separateurCreated with Sketch.

Zrezygnowała z pracy w banku i jako pierwsza Polka otworzyła schronisko na szlaku Camino

ALBERGUE EL TEXU, CAMINO
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Katarzyna Gmyrek po powrocie do kraju zdecydowała, że rezygnuje z pracy w banku. Zaczęła uczyć się intensywnie języka hiszpańskiego i w niewielkiej miejscowości na północy Hiszpanii – La Espina, na szlaku Camino, prowadzi swoje własne schronisko dla pielgrzymów.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

O swoim pierwszym Camino, prowadzeniu schroniska i realizacji powołania z Katarzyną Gmyrek rozmawia Anna Gębalska-Berekets.

Anna Gębalska-Berekets: Jak wspomina pani swoje pierwsze Camino?

Katarzyna Gmyrek: Było bardzo trudno. Na początku wydawało mi się, że 25 km, które mam do pokonania codziennie, to nic wielkiego. Jednak przy pogodzie, która tam była (był nawet śnieg), wszystko robiło się trudniejsze. Już po pierwszych dniach, przy braku ciepłej wody, w pierwszym schronisku, chciałam rezygnować.

A co panią skłoniło do tego, żeby pójść jednak dalej?

Tak naprawdę byli to ludzie, którzy szli ze mną.

Porzuciła pani dotychczasową pracę w banku...

Nie miałam poczucia, że robię coś dobrego dla ludzi. Czułam, że jestem takim zwykłym numerkiem i tak naprawdę się nie liczę i nie liczy się, czy pewne czynności wykonuję ja, czy też robi to ktoś inny. Nie miałam poczucia sensu.

To była trudna decyzja?

Bardzo trudna. Rok mi zajęło, żeby ją podjąć.

Z banku do schroniska

Jak rozpoczęła się realizacja tego szalonego pomysłu? Ktoś pani pomagał?

Kiedy zrezygnowałam z pracy w banku, to do końca nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Wiedziałam tylko, że idę na Camino i nic więcej. Dopiero po jakimś czasie pojawiła się myśl, że pomoc pielgrzymom na szlaku to byłoby coś dobrego i pożytecznego dla mnie. Lubię robić coś dobrego dla ludzi. Początki były trudne. Nie wierzyłam, że cokolwiek może się udać. Pojawiła się również bariera językowa.

Jak odbywał się proces poszukiwania odpowiedniego miejsca na schronisko?

Pierwsze co zrobiłam po powrocie z pielgrzymki, to zapisałam się na kurs hiszpańskiego. Był to intensywny kurs. Zdarzało się, że nieraz i połowę dnia spędzałam na nauce. Wszystko robiłam tzw. „małymi kroczkami”. Pytałam ludzi, których poznawałam na swojej drodze. Jeden mężczyzna, którego poznałam dzięki mediom społecznościowym, także od 10 lat prowadzi schronisko. Po około półtora roku po moim powrocie z pielgrzymki dał mi znać, że jest schronisko, które mogłabym przejąć.

Ktoś pani pomagał?

Tak, pojechała ze mną dwójka moich przyjaciół: Ania i Janek. Janek ma firmę budowlaną, więc ogarniał te wszystkie rzeczy związane z remontem. Obydwoje wzięli urlop z pracy i pojechaliśmy razem samochodem z Polski do Hiszpanii. Przyjaciele pomogli mi wyremontować dom. Później już zostałam ze wszystkim sama.

Co w tym wszystkim było dla pani najtrudniejsze?

Wszystko było nowe. Swoją decyzją rzuciłam się na głęboką wodę, bo nigdy nie pracowałam w hotelu. Musiałam się powoli nauczyć wszystkiego.

Alberque El Texu. Czuję, że żyję

Długo już prowadzi pani Alberque El Texu?

Drugi rok. Teraz wiele rzeczy sprawnie ogarniam sama. Wiem już na przykład, jakie narodowości co lubią na śniadanie albo czego się można po nich spodziewać, jakie mają zwyczaje. Poza tym nawiązałam sporo nowych znajomości już tu na miejscu. Dostaję świeże jajka, świeże mleko, jeden z gospodarzy przywozi mi chleb do domu. Ten rok działalności jest zdecydowanie lepszy od poprzedniego.

Jak wygląda pani zwykły dzień?

Teraz, gdy jest lato, wstaję trochę wcześniej niż zwykle. Jest nieco dłuższy dzień, wcześniej robi się jasno na zewnątrz. Wstaję około godziny 6.00, następnie na 6.30 przygotowuję śniadanie dla pielgrzymów. Podczas porannego posiłku ludzie mają mnóstwo pytań, na które odpowiadam. Najczęściej dotyczą kolejnych schronisk na szlaku. Później sprzątam. W zależności od liczby osób zajmuje mi to od 3 do 4 godzin. Idę na zakupy, załatwiam codzienne sprawy. O 14.00 ponownie otwieram schronisko, przychodzą bowiem kolejni ludzie. Jest czas na rozmowę, potem zaś przygotowuję obiad. Na 20.00 zaplanowana jest kolacja i posprzątanie po niej. Robię takie rzeczy przez siedem dni w tygodniu.

Pomaga pani ktoś ogarnąć kuchnię i przygotować pokoje dla kolejnych grup pielgrzymów?

W zeszłym roku rzeczywiście wszystko robiłam sama. Wszystkich codziennych obowiązków było jednak bardzo dużo i czułam się zmęczona. Zdarzało się, że po sezonie wakacyjnym, we wrześniu nie dawałam rady ze wszystkim. W tym roku mam do pomocy wolontariuszki z Polski.

Gdzie się znajduje Alberque El Texu?

Na północy Hiszpanii. Miejscowość nazywa się La Espina, niedaleko Oviedo. Czyli jest to drugi etap od momentu rozpoczęcia pielgrzymki.

Często pani odwiedza Polskę?

Do Polski wybieram się na święta Bożego Narodzenia. W ciągu roku nie mogę sobie na to pozwolić, bo tu na miejscu mam bardzo dużo pracy.

Teraz ma pani porównanie między pracą w banku a pracą w schronisku. Dwa różne światy. Czy gdyby miała pani podjąć jeszcze raz taką decyzję, byłaby ona taka sama?

Tak, ta decyzja byłaby taka sama. Nie wahałabym się ani chwili. Będąc tutaj w końcu czuję, że prawdziwie żyję. Robię coś co ma sens i to, co lubię i sprawia mi to przyjemność i dodaje sił. Z przyjemnością wstaję o godzinie 6.00 z radością, a nie z bólami brzucha jak do pracy w banku.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.