separateurCreated with Sketch.

Chcesz w sobie coś zmienić? Ok, ale najpierw to zaakceptuj…

AKCEPTACJA SIEBIE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Rozwój jest procesem, który zwykle nie ma określonego końca – dlatego nie skupiajmy się na dążeniu do wyimaginowanego celu, ale na wspieraniu siebie w tym, by żyło nam się (ze sobą) lepiej.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Są pewne słowa, które według mnie zawierają idealną instukcję zarówno podejścia do życia, jak i stosunku do samego siebie. Jest to tzw. modlitwa o pogodę ducha, odmawiana regularnie przez członków wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Brzmi ona tak:

„Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.”

Jak się okazuje, te trzy, w teorii proste punkty, sprawiają w praktyce problem nie tylko uzależnionym, ale i większości z nas. Jak wprowadzać w swoim życiu zmiany? Co powinniśmy zmienić, a co można zaakceptować? Czy akceptacja oznacza brak zmiany? Jak rozpoznać, czy zmiana w danym obszarze jest możliwa, oraz jak pogodzić się z tym, że nie jest? Są to pytania, z którymi od czasu do czasu mierzy się każdy znas, i które szczególnie często pojawiają się w toku psychoterapii.

 

Wszystko się zmieni?

Ze strony pacjentów nierzadko spotykam sie z oczekiwaniem, a raczej pragnieniem, iż pod wpływem terapii wszystko się zmieni. Ich życie, funkcjonowanie, a nawet osobowość. Że zupełnie przestaną bać się kontaktów z ludźmi, że będą działać jak w zegarku idealnie rozplanowując swoją pracę, wręcz, że staną się jak roboty, w których da się mieć pod kontrolą każdy mechanizm.

Kiedy mówię, że to niemożliwe, typową reakcją jest zaskoczenie, a potem rozczarowanie. No bo przecież jak coś nie działa, tak jak chcemy, to znaczy, że trzeba to naprawić. A najlepiej wyciąć, usunąć, pozbyć się. W żadnym wypadku zaakceptować, bo to oznacza, że tak już zostanie na zawsze… Czy na pewno?

 

Akceptacja to nie bierność

Akceptacja niestety wciąż mylnie utożsamiana jest z przyzwalaniem i biernością. Obawiamy sie więc, że jeśli zaakceptujemy siebie, tak już, tu i teraz, to osiądziemy na laurach i całkiem przestaniemy do czegokolwiek dążyć. Nikt jednak nie umie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak miałoby się stać. Bo czy akceptując partnera nie zwracamy mu uwagi, gdy źle postąpi?

A jeśli akceptuję bezwarunkowo swoje dziecko, to czy pozwalam mu na wszystko? No właśnie… Tak samo, jak w odniesieniu do świata zewnętrznego, działa to w relacji ze sobą. Jest więc możliwe, by akceptować się takiego, jakim się jest, jednocześnie identyfikując obszary do rozwoju i szukając sposobów na ich ulepszanie.

Ale zaraz… jak to tak, skoro już będę się akceptować, to właściwie po co się zmieniać? To kolejny częsty mit – wydaje nam się, że aby mieć motywację do zmiany, musimy darzyć swoje niedoskonałości nienawiścią. Problem polega na tym, że w większości przypadków ta zmiana nigdy nie nadchodzi… Czasem dlatego, że jest po prostu niemożliwa (jak zwiększenie wzrostu, zmniejszenie swojej wrażliwości czy całkowite pozbycie się lęku), a często dlatego, że nie ma warunków, które by jej sprzyjały. Złość, niechęć, odraza z pewnością takich warunków nie stworzą.

 

Uznaj fakty

Pomocą w zrozumieniu, że nie da się zarządzać tym, czego się nie akceptuje, może być sytuacja znana każdemu: jeśli nie akceptujesz, że pada deszcz, to możesz się wściekać i walczyć, kończąc cały mokry, zły i wyczerpany, a to i tak nie zatrzyma opadów. Zamiast tego masz też możliwość po prostu uznać, że pada i w spokoju zadbać o siebie zakładając kurtkę z kapturem  oraz biorąc parasol (jest jeszcze wersja dla zaawansowanych – bierzesz dzieciaki, zakładacie kalosze i robicie zabawę ze skakaniem po kałużach!)

Dopiero uznanie faktów i zrozumienie ograniczeń oraz możliwości z nich wynikających, daje szansę mądrego wprowadzenia realnych zmian. Ta sama zasada działa w odniesieniu do relacji ze sobą. A więc nie: „muszę się zmienić, żeby móc się zaakceptować” (co dla wielu osób niestety jest życiowym celem) , ale „muszę zaakceptować stan rzeczywisty, by móc się zmienić”.

 

Nad czym pracować?

Pozostaje pytanie, jak rozpoznać te obszary, nad którymi faktycznie warto byłoby popracować. Dobra wiadomość jest taka, że jeśli podchodzimy do siebie z wyrozumiałością i życzliwością, odpowiedź zwykle pojawia się sama. Bo zamiast narzucać sobie abstrakcyjne standardy, jak „nie mam prawa być smutny”, czy „powinnam być szczuplejsza”, możemy zapytać siebie: „co mi sprawia największą trudność?”, „z czym nie umiem sobie poradzić?”. To wyznaczy właściwe kierunki rozwoju. Do tego z takim podejściem zdecydowanie łatwiej potrzebne zmiany wdrożyć, bo nie utrudniamy sobie już działania samokrytyką, straszeniem się, czy wzbudzaniem poczucia winy.

Na koniec pamiętajmy, że rozwój jest procesem, który zwykle nie ma określonego końca – dlatego nie skupiajmy się na dążeniu do wyimaginowanego celu, ale na wspieraniu siebie w tym, by żyło nam się (ze sobą) lepiej.


OKO
Czytaj także:
Czy mówienie o sobie to egoizm?


PRACA NAD SOBĄ
Czytaj także:
Akceptacja siebie czy praca nad sobą?



Czytaj także:
9 kroków do codziennego szczęścia

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.