Introwertycy podbijają świat! W końcu Abraham Lincoln, T.S. Elliot, Steve Jobs, Bill Gates czy Meryl Streep to najcięższe przypadki introwersji. A przecież wszyscy, na różne sposoby, odnosili lub nadal odnoszą wielkie sukcesy, w dodatku w świetle reflektorów. A co ze sportowcami? Czy miejsce, w którym królują wielkie emocje i wszechobecny jazgot, to świat przyjazny dla introwertyka?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Mity dotyczące introwertyka jako człowieka skazanego na porażkę w niesławnej dżungli życia dawno włożono między bajki. Współczesna psychologia okazała się tutaj bezlitosna. W świecie, w którym tak wiele mówi się o szkodliwości przebodźcowania, introwertyk w pracy jest niczym haust świeżego powietrza. Potrafi być empatyczny, znakomicie wyczuwa nastroje i – przede wszystkim – nie potrzebuje takiej ilości wspomnianych bodźców zewnętrznych, jakiej wymaga ekstrawertyk. Ten musi przecież działać w nieustannym stanie pobudzenia.
Znana psycholog Susan Cain, która własne zęby zjadła na badaniu introwersji, nie ma wątpliwości: introwertyk jest bardziej wrażliwy od ekstrawertyka a to oznacza, że łatwiej przychodzi mu praca w zespole i – uwaga – ma także potencjał, by stać się lepszym zarządzającym!
No dobrze, ale czy to tak samo działa w świecie sportu? Tam przecież, zdaje się, królują ekstrawertycy. Stereotypowy zawodnik jest bowiem ekspresyjny, wyrazisty, nie stroni od fleszy, wręcz kipi emocjami. Czy w tym wszystkim, w całym tym współczesnym galimatiasie, pełnym szpanu i presji najlepszych osiągów, jest w ogóle miejsce dla introwertyka?
Taśmy i bułka z bananem
Przypomnijmy sobie chociażby – choć dla wielu będzie to wspomnienie już mgliste – sukcesy Adama Małysza. A może nawet sięgnijmy głębiej: do czasów, gdy wielki polski skoczek dopiero zamierzał piąć się na szczyt. Z Małyszem, o czym nie wszyscy już dzisiaj pamiętają, było bowiem tak, iż wiele sobie po nim obiecywano, ale kolejne sezony zimowych turniejów jak na złość tylko utwierdzały kibiców w przekonaniu, że poza przebłyskiem talentu trudno dopatrzeć się w nim cech wielkiego sportowca.
Aż pewnego razu Adam Małysz zaczął daleko skakać. Może nie od zaraz, nie tak nagle, bo przecież zdarzały mu się wcześniej pojedyncze sukcesy, ale doczekał się przełomu w postaci regularności. Przed kamerami raczej milkliwy, prywatnie również stonowany i wycofany, wyruszył robić jedną najpiękniejszych karier w historii sportu.
Pomógł mu w tym wydatnie psycholog dr Jan Blechacz, który przyniósł mu kasety z rozmaitymi dźwiękami do słuchania, by skoczek mógł się odciąć od zewnętrznego świata i skoncentrować na wykonaniu zadania. Nie, wcale nie sugeruję, że dopiero terapia zbudowała go jako sportowca. Wręcz przeciwnie: w czasach, w których Małysz zaczął osiągać sukcesy, współpraca z psychologami uchodziła za dziwactwo. Doceniono ją dopiero później, gdy wielu innych sportowców poszło tą drogą. Małysz po prostu okazał się jednym z prekursorów. Nazwano ten „ekscentryzm” bułką z bananem, ale przecież każdy wiedział, o co chodzi.
Dzięki zaangażowaniu i ciężkiej pracy polski skoczek zapisał się w historii sportu wielkimi literami, wyrósł na lidera polskiej kadry, stał się legendą. Zapewne gdyby nie sukcesy Małysza, nie mielibyśmy wielkiego Kamila Stocha. A przecież charakter narciarza z Wisły niewiele się zmienił do dzisiaj. Próżno doszukiwać się w nim parcia na szkło. Nie jest wrzaskliwym zwycięzcą, ale cichym herosem.
