„Dzieci nie potrzebują ideału i nie ma sensu do niego dążyć. To, czego dzieci potrzebują, to kochający rodzic, który nawet jeśli czasem upada, to w dalszym ciągu chce dla swoich dzieci jak najlepiej” – mówi Kamil Nowak z Blog Ojciec.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kamil Nowak, jak sam o sobie pisze, to młody ojciec, odkrywający świat razem ze swoimi dziećmi. O swoich doświadczeniach pisze na Blog Ojciec, a ostatnio opublikował książkę „Idealny rodzic nie istnieje”. Nam opowiada o ogromnej presji, z jaką łączy się dziś rodzicielstwo, o przemocy i agresji, popełnianiu błędów własnych rodziców oraz o tym, jak się z tego błędnego kręgu wyrwać.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: „Idealny rodzic nie istnieje”, „rodzic wystarczająco dobry”… – dlaczego wciąż potrzeba nam, rodzicom, o tym przypominać? Mamy dziś większe zapędy, by być superrodzicami?
Kamil Nowak, Blog Ojciec: Z moich obserwacji jest wręcz przeciwnie. Coraz więcej współczesnych rodziców ma wrażenie, że jest niewystarczająco dobrymi rodzicami, bo z każdej strony się o tym słyszy. Kiedyś dziecko wystarczyło nakarmić. Dzisiaj trzeba zadbać o jego rozwój fizyczny, intelektualny, duchowy, odpowiednio żywić, odpowiednio mieszkać, odpowiednio wyposażyć dom i tak można jeszcze długo. Miliony oczekiwań z każdej strony, a pomocy niewiele. Co chwilę słychać w mediach, że rodzice są fatalni, a dzieci jeszcze gorsze. Obecna narracja ciągle powtarza, że obecnie dzieci nie słuchają rodziców, że są źle wychowane, że nie mówią dzień dobry, że ciągle biegają, że hałasują itp. Czy jednak naprawdę jest gorzej? Czy to po prostu kolejne pokolenie narzekające na poprzednie, co ma miejsce od czasów starożytnych? Poza tym warto się też przy okazji zapytać: kto tych rodziców wychował?
Kamil Nowak z Blog Ojciec o niebezpieczeństwie bycia „za dobrym rodzicem”
Gdzie tkwi niebezpieczeństwo? Można w ogóle przegiąć w chęci bycia dobrym rodzicem?
Przegiąć można ze wszystkim, a w rodzicielstwie jest chyba o to nawet łatwiej. Wystarczy, że będziemy chcieli dziecko przed wszystkim ochronić, wychowując je w swoistej bańce i przez kilka lat pewnie będziemy mieli spokój, ale dorośnie nam dziecko kompletnie nieprzygotowane do samodzielnego życia we współczesnym świecie. Taki rodzic helikopter, który chroni przed każdym upadkiem – tym rzeczywistym na placu zabaw, jak i tym metaforycznym, gdy dowozi dziecku 10-letniemu dziecku do szkoły zapomniane zadanie domowe. Nie dość, że prawdopodobnie nie usłyszy od niego dziękuję, to jeszcze za kilka lat usłyszy, że dziecko dostało gorszą ocenę, bo rodzic za mało mu pomógł. Dobrymi chęciami jest piekło usłane, a dzieciom trzeba dać odpowiedzialność za ich życie, dostosowaną do ich wieku.
Czy może problemem jest to, że skupiamy się na emocjach dzieci, tym, co one czują etc., ale jednocześnie własne emocje, potrzeby spychamy na margines? W takim układzie chyba łatwo stracić cierpliwość, podnieść głos…
To jest jeszcze drugie niebezpieczeństwo w byciu „za dobrym rodzicem”, czyli stawianie dziecka jako pierwszego i zapominanie o tym, że rodzic też jest człowiekiem i też ma potrzeby. Z pustego i Salomon nie naleje, więc jak nie zadbamy o siebie, to i o dziecko nie będziemy potrafili dobrze zadbać. Wtedy też właśnie, im mniej będziemy pamiętali o sobie, tym bardziej zdenerwowani będziemy i bardziej podatni na krzyki czy agresję lub popadniemy w drugą skrajność, gdzie czai się oziębłość, beznamiętność i depresja, bo nic nas nie będzie cieszyło i życie jako takie przestanie mieć dla nas sens.
„Wymaga się od nas niemożliwego, narzuca się na rodziców olbrzymią presję…”
Wiele mówimy o przemocy w rodzinie, zdaje się, że już dobrze wiemy, że klaps to nie metoda wychowawcza etc., ale jednocześnie chyba nadal rodzice zapominają, że słowem można skrzywdzić tak samo, jak ręką. Ostre komentarze, przezwiska… – to przecież też przemoc.
„Ty debilu, ty kretynie, żałuje że się urodziłeś” – czasami jak słyszę teksty rodziców, to chyba już bym wolał, jako dziecko, żeby mi się oberwało fizycznie. Takie słowa potrafią zostać z dzieckiem na wiele lat, a czasem i na całe życie, prześladując i naznaczając każdy element ich dorosłości. Oczywiście istnieje też krzyk chociażby ostrzegawczy, gdy widzimy, że dziecku może stać się krzywda, ale jednak zdecydowanie częściej spotykam się z werbalną przemocą, co pokazuje, że nie tylko dzieci mają jakąś trudność, za którą są atakowane, ale i dorośli mają trudność w tym, aby wyrażać się w cywilizowany sposób. To wszystko bardzo często jest „pamiątką” po tym, jak oni sami byli wychowywani i wielu z nich bez profesjonalnej pomocy nie nauczy się radzić sobie z własnymi emocjami (co dodatkowo pokazuje, jak silny wpływ na nasze życie ma nasze własne dzieciństwo).
