Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Lubicie słuchać, jak ktoś was krytykuje? To takie pytanie retoryczne, no chyba że jest się masochistą. Być może was jednak zaskoczę – warto posłuchać słów krytyki. Szczególnie warto usłyszeć je od… swojego współmałżonka.
Do ataku
Sama nie jestem jakimś wybitnym przykładem pokornego słuchacza uwag, bo zazwyczaj w pierwszym odruchu dobywam broni i odbijam piłeczkę. Zamiast wysłuchać i rozważyć – ruszam do ataku. O tak, w potyczkach słownych i tak zwanym odwracaniu kota ogonem, jestem naprawdę niezła. Przyznaję, nie jest ani miło, ani łatwo słuchać nieprzyjemnych uwag, czy po prostu trudnej prawdy o sobie. Chyba sami to rozumiecie.
A jednak mimo wszystko, wyjątkowo sobie cenię trudne opinie na mój temat od jednej osoby. Od mojego męża. Czemu? Można by w zasadzie odpowiedzieć jednym zdaniem z Pisma Świętego: „(…) znając go jako męża prawego i świętego (...) Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał”. (Mk 6, 20)
Stać się
Najbanalniejszym (za to jakże powszechnym) przykładem jest „podchwytliwe” pytanie żony: jak wyglądam? Tylko czy ja rzeczywiście chcę wiedzieć i przyjmę to, co mąż uważa o mierzonej aktualnie sukience? Czy jeśli wyrazi niepochlebną opinię, zaszantażuję go emocjonalnie i wypomnę, że on się w ogóle na tym nie zna? Jeśli oburzę się na każde jego słowo, przestanie wyrażać szczerą opinię. Ale jeśli on nie powie mi prawdy, to kto mi powie?
Nie chodzi jednak tylko o małe sprawy, o gusta i guściki. Przecież takich przykładów jest dużo więcej. Chyba nigdy nie zapomnę reakcji mojego męża, gdy pozwoliłam sobie na nieprzychylny komentarz odnośnie naszego wspólnego znajomego. Pamiętam to dokładnie, bo mój mąż zaczekał, aż zostaniemy sami, po czym spojrzał na mnie z wyrzutem i powiedział jedno zdanie, które mną potrząsnęło: „stać cię na więcej”.
Krytyka nie przeczy miłości
Nie było mi miło, ale współmałżonek nie jest od schlebiania każdej głupocie, jaką wymyślimy, od pudrowania każdej wady, jaką mamy. Krytyka to również jego rola. Póki nie jesteśmy bezbłędnymi robotami, póty popełniamy błędy i mierzymy się z własnymi słabościami. I rolą naszego ukochanego nie jest ukrywanie tej naszej ciemnej strony przed nami, a wręcz przeciwnie – rolą współmałżonka może być wydobycie tej strony na światło.
Tak, byśmy mieli szansę zobaczyć coś, co być może wypieramy, lekceważymy lub czego po prostu nie dostrzegamy. Rolą naszego współmałżonka jest po prostu mówienie prawdy, również tej niewygodnej.
Tymczasem wiele osób odbiera krytykę jako brak miłości, którą to utożsamia ze sprawianiem drugiej osobie przyjemności. Z ciągłym jej uszczęśliwianiem i zadowalaniem. Umniejsza rolę drugiej osoby do ciepłego misia, który zawsze utuli, pogłaszcze, utwierdzi w przekonaniu, że cały świat się myli, ale my to nie, nigdy. Niepokoi mnie mylenie miłości z samozadowoleniem. Troski o kogoś – z dbaniem o jego dobre samopoczucie i brak stresu.
Miłość wymaga
Czy celem miłości jest wprawienie drugiej osoby w samozadowolenie? Mam nadzieję, że wszyscy czujemy, że to nie jest dobra odpowiedź, że to stanowczo za mało. Miłość wymaga. Miłość uskrzydla. A czasem boli. Czymże by była, gdyby nie dążyła do rozwoju? Właśnie tak, miłość to rozwój, a nie samozachwyt. Miłość pomaga nam stać się bardziej – dawać więcej, robić więcej, być kimś więcej. Pomaga nam osiągnąć pełnię człowieczeństwa, pełnię naszych możliwości. Miłość sprawia, że przekraczamy swoje granice, że stajemy się kimś lepszym.
Nie jest to jednak możliwe, jeśli oczekujemy od małżonka, by był po prostu czczym pochlebcą. I nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam słuchać komplementów mojego męża. Czuję się kochana, gdy mnie chwali, docenia, dostrzega mój wysiłek. Ale bym mogła dać im wiarę, muszę wiedzieć, że są szczere. A wiem to właśnie dlatego, że gdy coś jest nie tak – mój mąż mi o tym powie.
To wymaga zgody – mojej wewnętrznej zgody na to, że to, co czasem powie, może mnie zaboleć. Oczywiście jak we wszystkim, i tu potrzebny złoty środek, zdrowy rozsądek. Pewna uważność, wyczucie – na ile możemy sobie pozwolić, jak mocnych lub delikatnych słów użyć. Mając na uwadze uczucia drugiej strony, ale jednak bez fałszowania i nadmiernego owijania w bawełnę, bez rozmywania tematu czy uciekania od trudnych rozmów, byleby tylko nikogo nie zranić.
Krytyka to szansa
To, że przyjmujemy szczerość, nie znaczy oczywiście automatycznie, że musimy się zgadzać z opinią drugiej strony. I czasem się nie zgadzamy. Mamy prawo zrobić to, co uważamy za stosowne i jeśli dobrze się z tym czujemy, wyjść do ludzi w sukience po prababci. Każdy musi to wypracować po swojemu, przez lata. Choć nie jest mi łatwo przyjąć słowa napomnienia, ufam mądrości mojego męża.
On mnie zna, a mimo to nadal przy mnie trwa i kocha. Zna też moje ciemne strony, ale przyjmuje mnie taką, jaką jestem. Kiedy zwraca mi na coś uwagę, wiem, że mówi to, bo się o mnie troszczy. Mówi to, bo dba o mnie i chce mi pomóc, a nie pogrążyć. Nie chce mnie zranić, choć czasem sprawia przykrość. I nawet jeśli nie zawsze się z nim zgadzam, a zapewne nie zgadzam się od razu (nawet gdy w głębi serca już wiem, że ma rację), daje mi szansę, bym skonfrontowała się z własnym obrazem siebie.
Jak twierdził Paracelsus: „Wszystko jest trucizną, decyduje tylko dawka”. Niewygodna prawda jest jak gorzkie lekarstwo. Trudne do przełknięcia, ale długofalowo, mądrze stosowane i w odpowiedniej dawce, przynosi uzdrowienie.