My zawsze robimy coś nietuzinkowego. Ktoś zdobywa koronę Polski? To my – Europy. Jedzie na wycieczkę tygodniową? To my na 50-dniową. Nasz trasa jest nietypowa i liczy 3600 km zamiast możliwych 2500.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Jerzym Płonką, niedowidzącym zdobywcą szczytów i maratończykiem, prezesem Stowarzyszenia „Nie widzę przeszkód” i Anną Pochłopień ze stowarzyszenia, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Co ci tym razem strzeliło do głowy, żeby jechać rowerem do Santiago de Compostela?
Jerzy Płonka: Jedziemy, bo jest daleko (śmiech).
Nietypową trasą.
JP: Jeśli ktoś pielgrzymuje do Santiago rowerem, wybiera trasę przez Niemcy i kraje Beneluxu – górą. Ale to jest tylko 2500 km. My zawsze robimy coś nietuzinkowego. Ktoś zdobywa koronę Polski? To my – Europy. Jedzie na wycieczkę tygodniową? To my na 50-dniową.
Czytaj także:
Niewidomy idzie na siedmiotysięcznik!
Pojedziemy tandemami przez Polskę, Słowację, Austrię, Włochy, Francję i Hiszpanię. Trasa liczy 3600 km i jest podzielona na 3 etapy. W pierwszym uczestniczą 2 tandemy, 6 osób (2 jako wsparcie w samochodzie, który wiezie jedzenie, sprzęt do nocowania itd.).
W Genui (drugi etap) dojadą 3 osoby ze swoimi rowerami solowymi. Trzeci etap biegnie z Barcelony do Santiago, wzdłuż Pirenejów. Tam będzie przez chwilę 7 osób, a potem 6. W sumie jedzie 14 uczestników. Zajmie nam to 50 dni.
To ludzie związani ze Stowarzyszeniem „Nie widzę przeszkód”?
JP: To są członkowie stowarzyszenia, udało się też zdobyć kilka nowych „gwiazd”. Jedzie niewidomy chłopak z Bydgoszczy. Dziewczyna o imieniu Irmina, choć nie wiem, jak chce tego dokonać, bo jest na bezmięsnej diecie i ciągle je rzeżuchę… Najstarszym (50 l.) członkiem ekipy jest tata Ani.
Ilu pielgrzymów nie widzi?
JP: Trzech. Każdy niewidomy ma przypisanego pełnosprawnego pilota – kierowcę. Nocować mamy na polach namiotowych. Jak nie uda się znaleźć pola, będziemy próbowali się dogadać z lokalną Polonią, z jakimiś Kościołami albo pójdziemy spać „na dziko”. Przy tak dużej ilości uczestników nie możemy sobie pozwolić na to, żeby spać w hotelach.
Z Krakowa wyruszamy 1 sierpnia, do Santiago dojedziemy 20 września. Potem część osób wraca samolotem do Polski, a my z Anią jedziemy do Chamonix – pod masyw Mont Blanc. Musimy w 4 dni zrobić autem 2 tys. km, z rowerami na dachu.
Wejście na Mont Blanc zajmie nam tydzień. Potem ruszymy do Zermatt w Szwajcarii i razem z moimi przewodnikami, którzy dojadą z Polski, idziemy na kolejny szczyt. Projekt zakończymy koło 15 października.
To wyzwanie głównie „sportowe”, czy wyprawa ma wymiar duchowy? Do Santiago idzie lub jedzie rowerem dużo ludzi niewierzących.
JP: Santiago to finał. Projekt „pielgrzymka” to cała nowa trasa, która liczy 3600 km. Ludzie nas pytają, czy trenujemy. Nie. (śmiech) Więcej czasu zajmuje nam logistyka. Tym zajmuje się Ania – pisze wszystkie maile, przygotowuje obiekty noclegowe, pyta o zniżki, zgrywa czas dojazdu poszczególnych osób itp.