Ok, ale powiedzmy szczerze – chyba nie ma rodzica, któremu nie zdarzyło się stracić cierpliwości czy podnieść głosu… Jak sobie z tym radzić? Znam rodziców, którzy bardzo przeżywają takie swoje porażki, sama wkurzam się na siebie, kiedy odburknę coś pod nosem synkowi, bo na przykład jestem kosmicznie zmęczona, a on po raz 238759834689 pyta „dlaczego?”.
To właśnie bardzo mocno jest związane z punktem pierwszym. Wymaga się od nas niemożliwego, narzuca się na rodziców olbrzymią presję i oczekuje się, że zawsze będą idealni, więc gdy tylko popełnią błąd i na przykład nawrzeszczą na dzieci, zaraz czują się jak najgorszy rodzic świata. Tymczasem każdy rodzic czasem nawrzeszczy na dzieci. Każdy ma czasem gorszy dzień czy gorszą chwilę. To czyni nas ludźmi. Nie to jest jednak najistotniejsze. To co ma znaczenie to co robimy później. Czy potrafimy z dzieckiem o tym uczciwie porozmawiać? Czy potrafimy przeprosić? Czy potrafimy się zastanowić, skąd to się wzięło w nas i jak możemy temu w przyszłości zaradzić? Dzięki temu możemy nie tylko wygrzebać się spod poczucia winy, ale i pokazać dziecku, jak ono może się zachować, gdy popełni błąd.
Blog Ojciec: Krąg przemocy przenosi się z pokolenia na pokolenie
Ostatnio bardzo poruszył mnie udostępniony przez pana list „Człowieka, Który Nie Wyszedł Na Ludzi”. „Jednej rzeczy rodzice nauczyli mnie doskonale – nieuchronności ponoszenia konsekwencji swoich działań. Szkoda tylko, że nie nauczyli mnie jak stworzyć rodzinę” – napisał. No właśnie – jak stworzyć rodzinę? W szkole uczymy się dat, nazw rzek i krain geograficznych, równań i reakcji chemicznych, ale nikt nam nie mówi, jak się tworzy rodzinę, jak wychowuje dzieci… Może gdybyśmy więcej o tym rozmawiali – w ogóle, nie tylko w szkole – uniknęlibyśmy choć części błędów?
Myślę, że tego w szkole nigdy nie nauczą, dlatego nasza rola jak rodziców jest tym większa. Naszego pokolenia szczególnie, bo jesteśmy pierwszym pokoleniem, które ma dostęp do narzędzi, aby tego nauczyć. Nasi rodzice nie mieli, ani książek, ani poradników, ani takiego dostępu do specjalistów czy wyników badań. My z kolei wiemy już, jak ważne jest chociażby to, aby potrafić rozmawiać o emocjach i o problemach. Widzimy też, chociażby w liczbie depresji czy samobójstw, jak drastyczne może mieć konsekwencje zaniedbanie w tym temacie. Dlatego jak najbardziej komunikacja może nam pomóc, a jeśli ktoś czuje, że potrzebuje się w tym temacie podszkolić, to gorąco polecam zapoznanie się z Porozumieniem Bez Przemocy.
A propos błędów – spotykam często dorosłych ludzi, którzy – podobnie, jak pański czytelnik – doświadczyli na własnej skórze wielu rodzicielskich błędów. Sami, zakładając rodziny, przyrzekają sobie, że tych błędów nie powtórzą. Ale czasami im bardziej nie chcą być tacy jak ich rodzice, tym bardziej się do nich upodabniają. Gdzie tkwi błąd? Da się wyrwać z tego błędnego koła?
Z tego co zauważam, to rzeczywiście wielu ludzi powtarza błędy swoich rodziców, ale jednocześnie większość z nich i tak robi spory postęp. Czyli przykładowo, dalej krzyczy, ale i tak mniej niż krzyczano na niego/nią. To pokazuje, że chcemy lepiej, ale nie potrafimy zawsze do tego doprowadzić, bo tak silnie jesteśmy zakorzenieni w danym sposobie postępowania, jaki zakodował nam się w dzieciństwie. Większość rodziców zgodnie przyznaje, że najtrudniej jest się im opanować, gdy ich dzieci robią to, za co oni sami byli najdotkliwiej karani. To jest krąg przemocy, który przenosi się z pokolenia na pokolenie i wyrwać się z niego jest bardzo trudno. Ja sam korzystałem z pomocy psychoterapeuty i z tego co widzę, szczególnie wśród ojców, którzy mam wrażenie częściej doświadczali „zimnego chowu”, taka forma jest coraz częstsza i wielu zauważa naprawdę olbrzymie postępy, których samemu nie mieliby okazji doświadczyć. W efekcie w końcu potrafią opanować swoje emocje i swoje reakcje, czując jakby po raz pierwszy w życiu przejęli nad tym kontrolę. Także nie jest to łatwe, ale na pewno jest możliwe.
Wiem, że nie ma prostych recept, gotowych przepisów w tak ważnej materii, jak bycie rodzicem, ale gdyby miał pan przekazać taką jedną, najważniejszą myśl, rodzicowi, który martwi się, czy dobrze spełnia swoją rolę, to co by mu pan powiedział?
Że dzieci nie potrzebują ideału i nie ma sensu do niego dążyć. To, czego dzieci potrzebują, to kochający rodzic, który nawet jeśli czasem upada, to w dalszym ciągu chce dla swoich dzieci jak najlepiej.
Czytaj także:
Rodzice na Facebooku, czyli gdzie jest granica pokazywania dziecka w sieci
Czytaj także:
Syndrom DDK, czyli o „dorosłych dzieciach katolików”
Czytaj także:
Pięć praktycznych wskazówek wychowawczych od rodziców św. Tereski