Milczący lider
Podobnie jest z piłkarzem Leo Messim, który – choć uchodzi za jednego z największych grajków we współczesnym futbolu – jest w gruncie rzeczy raczej zahukanym chłopcem. A przynajmniej takie sprawia wrażenie. Poza tym jednak to wzór profesjonalizmu. Dobrze się prowadzi, utrzymuje sylwetkę a przede wszystkim szlifuje i tak znakomite piłkarskie umiejętności. Wręcz pożąda perfekcji. Opaska kapitana, jaką otrzymał w FC Barcelona i reprezentacji Argentyny, nieco go zresztą ośmieliła. Chętniej staje ostatnio przed kamerami, a czasem nawet – o dziwo! – zdarzy mu się powiedzieć coś kontrowersyjnego.
A Harry Maguire? Ten skromny obrońca reprezentacji Anglii i Manchesteru United uchodzi za milczącego dziwaka. Kibice naśmiewali się z niego, gdy pierwszy raz pojawił się na zgrupowaniu Lwów Albionu ze sprzętem sportowym upchniętym w… czarnym worku na śmieci. Bo Maguire niespecjalnie dba o blichtr. Jako junior grający w Sheffield United szybko znikał po treningu, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Gdy koledzy robili mu kawały w szatni – raz zwinęli mu wszystkie ciuchy w rulonik – przeklinał tylko pod nosem, przebierał się i robił swoje, czyli grał w piłkę.
Dzisiaj uchodzi z lidera, twardego obrońcę, który zarządza całą formacją obronną. Po niedawnym transferze do ekipy Czerwonych Diabłów, komentatorzy nie mają wątpliwości: Maguire wkrótce założy tam opaskę kapitańską. To jedynie kwestia czasu.
Jedyny problem introwertyka
Podobnych przykładów jest zresztą więcej, by przypomnieć chociażby Mariusza Wlazłego, siatkarza uważanego przez otoczenie za mruka. Taki to był mruk, że na pewnym etapie kariery stał się liderem zespołu narodowego. Można? Pewnie, że można.
Sporty drużynowe to nie jest łatwy kawałek chleba. Wszystkie ekipy – niezależnie od dyscypliny – mają „swoją szatnię” i specyficzny klimat. Góruje tam gruby żart, złośliwe kawały, końskie poczucie humoru. Trzeba umieć wpasować się w grupę. Niektórzy nie potrafili sobie z tym poradzić. Tym ciekawsze jest to, że introwertycy potrafią „zdobyć” drużynę, stać się wręcz jej liderami.
Dlaczego tak się dzieje? Najpewniej z dwóch powodów. Po pierwsze, introwertyk ma w sobie wielkie pokłady empatii. Potrafi zatem nawiązywać bardzo głębokie relacje. Dla przeciwwagi ekstrawertyk bywa w takich relacjach raczej stroną niespecjalnie zaangażowaną. On pędzi do przodu, nie ma czasu, by zatrzymać się na dłużej, wysłuchać, spokojnie doradzić. Introwertyk – wręcz przeciwnie – pielęgnuje znajomość, nie chce, by druga strona poczuła się dotknięta jego obojętnością. Jest po prostu grzeczny i chętny do współpracy. A to bezcenne w grupie.
Innym powodem, dla którego introwertyk sięga po miano lidera jest jego pracowitość. Introwersja często idzie w parze z pragnieniem osiągnięcia perfekcji. To z jednej strony bywa zgubne, z drugiej zaś może imponować. Zwłaszcza wtedy, gdy przynosi efekty. Jeśli Messi strzela bramkę z co drugiego wykonywanego rzutu wolnego to nie dlatego, że ma wielki talent, ale dlatego że wytrwale nad tym pracował. Jeśli obejrzycie mecz Barcelony, przyjrzyjcie się jak koledzy z drużyny spoglądają na filigranowego Argentyńczyka, gdy ten stawia piłkę kilka metrów przed linią pola karnego, by wykonać rzut wolny. Oni wierzą, że ten facet ma niemal magiczne zdolności, że zaraz umieści piłkę w bramce. No bo jak to nie umieści, skoro umieści? I koniec, kropka.
Introwertycy mają wielką moc. Potrafią podbijać świat. A ich jedynym „problemem” jest to, że głośno o tym nie mówią. I dlatego często bywają niedoceniani. Albo są doceniani zbyt późno.
Czytaj także:
Można być introwertykiem i zmieniać świat. Ci święci pokazują, jak to robić
Czytaj także:
4 typy introwertyków i wskazówki, które pomogą Ci żyć w zgodzie ze sobą
Czytaj także:
Świat nie lubi introwertyków? Nie szkodzi. Poradzimy sobie z takim światem