Aleteia logoAleteia logoAleteia
piątek 26/04/2024 |
Św. Anakleta
Aleteia logo
Styl życia
separateurCreated with Sketch.

Najlepszy, więc niedoceniony. Michael Collins – zapamiętajcie to nazwisko

MICHAEL COLLINS

Mediadrumimages/NASA/ University/Media Drum/East News

Stefan Czerniecki - 25.07.19

Przez kilka ostatnich dni ten temat przewijał się przez większość portali oraz gazet. W końcu 50. rocznica pierwszego lądowania ludzi na Księżycu to jubileusz nie lada. I rzeczywiście warto o nim pisać. Dziś napiszę o nim także i tutaj. Ale w nieco innym kluczu. W kluczu podziwu dla kogoś, o kim przy okazji wylotu na „syna księcia” nie mówiło się do tej pory praktycznie wcale.

Pustka i przerażająca wizja człowieka bez Boga

O dramatycznych losach dwójki kosmonautów (Neila Armstronga i Buzza Aldrina) na kilka sekund przed lądowaniem wiemy już chyba wszyscy. O słynnym komputerowym błędzie nr 1202 (spowodowanym nadmiarem danych do obliczania) też. I o tym, jak dwaj bohaterowie minęli z konieczności planowane wcześniej miejsce lądowania i pilnie poszukiwali nowego. Oraz o tym, że na kilka chwil przed finalnie szczęśliwym lądowaniem astronautom pozostało paliwa na dosłownie kilka sekund lotu.

Większość z nas zna też nazwiska dwójki bohaterów tego pionierskiego lotu. A przynajmniej pierwsze z nich: Armstrong. Neil Armstrong. Drugiego znamy już nieco słabiej. Co nie znaczy, że wcale. To Buzz Aldrin. Ten sam, który z zazdrości, że to nie on został wybrany do bycia pierwszym człowiekiem, który dotknie Księżyca, nie zrobił Armstrongowi praktycznie żadnego zdjęcia na powierzchni nowego lądu. Jedyne zdjęcie Armstronga z Księżyca to jego… odbicie w kasku Buzza.

To wszystko wiemy. Być może znamy także słowa Aldrina, które miał powiedzieć 17 lat po szczęśliwym dla siebie locie. Gdy na pytanie jednego z polskich słuchaczy o to, co było najbardziej przerażające podczas stąpania po ziemskim satelicie, odpowiedział po chwili wahania: “Najbardziej dołująca była ta pustka. Absolutna. To poczucie kontaktu z absolutną pustką (brak atmosfery sprawia, że na Księżycu nawet mrok wydaje się bardziej pusty od tego, który znamy) było najbardziej przeraźliwe. Tak musi czuć się człowiek pozbawiony wiary w Boga”.

Najlepszy, więc niedoceniony

Tyle o dwójce najsłynniejszych amerykańskich kosmonautów w dotychczasowej historii eksploracji kosmosu. Ale jest jeszcze trzeci. O nim akurat przeczytamy najmniej. Jego wizerunku raczej tak szybko nie skojarzymy. A nazwisko raczej nic nam nie powie.

Nazywa się Michael Collins. W tym roku będzie kończył 89. rok życia. Gdy został wybrany na jednego z trójki mających polecieć na Księżyc, miał 39 lat. I był najbardziej doświadczonym ze wszystkich wyselekcjonowanych. I właśnie to jego doświadczenie okazało się być dla niego samego zgubną zasługą. Miał bowiem dowodzić całą akcją. A równało się to z tym, że z racji pozostania w module dowodzenia, nie wejdzie na Księżyc. Jako jedyny z całej trójki.

Collins jako mało który miał prawo czuć się oszukanym. Niedocenionym, niedowartościowanym. W końcu to jemu jak żadnemu innemu z pozostałej dwójki „należał” się zaszczyt wejścia na Księżyc. Stało się jednak inaczej. Miał się opiekować kolegami. Mając najlepsze umiejętności z całej trójki, otrzymał zadanie szczęśliwego sprowadzenia Armstronga oraz Aldrina najpierw do modułu dowodzenia, a następnie już na samą Ziemię. I zrobił to po mistrzowsku. Mając świadomość, że o jego cichej pracy pewnie nikt nie będzie mówił. Że bohaterami zostaną zupełnie inne osoby.

Żart w kosmosie

Collins miał prawo czuć się źle. Miał prawo czuć żal i wewnętrzną pretensję. A co zrobił? O jego podejściu do całej sprawy najpiękniej świadczy krótki dialog, gdy dwaj jego koledzy byli już w lądowniku „Eagle” i powoli opuszczali moduł dowodzenia, pozostawiając Collinsa zupełnie samego w kosmosie. Przez krótki moment kosmonauci lecieli jeszcze obok siebie. Mogąc jeszcze przez chwilę patrzeć na siebie i rozmawiać.

Właśnie wówczas Collins zakomunikował kolegom: “Wiecie co? Świetnie wygląda ta wasza maszyna Eagle. Mimo że jesteście do góry nogami”.

Bomba została rozbrojona. Ani krzty dąsania się. Jakichkolwiek pretensji do kolegów, tudzież do zaistniałej sytuacji. Ten żart, wypowiedziany w takiej a nie innej sytuacji, mówi o Collinsie więcej niż niejedna książka poświęcona misji Apollo 11. Ten facet po prostu przyjął na swoje barki najbardziej odpowiedzialne zadanie z całej trójki i nie w głowie było mu teraz rozważanie jakichkolwiek pretensji do świata. Wolał zająć się robotą. I tym mnie ujął.

Do końca

Za kilka lat sam Collins napisze o tych rozterkach w swojej książce w ten sposób: „Daleko mi do czucia się samotnym lub opuszczonym, czuję się częścią tego, co dzieje się na powierzchni Księżyca. Wiem, że byłbym kłamcą lub głupcem, gdybym powiedział, że mam najlepsze z trzech miejsc w Apollo 11, ale mogę powiedzieć z całą pewnością, że jestem doskonale zadowolony z tego, które mam. To przedsięwzięcie zostało zorganizowane dla trzech mężczyzn i uważam, że moje trzecie miejsce jest równie ważne, co każde z pozostałych dwóch”.

Skoro mamy stawiać sobie wzorce męskiej postawy, trudno mi przy okazji jubileuszu wyprawy na Księżyc znaleźć lepszy przykład. Odpowiedzialność, świadomość sytuacji, rozwaga i wreszcie: schowanie pod to wszystko swoich – zupełnie zasadnych i czysto ludzkich – ambicji. Doprowadzając powierzone sobie zadania do końca. Tylko patrzeć i klaskać.

Michael Collins. Zapamiętajcie to nazwisko.


MOON CRATERS

Czytaj także:
Jezuici na Księżycu. Dlaczego tak wiele kraterów nosi ich imiona?


START RAKIETY

Czytaj także:
Podbój kosmosu: co z tym „wielkim skokiem dla ludzkości”?




Czytaj także:
Kiedy astronauta zabiera w kosmos Najświętszy Sakrament…

Tags:
mężczyzna
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail