Wiara to jest też droga. Nie jest określona raz na zawsze, że łyknęliśmy pigułkę szczęścia, Jezusa Chrystusa, i wszystko mamy pozałatwiane (…). Mnie akurat wiara porządkuje – wyznaje Muniek Staszczyk.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Trudno w jednym, krótkim tekście przekazać to, jak świetną książką jest autobiografia Muńka Staszczyka „King”. Bo to tak, jakby w kilku tysiącach znaków chciało się streścić całe życie lidera legendarnego T. Love. W dodatku życie pełne przygód. Dlatego pozwolę sobie skupić się na kilku wątkach, które mnie osobiście poruszyły.
Muniek Staszczyk o wierze
Nie jest nowością fakt, że Staszczyk jasno i konkretnie deklaruje się jako osoba wierząca. Zaczynał od zdawkowych wyznań, aż po coraz śmielsze deklaracje w wywiadach. Swoje przywiązanie do Boga Muniek szczególnie manifestował po wylewie, który przeszedł w lipcu 2019 r. „Dziś w szpitalnym łóżku dziękuję Bogu, że żyję i jestem tutaj, obecny na tej planecie. To wielki dar” – czytamy w posłowiu „Kinga”.
Jego ścieżka do Boga była wyboista i trudna. W książce wyznaje:
Wiara to jest też droga. Nie jest określona raz na zawsze, że łyknęliśmy pigułkę szczęścia, Jezusa Chrystusa, i wszystko mamy pozałatwiane (…). Mnie akurat wiara porządkuje. Działa jak spoiwo dla takiego gościa jak ja, który z jednej strony ma bardzo energetyczną naturę, jest towarzyski, chwyta się różnych rzeczy, a z drugiej strony lubi pobyć sam i dużo myśleć. Harmonizuje mnie (…). Teraz pewniej chodzę, choć upadam jak każdy. Moja droga jest chrześcijańska. Chrześcijaństwo to dla mnie bardzo interesująca podróż, jak najlepsza gra, która ciągle zaskakuje.
Czytaj także:
Muniek Staszczyk: Od Boga dostałem więcej profitów niż od całego tego rockowego hedonizmu
“Bóg” to modlitwa
Wiara i sprawy związane z duchowością są także inspiracją dla twórczości Staszczyka. Przykład pierwszy z brzegu, piosenka „Bóg”, która – jak mówi sam Muniek – jest pewnym rodzajem modlitwy. Od zawsze były w nim potrzeby duchowe, nie zawsze precyzyjnie nazwane. „Tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym…”.
Jak dziś patrzę z perspektywy filozofii chrześcijańskiej, to nie jest głupia piosenka. Opowiada o relacji, czyli o tym, co jest najważniejsze, gdy jesteś chrześcijaninem – przyznaje Staszczyk, dodając, że do dziś jest to dla niego ważna piosenka.
Lider T. Love o rodzinie
Trudno, aby gość, który urodził się i wychował w Częstochowie, nieopodal Jasnej Góry, gdzie od lat zmierzają setki tysięcy pielgrzymów, nie wypowiadał się na temat religii. Z jednej strony naturalna religijność pielgrzymów, z drugiej tandeta, religijny kicz. Ten miks go fascynował. Uwielbiał stragany pod Jasną Górą. Do Częstochowy też często powraca w „Kingu”, jednocześnie opowiadając o dzieciństwie, rodzicach.
Po ciężkim porodzie Zygmunta jego mama zdecydowała, że nie będzie miała drugiego dziecka. Kiedy ją o to dopytywał, powiedziała: „Zygmuś, wystarczysz mi ty”. A jemu brak rodzeństwa nie przeszkadzał, miał wielką wyobraźnię, kreował zabawy, alternatywną rzeczywistość.
Czytaj także:
Muniek Staszczyk pozdrawia z Częstochowy. „Ja jestem urodzony medalik”
Muniek Staszczyk o babci
„Najsilniejsze więzi miałem z babcią” – mówi Staszczyk, zapytany o to, do kogo szedł się wyżalić. Albo wspomina, jak pocieszał tatę zrozpaczonego po śmierci Elvisa Presleya, którego ten był wielkim fanem. Ojciec rozbudził w nim pasje, miał mnóstwo książek. Do mamy Muniek miał żal, że pracowała i nie było jej w domu tyle, ile by chciał, co znajduje wyraz w piosence „Moi rodzice”.
