Pod koniec życia staje się samotnicą. Jej towarzyszkami są… myszy, które karmi przysmakami. To, co ma, rozdaje żebrakom. „Świataja Olga” Boznańska – mówią o niej, czuć w niej ducha św. Franciszka z Asyżu.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Dziewczynkę z chryzantemami” Olgi Boznańskiej zna każdy. Ale już o jej malarki wiemy niewiele. Nieco światła na tajemniczą, jakże przepełnioną smutkiem i samotnością, historię, rzuca biografia Angeliki Kuźniak „Non finito”. Warto do niej zajrzeć – dziś mija 155. rocznica urodzin malarki.
Olga Boznańska – przy sztalugach w ciągłej ekstazie
Olga od początku wiedziała, kim chce być. I parła do celu, mimo licznych przeszkód. Przede wszystkim największej – w Krakowie końca XIX w., gdzie się urodziła, studiowanie przez kobiety uważano za zbyteczne. Rodzice nie szczędzili na pasje córek – obie chodziły na prywatne lekcje, Olga rysunku, młodsza Iza – gry na fortepianie. By kontynuować naukę, Boznańska wyjeżdża do Monachium, gdzie nieco odżywa.
Tam widzi, i to dla niej zaskoczenie tak wielkie, że pisze o tym matce w liście, ludzi wesołych, beztroskich, uśmiechniętych. Dlatego nie tęskni za Krakowem, który wydaje jej się szary, bury, pełen smutasów. Ale to „przypadłość” Krakowa czy raczej nastrojowości matki? To po niej Olga odziedziczyła skłonność do melancholii. Eugenia uwielbiała okazywać ból egzystencjalny. Uważała ponoć, że smutki i „tęsknica” są czymś koniecznym.
W Monachium ujawnia się i inna cecha Olgi – pracowitość, a raczej pracoholizm. Maluje, szkicuje od światu do zmierzchu – stara się to robić wyłącznie w dzień, przy naturalnym świetle. Stoi przy sztalugach po kilkanaście godzin dziennie, „w ciągłej ekstazie”.
Boznańska. Spod jej pędzla wychodzą portrety nie twarzy, ale duszy
Wkrótce ujawnia się jej wielki talent. Specyficzny sposób malowania nie wszyscy doceniają. Boznańska maluje bez upiększania. Dokładnie tak, jak widzi. Spod jej pędzla wychodzą nie tyle portrety twarzy, co duszy. Portrety psychologiczne. „Czasami bywa interesująca twarz kobieca, ale cóż, przychodzi pozować tak nasmarowana, że muszę prosić o umycie się, bo powiadam, jak ja mam malować panią, pani się już sama namalowała” – mówiła.
Jednych to fascynowało. Adam Gerżabek pisał:
Portrecistkę psychologa pociąga nie tylko zewnętrzność danej osoby, ale również jej wewnętrzność, którą na światło obrazu wprowadza za pomocą oczu.
A Max Goth w 1913 r. komentował:
Boznańska nie maluje oczu, tylko spojrzenie, nie maluje ust ale uśmiech albo łkanie, jakie je wykrzywia, skurcz okrucieństwa lub wyraz twarzy naiwnej i szczerej.
Jej nazwisko robi się rozpoznawalne, sprzedaje kilka prac. Ale z powrotem do Polski nie bardzo się pali. W Krakowie jej praca nie jest doceniana. Raz, że kobieta, dwa – miastem rządzą koterie. Malczewski o jej pracach pisze: „Zakopcone sadzą malarstwo”. Pokutującemu stereotypowi, jakoby jej obrazy były zdominowane przez szarość, przeczą jednak wyniki wnikliwych analiz. Boznańska używała palety kilkunastu pigmentów! Sama natomiast przyznawała, że chyba jej pracom brak energii i nad tym chciała pracować. Jedno trzeba oddać, metodę pracy miała specyficzną. Malowała powolnie, „jedno dotknięcie płótna metalową skuwką na jakieś dziesięć minut”, portretowane przez nią osoby zdążą się w tym czasie, jak ironizuje Stryjeńska, zestarzeć wyłysieć, ożenić, okocić.
