Możemy żyć do końca swoich dni, przyklejając sobie różne łaty – introwertyków, pracusiów czy osób skłonnych do otyłości – nie widząc, ile z naszych przyzwyczajeń wyrasta z nieuświadomionego bólu, jakiego zaznaliśmy jako dzieci.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Zdanie, że „kary naszego dzieciństwa stają się dorosłymi nawykami”, mignęło mi już dość dawno temu. Dochodzę jednak do przekonania, że tak samo jak ranią i utrwalają się kary, podobnie jest z nagrodami. I możemy żyć do końca swoich dni, przyklejając sobie różne łaty – introwertyków, pracusiów czy osób skłonnych do otyłości – nie widząc, ile z naszych przyzwyczajeń wyrasta z nieuświadomionego bólu, jakiego zaznaliśmy jako dzieci.
Kary i nagrody
Psychologia rewiduje dziś koncepcję warunkowego wychowania, opartego na karach i nagrodach. Przez wieki były one akceptowane jako narzędzia „motywowania” dzieci. Wywodząc się z behawioryzmu, którego zręby powstawały przez obserwację tresury zwierząt, kary i nagrody miały programować w dzieciach zachowania pożądane przez ich rodziców. Okazuje się jednak, że niestety nie prowadzą do upragnionego celu. Wychowują nie w tym, czego byśmy jako rodzice naprawdę chcieli – nie kształtują osobowości, nie wspierają rozwoju samodzielnego myślenia czy życia w zgodzie z wartościami. Nie uczą dzieci, jak sobie konstruktywnie radzić z uczuciami, ani jak troszczyć się o potrzeby i szanować granice.
Kary i nagrody uczą przede wszystkim, że moja własna wartość jako osoby jest czymś chwiejnym i zależnym od tego, czy spełniam oczekiwania innych. Kary przekonują nas, że jesteśmy z gruntu źli – niezależnie od tego, jakie były nasze intencje i jak bardzo rodzice ich nie zrozumieli, wierząc, że „dzieci działają ze złej woli” albo „na złość”, nie zaś z dziecięcej beztroski – i kiedy popełniamy błąd albo nie realizujemy czyichś oczekiwań, nie zasługujemy na miłość.
Nagrody – to druga strona tego samego medalu. Rodzice chwalą w dzieciach pożądane zachowania, używając języka, jaki sprawia, że one zapamiętują, iż mogą być kochane tylko wtedy, jeśli na to zasłużą. „Jak ślicznie narysowałeś”, „jesteś taki mądry”, „jaka z ciebie pracowita dziewczynka”, „cieszę się, że tak ładnie i cicho siedzisz” – nakładają na dzieci etykiety, którym będą musiały sprostać. Zawsze być mądrymi, pracowitymi oraz ładnie i cicho siedzącymi. Bo inaczej nikt nas nie przyjmie.
Te lekcje rzeźbią w nas koleiny, w które wpadamy jako dorośli z ogromną łatwością, im bardziej zresztą doświadczamy trudnych sytuacji, które zawracają nas do wyuczonych w dzieciństwie automatyzmów. Jeśli rodzice karali odosobnieniem, które pozbawiało nas ich obecności i wsparcia („będziesz teraz siedzieć w swoim pokoju”, „nie odezwę się do ciebie przez cały dzień” itd.), będziemy się izolowali w momentach, gdy właśnie obecność drugiego byłaby najbardziej potrzebna. Jeśli w arsenale narzędzi wychowawczych nadużywali tzw. „szlabanu” – „nie pójdziesz ze mną do parku”, „nie możesz za karę iść na urodziny koleżanki” – „niewychodzenie” nigdzie stanie się także pierwszym dostępnym nawykiem na dorosłość, a związany z nim smutek i przygnębienie będzie po prostu jedną z tak dobrze przyswojonych form cierpienia, że już się ich nie zauważa.
Rany na lata
Wyzwiska i kary cielesne pozostają głęboko zapisanym w sercu sposobem odnoszenia się do samego siebie. Podszytym okrucieństwem, które serwujemy sobie także wtedy, gdy czujemy, że zawiedliśmy. Zamiast okazać sobie współczucie i wsparcie, zostaje nam „jestem do niczego” (i jestem tym wszystkim złym, co mówili o mnie rodzice – tu każdy może wpisać własną listę określeń).
Nie inaczej z nagrodami. Czekoladka w nagrodę – zostaje czekoladką na wszystkie pociechy. Pochwałę za „same piątki w szkole” – zastępujemy przyjmowaną z dziurą w sercu pochwałą szefa, po której bilans się nie zgadza: wypruliśmy sobie flaki, a on zbył to jednym słowem „super”. Jeśli kupowano nam w nagrodę rzeczy – nadal kupujemy, choć tak krótko cieszą.
Bez warunków
Kary i nagrody nie dają nam tego, czego potrzebujemy w życiu – małym i dorosłym – jak tlenu: bezpieczeństwa bycia w więziach. Bycia ważnym dlatego, że się jest. Nie uczą odwagi gestów, które budują bliskość z drugim człowiekiem, bo nigdy nie wiadomo, czy na nią zasłużyliśmy. Karzemy siebie i nagradzamy w nieskończoność, w niemożliwym do spełnienia pragnieniu, by w końcu poczuć się kimś kochanym. Kimś, kogo można przyjąć. Bez warunków.
Czytaj także:
Kary i nagrody – co robią z więzią rodzica i dziecka?
Czytaj także:
Co zamiast kary? 13 sposobów, jak wychować dziecko bez karania
Czytaj także:
Albo wychowanie autorytarne, albo bezstresowe? Istnieje trzecia droga