Głównym celem jest Santiago, a dodatkowym – walka ze sobą. Po drodze chcemy promować nasz rodzinny Kraków (miasto Kraków jest partnerem projektu).
Jak duże odcinki pokonacie dziennie?
JP: Czasem 80 km, a jednego dnia nawet 144 km. Ale potem mamy 2 dni po 50 km. Różnie, ale średnio wychodzi około 80 km dziennie.
I naprawdę nie trenujecie?
AP: Czasem pójdziemy sobie na rower.
JP: Po prostu jesteśmy urodzonymi sportowcami (śmiech).
Czytaj także:
Przeszedł camino na jednej nodze, ale za rok chce iść na dwóch! Przez jedno cudowne spotkanie
Słowo „pielgrzymka” na pewno jest trafne?
JP: Tak, bo ona ma cel i łączy ludzi. Gość, który dał nam 10 kg ryżu, mówi: biorę w tym udział. Mój tata, który na każdy wyjazd daje nam chleby ze swojej piekarni, też uczestniczy.
Ja nie potrafiłbym iść gdzieś sam, chyba bym zwariował. Najfajniejsze jest osiąganie celu w grupie ludzi. Poznajemy się, razem coś przeżywamy i to jest ciekawe. W domu możesz zamknąć drzwi do swojego pokoju i odpocząć. My jesteśmy ze sobą 24 h na dobę. Zmagamy się z humorami, zmęczeniem, zrobieniem żarcia, znalezieniem noclegu.
AP: To walka ze swoją psychiką. Trzeba wierzyć, że damy radę, bo robimy to dla wszystkich ludzi, których zabraliśmy ze sobą. Uczymy się dużo pokory, bo nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli.
Utrudniliście sobie zadanie, bo na szlaku św. Jakuba są miejsca noclegowe, restauracje dla pątników. Wy tego nie macie.
JP: To prawda. U nas albo nie ma infrastruktury, albo jest bardzo droga. Miejsca trzeba rezerwować kilka miesięcy wcześniej. Znasz mnie od kilku lat i wiesz, że robienie czegoś, co jest standardowe, nie jest w moim stylu… Chcę robić coś innego, nie muszę iść po szlaku. Gdyby jakaś osoba niewidoma zrobiła przede mną koronę Europy, ja bym jej nie zdobywał.
Nowy szlak Jerzego Płonki?
AP: Szlak Stowarzyszenia „Nie widzę przeszkód”.
JP: Myślę, że św. Jakub będzie nam towarzyszył, jak będziemy na coś wkurzeni. W końcówce jedziemy już po jego szlaku. Od Barcelony czeka nas jazda przez góry. To będzie nasza droga krzyżowa. Miejmy nadzieję, że nic się nam tam nie posypie.
W sierpniu są upały. Może lać deszcz, a tandem nie ma dachu. Jesteście na to przygotowani?
JP: Jedyne, co nam może doskwierać, to ilość wody, jaką musimy ze sobą wozić. Przy takich upałach, wysiłku i tej ilości osób… Każdy potrzebuje około 4 l wody dziennie.
AP: O godzinie 12.00-16.00 będziemy się zatrzymywać i robić sjestę. Kupiliśmy stoliki i parasol ogrodowy, żeby można się było schować przed słońcem. Nasz samochód na 2 miesiące zamienia się w mały, przewoźny dom. Nie mamy przyczepy, bo to ja kieruję autem, a czeka nas jazda po Alpach. Z tandemami na dachu i z przyczepą? Mam już wystarczająco dużo stresów w życiu (śmiech). Bez przesady.
JP: To fajna przygoda. Jeżeli ktoś chce się do nas przyłączyć i przejechać na przykład 50 km, to zapraszamy. 1 sierpnia o godz. 11.00 wyruszamy z Rynku Głównego w Krakowie. Kto chce, może przyjść nam pomachać.
Czytaj także:
Wkładamy dobre buty (opony też) i idziemy robić raban! „Camino bez barier” rusza do Fatimy