separateurCreated with Sketch.

Polski ksiądz na Bliskim Wschodzie: Pomagamy, bo tam bije źródło naszej wiary, ta ziemia jest naszą ojczyzną

KSIĄDZ MAREK SZEWCZYK
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Stowarzyszenie założone przez ks. Szewczyka wspiera na Bliskim Wschodzie m.in. szkołę dla niepełnosprawnych oraz ośrodek leczenia traumy dla dzieci i młodzieży. Mają też projekt „Daj pracę”. Zbierają środki dla ludzi, którzy chcą wrócić do pracy a nie mają jak. Muszą odbudować swoje warsztaty, kupić narzędzia itd.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Z ks. dr. Przemysławem Markiem Szewczykiem, patrologiem, prezesem Stowarzyszenia „Dom Wschodni”, rozmawia Małgorzata Bilska.

Małgorzata Bilska: Organizację „Dom Wschodni” założyłeś ze znajomymi przed wojną w Syrii, która wybuchła w 2011 roku, czy po?

Ks. Przemysław M. Szewczyk: Formalnie zarejestrowaliśmy stowarzyszenie w 2013 r., ale działaliśmy od 2008. Wszystko zaczęło się od mojej pierwszej podróży na Bliski Wschód. W ciągu pół roku przejechałem od Istambułu, przez Izmir (zatrzymałem się w Domku Maryi w Meryem Ana), Antiochię, Aleppo (gdzie mieszkałem przez 2 miesiące), Jordanię do Egiptu.

Potem regularnie jeździłem tam z przyjaciółmi. Nawiązywaliśmy kontakty i tak powstawały zręby stowarzyszenia, wykuwały się cele. Po kilku latach tę działalność sformalizowaliśmy.


Ojciec Ibrahim Alsabagh
Czytaj także:
Proboszcz z Aleppo: Najpierw pomożemy ludziom odbudować domy, potem kościoły

Pierwotna inspiracja ma związek z twoją pasją patrystyczną?

Tak, celem tamtej podróży była Aleksandria Egipska, miasto św. Atanazego Wielkiego, z którym się „zaprzyjaźniłem” podczas studiowania patrologii. Inne ważne miejsca to Konstantynopol, Azja Mniejsza, Antiochia Syryjska. Była to więc jakby pielgrzymka do miejsc świętych związanych z Ojcami Kościoła.

W czasie późniejszych „podróży patrystycznych” uświadomiliśmy sobie, że chrześcijanie nie muszą szukać niczego nowego czy egzotycznego na Bliskim Wschodzie. Tam zakorzeniona jest nasza liturgia, teologia, pobożność. Cała nasza tradycja. Kościół nie urwał się z choinki, tylko wyrósł stamtąd.

Mnie ten teren kojarzy się głównie z apostołami…

Doprecyzujmy terminologię: ci, którzy towarzyszyli Jezusowi nosili miano Dodeka, czyli po prostu Dwunastu. Wydaje mi się, że nazwanie ich apostołami jest wtórne, bo apostołowie to nie tylko Dwunastu, ale także Paweł Apostoł, który do grona Dwunastu nie należał, czy Barnaba.

Okres pierwszych wieków chrześcijaństwa dzielimy na czasy Jezusa Chrystusa, na okres apostolski w sensie szerszym niż czas działalności Dwunastu i okres Ojców. Pierwsze pokolenie Ojców to byli uczniowie apostołów.

Chcę podkreślić, że powodem naszej obecności w Syrii nie jest to, że chrześcijanie są prześladowani, choć fakt, że są! Jesteśmy tam ze względu na Kościół żyjący, a nie – umierający. Ta ziemia jest naszą ojczyzną. Przyciąga nas. Bije tam źródło całej naszej chrześcijańskiej wiary.

Wspólnoty w Syrii przechowują pamięć o Ojcach w sposób bardziej naturalny niż my. Św. Jan Chryzostom był ich rodakiem – tak, jak naszą rodaczką była św. Faustyna.

Wojna wpłynęła jednak na wasze projekty, bo pomagacie Syryjczykom.

Cały czas prowadzimy stronę patres.pl, organizujemy wykłady, w tym o Ojcach i Studium Źródeł. I jeździmy na Bliski Wschód. Nie mamy biura pielgrzymkowo-turystycznego, a wyjazdy z nami to nie pielgrzymki z miasta do miasta.

Wolimy to nazwać „stażem”, bo bardziej chodzi o to, żeby pobyć, pomieszkać na Bliskim Wschodzie samotnie lub w małej grupie. Z takich właśnie pobytów zrodziło się w nas przekonanie, że skoro żyjemy razem z tymi ludźmi, to bierzemy na siebie ich problemy. Zadaliśmy więc sobie pytanie: Jak możemy się przydać?

Zobaczcie zdjęcia zrobione przez ks. Szewczyka: 

 

Jak się przydajecie?

Najpierw wsparliśmy – i nadal to robimy – ośrodek dla osób niepełnosprawnych „Klub szczęścia” w Kairze. To świetne dzieło. Jeśli chodzi o wojnę, pomagaliśmy uchodźcom syryjskim w Egipcie (z pomocą ojca Boulosa Khreita) i w Libanie (poprzez bp. Johanna Jihada Battaha).

Kiedy ustały działania wojenne w Aleppo, tragedia tego miasta bardzo nas z nim związała. W chwili obecnej wspieramy tam szkołę dla niepełnosprawnych dr Binan Kayyali, ośrodek leczenia traumy dla dzieci i młodzieży „Terre Sainte” franciszkanów.

Mamy też projekt „Daj pracę”. Zbieramy środki dla ludzi, którzy chcą wrócić do pracy, a nie mają jak. Muszą odbudować swoje warsztaty, kupić narzędzia itd. Pragną zarabiać, nie mają jednak możliwości.

Czyli reagujecie na potrzeby konkretnych ludzi, opierając się na osobistych relacjach?

Nie jesteśmy organizacją charytatywną, robimy tylko projekty pomocowe. W porównaniu z Caritas Polska, Polską Akcją Humanitarną czy Pomocą Kościołowi w Potrzebie nie dysponujemy dużymi środkami, ale też pomaganie nie jest naszym głównym celem.

Nasze projekty są punktowe. Ci, którzy dorzucają się do nich, wiedzą dokładnie komu pomagają, znają te osoby z imienia. Mogą jechać do Aleppo i je spotkać. Nie jest tak, że ktoś przekazuje środki organizacji – i tyle.

Teraz zakładacie filię w Libanie. Dlaczego tam?

Po pierwsze, Liban sąsiaduje z Syrią. Trzeba tam czasem podjechać. Po drugie, Liban jest bramą regionu. Lotnisko w Bejrucie jest bardzo międzynarodowe. Stamtąd da się łatwo dojechać do każdego kraju na Bliskim Wschodzie. A po trzecie, Liban jest spośród nich najbardziej chrześcijański.


KRZYSZTOF NOWORYTA, PIELGRZYM
Czytaj także:
Zapach Boga, świętości i Szarbela. Pieszo pielgrzymował po śladach słynnego Libańczyka

Po co wam jest filia?

Chcemy być tam obecni – legalnie. W statucie mamy zapis, że terenem naszej działalności jest Polska. Żeby w Libanie zarejestrować stowarzyszenie zagraniczne, musimy przejść całą procedurę prawną. Wynająć lokal na siedzibę.

Szukamy miejsca ubogiego, o lokalnym kolorycie, gdzie przeważa ludność chrześcijańska. Na przedmieściach Bejrutu. Jest tam kilku naszych wolontariuszy, którzy studiowali w Polsce. Rejestracja nie wymaga większych kosztów finansowych, na razie płacimy tylko prawnikowi. Niedługo wybieram się do Libanu.

Rozmawiamy na odległość – poniosło cię tym razem do Tunezji.

I już myślę o tym, żeby tu zrobić podobną rzecz jak w Libanie. Ludzie powinni odkryć Afrykę Północną – ziemię Augustyna, Cypriana, Perpetui i Felicyty.

W Tunezji są miejsca piękne i ważne dla Kościoła. Chcielibyśmy je innym pokazać, nie tylko od strony historii. Tunezja to także żywy Kościół afrykański, bo migrują do niej chrześcijanie z „czarnej Afryki”, z krajów na południe od Sahary.

Miałam cię zapytać o to, jak pomagać chrześcijanom w Syrii, a nabieram przekonania, że katolicy w Polsce potrzebują ich nie mniej, niż oni nas. Dziwne.

Według mnie my potrzebujemy ich nawet bardziej niż oni nas. Do tego, żeby pozostać chrześcijanami. Zakorzenić się w tradycji. Trzymać się Ojców i źródeł chrześcijańskich. Sięganie do korzeni niesamowicie porusza i odświeża. Potrzebujemy bogactwa dziedzictwa tamtejszych chrześcijan. Sami możemy ich obdarować tylko bogactwem materialnym.

Nie chcemy przyjmować uchodźców, częściej pomagamy na miejscu. Liban, który liczy około 4,5 mln mieszkańców przyjął 1,5 mln Syryjczyków. Trudno to sobie wyobrazić.

Byłem w jednym z obozów dla uchodźców w Libanie dwa miesiące temu. Obozy w Libanie i Turcji dają tylko namioty, jedzenie na przeżycie. Nie ma szkoły, nie ma lekarza. Nie ma nic. Prawo międzynarodowe gwarantuje uchodźcom minimum – jeśli dotrą do kraju, gdzie nie ma wojny, mają tam osiąść.

Ale to życie z dnia na dzień. Ludzie nie mają tam żadnej przyszłości, zwłaszcza młodzi. Oni chcą się uczyć, pracować, wstępować w związki małżeńskie. Dlatego tyle młodych osób widzimy na łodziach, które przybijają do brzegów Europy. Czasem toną u brzegów.

Na miejscu robicie dużo dobrego. Jak pomagać skutecznie?

Człowiekowi trzeba towarzyszyć. I po prostu go zapytać, czego mu potrzeba. Gdy na miasto spadają bomby, jak to było w Aleppo, to ludzie potrzebują koców, jedzenia, wody, lekarstw, prądu itd. I tak się pomaga. Po pewnym czasie sytuacja się zmienia.

Nie ma jednego mechanizmu pomocowego, jednej najlepszej pomocy dla każdego. Potrzebna jest solidarność. Bliskość. Wysłuchanie i rozeznanie potrzeb. To jedyna nasza reguła i metoda.

Po zabiciu generała Kasema Sulejmaniego przez żołnierzy USA w regionie wrze. Iran od dawna ma swoje wpływy w Libanie. Nie boisz się?

Nie mam poczucia, że gdziekolwiek życie jest bezpieczne. Umrę bez względu na to, czy będę w Polsce czy na Bliskim Wschodzie. Jasne, że trzeba się ostrożnie poruszać, ale nie ma we mnie jakiegoś wyjątkowego lęku. Nie boję się.



Czytaj także:
Niezwykła historia sierocińców w Jerozolimie i Betlejem stworzonych przez polską zakonnicę

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.