Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ubogich, bezdomnych, zagubionych, samotnych, chorych mamy blisko nas, wystarczy tylko szeroko otworzyć oczy – mówi często Leszek Podolecki, założyciel i szef Fundacji Instytut św. Brata Alberta, twórca ARKI (Bractwo Trzeźwości), która od 30 lat pomaga więźniom odnaleźć swoje miejsce w życiu i najważniejsze: przywrócić godność.
Tak trudno napisać w kilku słowach, zdaniach czy nawet obszerniejszym opowiadaniu o tak niezwykłej, a równocześnie jakże zwyczajnej osobie, jaką jest Leszek Podolecki. Spotykamy bowiem w życiu ludzi, którzy każdym swoim dniem zostawiają ślady dobra: tak też jest i w przypadku Leszka. Piszę z imienia, ponieważ mieliśmy okazję poznać się w niezwykłej podróży do Asyżu.
Idzie Człowiek
Znajomość zaczęła się w sposób, który trudno było by samemu wymyślić: Dominik Włoch, znany podróżnik i pielgrzym wędrujący pieszo do niezwykłych miejsc na ziemi, któregoś dnia po koncercie, na którym byliśmy, opowiedział mi o niezwykłym przedsięwzięciu: pieszej pielgrzymce z różnych „stron świata” do Asyżu, z okazji zbliżającej się 25 rocznicy spotkania przedstawicieli różnych wyznań religijnych, zainicjowanej przez Jana Pawła II (2011 r.).
Miasto św. Franciszka było właśnie tym miejscem. Okazało się, że pomysłodawcami tej niecodziennej pielgrzymki są mężczyźni, którzy w swoich życiorysach mieli „na koncie” pobyt w więzieniu. W telegraficznym skrócie, nie wchodząc w szczegóły: Wojtek „działał” w zachodniopomorskiej mafii, a Roman był biznesmenem, który uwikłał się w przemyt na dużą skalę.
Tak po ludzku patrząc, pewnie nigdy by się nie spotkali, ale to właśnie Leszek Podolecki, twórca słynnej „Arki” przyciągnął te dwie osoby do siebie, jak dwóch braci w jednej rodzinie. Leszek też był tą osobą, która - jak często podkreślali „chłopaki” z projektu IDZIE CZŁOWIEK, bo tak nazywała się piesza, kilkumiesięczna podróż do Asyżu - inspiracją, aby dotrzeć na uroczystość: z Moskwy - to było zadanie dla Dominika, Fatimy – dla Wojtka, a także z dalekiej Jerozolimy – megazadanie dla Romana podróżującego przez Bliski Wschód tak, jak pozostali koledzy bez „trzosa, wiktu i opierunku”.
To miało być „totalne” zawierzenie Opatrzności i powrót do stylu średniowiecznych pątników. Prawie codziennie byliśmy z Leszkiem na telefonie, gdzie szef „Arki”, jak zatroskany ojciec koordynował – nade wszystko – duchowo, ale też konkretną pomocą, w razie niespodziewanych sytuacji na pielgrzymim szlaku. Słowem, ogromny wysiłek i wielka odpowiedzialność „za chłopaków”. Kiedy już zbliżał się dzień dotarcia pielgrzymów do Asyżu, Leszek, a wraz z nim rodzice Dominika i ja, wielkim samochodem, dziewięcioosobowym, wyruszyliśmy w drogę, aby ich przywitać na miejscu.
Dla Leszka to było oczywiste, że trzeba po tak ciężkim wysiłku jak piesza wędrówka – każdy pokonał ponad 4 tysiące kilometrów pieszo - zwyczajnie się nimi zaopiekować, czyli wziąć plecaki na ramię, zaprowadzić do przytulnego domu przy jednej z asyskich kamienic, przygotować kolację i noclegi. I co najważniejsze, przywieść z powrotem do domu, do Polski, samochodem.
Syn marnotrawny?
Historia Leszka Podoleckiego to jakby wyjęta z kart Ewangelii opowieść o synu marnotrawnym, a szczególnie postaci ojca, który z wielką radością czeka na powrót zagubionego w świecie syna. Ojciec, który nie osądza, nie odrzuca i nie wydaje z góry utartych wyroków: kocha swojego pogubionego życiowo syna takim jakim jest, a nie takim, jakim chcieliby wiedzieć jego inni.
Taki też jest twórca „Arki”. Kiedy kilka dni temu zapytałam Romana Ziębę, jakie było jego pierwsze spotkanie z Leszkiem, opowiedział mi:
Jesienią 2001 roku przyjechałem do Świnoujścia, aby spotkać się z człowiekiem, który - jak mi powiedziano - mógł mi jeszcze pomóc. Byłem w depresji. Tydzień wcześniej wyszedłem za kaucją na wolność po 200 dniach aresztu, aby odpowiadać z wolnej stopy za udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
Groził mi kilkuletni wyrok, moje życie było w gruzach, a ja straciłem poczucie kierunku, zniknął sens. Drzwi pod wskazanym adresem otworzył ktoś, kto przypominał Papę Smerfa z kreskówek dla dzieci: białe włosy, biała broda i łagodne, uważne spojrzenie. To był Leszek Podolecki, który od wielu lat zajmuje się bezdomnymi, ludźmi wychodzącymi z uzależnień, więźniami w zakładach karnych.
Na mój widok od razu zaproponował spacer na plażę. Szliśmy wzdłuż brzegu. Był sztorm, morze huczało, fale biły o brzeg. Opowiadałem mu o tym, co mnie spotkało, o mojej wieloletniej szarpaninie z życiem, o cierpieniu, o tym jak raniłem innych, jak wszystko w życiu straciłem. Pamiętam, że leciały mi łzy i że wcale się tego nie wstydziłem. Może właśnie wtedy po raz pierwszy byłem z kimś naprawdę szczery.
Czułem wielką ulgę, że mogę to wszystko z siebie wyrzucić. Leszek powiedział mi, że ktoś już to wszystko za mnie wycierpiał, że te wszystkie ciężary, cały ten ból i cierpienie ktoś już wziął na siebie. Mówił o Jezusie przybitym gwoździami do krzyża. A potem spytał, czy chciałbym z nim pójść na „duchowość”. Gdy spytałem, co to takiego, powiedział tylko: „zobaczysz”.
Zabrał mnie do jednego z tych swoich domów. Weszliśmy do sali, gdzie siedziało sporo osób w różnym wieku. Twarze poorane zmarszczkami, tatuaże. Leszek przeczytał fragment Ewangelii o synu marnotrawnym, a potem młoda prostytutka z końca sali, której twarzy nie widziałem, opowiedziała o swoich ucieczkach z domu, o złym życiu. Potem przeprosiła łamiącym się głosem, zaszlochała cicho i umilkła.
Po chwili Leszek przerwał ciszę i powiedział, że dziś będziemy się modlić różańcem w intencji obecnego tu Romana. I wszyscy zaczęli się za mnie modlić. Myślę, że to był mój prawdziwy powrót do życia.
Dobry Łotr
Leszek Podolecki, który od kilkudziesięciu lat zajmuje się wieloma dziełami na rzecz najbardziej ubogich i potrzebujących, jest osobą bardzo skromną. Z życiowego doświadczenia i pracy wie, że ubogim nie jest koniecznie ten, który nie ma pieniędzy, ale ten, kto tak naprawdę nie doznał prawdziwej miłości oraz ten, który nie miał szczęścia odkryć w swoim życiu, że istnieje Bóg, który zawsze jest i towarzyszy człowiekowi, nawet w największych ciemnościach.
Leszek stworzył czasopismo „Dobry Łotr”, a na moje pytanie, dlaczego taki tytuł odpowiedział: Nie wiem czy wiesz, ale pierwszym świętym był ten złoczyńca, który został ukrzyżowany na Golgocie razem z Jezusem. Bardzo żałował, że wyrządził tyle zła, mówiąc „wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swojego Królestwa”. Dyzma, więzień, przestępca stał się pierwszym świętym! Nigdy nie jest za późno, aby wyjść z ciemności i zacząć pięknie żyć – spuentował, jak mówią czasami jego podopieczni w więzieniu, „Boży ratownik”