Rafałowi Księżykowi udaje się namówić Staszczyka na bardzo osobiste wspomnienia o dzieciństwie, mamie, tacie, babci. W dodatku udekorowane rodzinnymi zdjęciami, m.in. małego Zygmusia podczas Pierwszej Komunii – poruszające 😉
Lider T. Love nadużywaniu alkoholu…
„King” to też oczywiście opowieść o tym, jak zaczęła się fascynacja muzyką (późna podstawówka) i jak z wielkiego fana, który godzinami mógł słuchać ulubionych kapel, stał się twórcą. O początkach T. Love. Pełna anegdot, jak na przykład, skąd się wzięły nieodłącznie kojarzące się z Muńkiem okulary przeciwsłoneczne i jak wiele par zużył przez wszystkie lata na scenie.
Jest też, prócz Częstochowy, inne ważne dla Muńka miasto – Warszawa. I ją też w „Kingu” wspomina. Warszawę sprzed lat. Kultowe miejsca, z których dziś niewiele już zostało. Miasto, którego już nie ma. Mówi też o uczuciu do niego, którego wyraz odnajdujemy oczywiście w „Warszawie” – napisanej nota bene na zmywaku w Londynie (Staszczyk dorabiał w Wielkiej Brytanii, m.in. w restauracji). To piosenka, która powstała z tęsknoty – za Warszawą, Polską, za żoną Martą, rodziną.
“Mamy swoje krzyże…”
Staszczyk w rozmowie z Księżykiem nie unika trudnych tematów. Mówi o nadużywaniu alkoholu przez lata i o tym, jak sobie z tym poradził („Jestem pijakiem, myślę, że nie alkoholikiem, natomiast alkohol mi towarzyszył, stymulował mnie przez lata. Odstawiłem i okazuje się, że nie ma problemu”). Opowiada, jak jakiś skin upomniał go, naćpanego, po koncercie. Ostrzegł, że się wykończy. „Skinol z pociętą mordą” – wspomina Muniek. Śmiał się z tego, ale dało mu do myślenia. Używki, alkohol, dziewczyny… Nie było opcji, żeby nie pojawiły się kryzysy w małżeństwie Muńka. „Później wyjaśniliśmy to sobie. Mamy swoje krzyże, każdy swój niesie, ale jesteśmy razem i nie wyobrażam sobie innej sytuacji”.
Muniek Staszczyk o małżeństwie
Te krzyże, jak wynika ze wspomnień Muńka, były pokaźnych rozmiarów. Historia jego małżeństwa z Martą jest długa i burzliwa. Są ze sobą 34 lata. Jak każdy muzyk, w dodatku rockman, nie jest łatwym partnerem, co sam przyznaje. Para dwa razy była na krawędzi rozwodu. Za każdym razem wychodzili z kryzysu. Dziś Muniek mówi:
Marta to mój przyjaciel. Gdyby nie ona, nie mógłbym robić tego wszystkiego, co robiłem (…). Miałem swoje odloty, miłostki, ale nigdy nie było opcji, że mam tego dość, że już Marty nie kocham.
“Wtedy zaczęło się ojcostwo…”
Wspomina też, jak w 1990 r. został ojcem. Jak przywieźli Janka ze Szpitala Bielańskiego (maluchem kierował kolega z Dezertera), a Staszczyk miał wnieść syna po schodach do mieszkania. Zima, ślisko. Schody, którymi nieraz wchodził po pijaku, znał na pamięć, a teraz obleciał go strach, czy nie upuści kwilącego zawiniątka. „Podczas tej drogi oddalił się strach. Wtedy zaczęło się ojcostwo, odpowiedzialność”.
„Kinga” czyta się jednym tchem. I to nie tylko zasługa arcyciekawego, pełnego przygód życia Muńka, ale i Księżyka – nie bez przyczyny o jego biografiach (m.in. Stańki, Brylewskiego, Tymańskiego czy Kazika) mówi się, że wyznaczają nową jakość w polskiej biografistyce, stanowią nowy rodzaj formy literackiej. Czytając ma się wrażenie, że siedzi się przy stole z oboma panami i niemal czuje zapach wypalonych fajek i wypitego whisky. Lektura absolutnie porywająca.
*Rafał Księżyk, Muniek Staszczyk, King! Autobiografia, Wydawnictwo Literackie 2019
Czytaj także:
Jan Staszczyk: Bóg uchylił mi rąbka tajemnicy
Czytaj także:
Michał Koterski: Bóg zawsze był blisko mnie, tylko ja byłem daleko od niego [nasz wywiad]