„Samotność to taka straszna trwoga…”
Zakochuje się w Józefie Czajkowskim (poznali się w Monachium). Korespondują ze sobą. Nie zachował się żaden jej list, ale z jego można wyczytać zaangażowanie, czułość (pisze Moja Złota, Kochana, Okruszyna, Duszka, Maleństwo). Miała wracać do Krakowa, jednak przenosi się do Paryża (tam tworzy kolejną pracownię). Listy Czajkowskiego stają się krótsze, zamiast „Złotko” pisze „Pani”, w końcu zrywa zaręczyny. W relacjach pojawiają się opinie, że kandydat nie przypadł do gustu ojcu malarki. Ale czy to rzeczywiście był powód, dla którego nie wyszło? Czy raczej Olga nie potrafiła wykrzesać z siebie uczucia?
A może jednak była. Jej notatka (jedna z nielicznych, jakie się zachowały) wskazywałaby, że darzyła Czajkowskiego uczuciem. Może więc rzeczywiście ojciec? W końcu był głównym źródłem jej finansów, sponsorował szkoły, pracownie, malarski ekwipunek. Wiele razy nakłaniał do powrotu do Polski, ostrzegał, że jego finanse topnieją, ale… i tak utrzymywał córkę.
A Olga? Nigdy już tak nikogo nie pokocha. Wprawdzie pojawi się jeszcze na horyzoncie Franciszek Mączyński, ale to on bardziej wierzył w ich miłość. Pisał listy, tęsknił. Po pięciu latach wymiany korespondencji poddał się. Dotarło do niego, że z jej strony to przyjaźń.
„Świataja Olga” Boznańska, czuć w niej ducha św. Franciszka z Asyżu
Boznańska robi się coraz bardziej samotna. Matka umarła już dawno. Do Krakowa malarka nie wróciła, z Monachium przeniosła się do Paryża. Przez jej pracownie niby wciąż ktoś się przewija, nigdy nie jest tam pusto, ale… tak naprawdę Boznańska jest coraz większą samotnicą. I coraz bardziej dziwaczeje. Zachowała się kartka z odręczną, pisaną niebieskim tuszem notatką Olgi:
Kto zbyt długo żył tylko z samym sobą, traci zdolność kochania innych.
Kiedy umiera ojciec, zostają z siostrą same. To trudna relacja. Często się kłócą. Iza (alkoholiczka i narkomanka) nie może znieść roztargnienia Olgi, jej rozrzutności. Malarka rozdaje kasę, której i tak niewiele ma, na prawo i lewo. Paryscy żebracy sprzedają sobie jej adres za kilka franków. Rękę po kasę wyciągają nie tylko żebracy. A Olga nie umie odmówić. Po przypływie gotówki, szybko następuje odpływ. I jeszcze nakarmi żebraków chlebem grubo posmarowanym masłem. „Świataja Olga” – mówią o niej rosyjscy emigranci. A Xawery Dunikowski dodaje, że jest w niej coś z ducha św. Franciszka z Asyżu. Przy każdym spotkaniu sióstr sypią się iskry. W końcu Iza popełnia samobójstwo. Boznańska zostaje sama. A nie, ma myszy.
Są wszędzie. Karmi je najlepszym kąskami, podczas gdy sama zjada niewiele. Myszy harcują. Nadgryzają obrazy, przegryzają struny w pianinie, na którym grywał Artur Rubinstein, goście boją się zdejmować kapelusze. Niektórzy mawiali, że strach pić herbatę u Boznańskiej, bo w filiżance można znaleźć mrówki. A ona mówi do myszy z czułością: „Mamusia kupiła dobre biszkopciki, mamusia pokroiła słoninkę…”.
„Zwierzątka to cała moja rodzina”. Towarzyszą jej do ostatnich chwil – w nogach łóżka pies, obok świnka morska. Nad wszystkim unosi się kanarek i papuga. Boznańska umiera samotnie, 26 października 1940 r.
*Angelika Kuźniak, “Boznańska. Non finito“, Wydawnictwo Literackie 2019
Czytaj także:
Konrad Kruczkowski: O trudnej samotności
Czytaj także:
„Joker”. Człowiek bez miłości szaleje