Fryzjerem został przypadkowo – długopis mu się wypisał. Mimo skończonych 80 lat ani myśli przejść na emeryturę. Na brak klientów też nie ma co narzekać.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Zakład fryzjerski „Janusz” na warszawskich Nowolipkach. Umawiam się na spotkania około godziny 19.00, tuż przed planowym zamknięciem salonu. Jednak wciąż czekają klienci. Przychodzą i pytają, czy mogą się ostrzyc. Czekam cierpliwie. Lokal nie jest duży. Stoją trzy fotele. Przy tym środkowym pracuje pan Jan. Wielu klientów mówi do niego Janusz. On zaś się przedstawia: – Jestem Jan, podobnie jak jeden z apostołów powołanych przez Jezusa.
Jak sam przyznaje, to jego miejsce – musi być w centrum. Na ścianie wisi dyplom rzemieślniczy, który informuje o zdobytym tytule mistrza rzemiosła w zakresie fryzjerstwa męskiego. Na parapecie leży kilka gazet (niektóre z nich oznaczone jako „przeczytane”), stoi figurka. Nad lustrem znajduje się obrazek Matki Boskiej Karmiącej, przy którym zapalona jest lampka. – Tam gdzie znajduje się Matka Boska Karmiąca, nigdy nie będzie biedy – tłumaczy pan Jan. Każdy klient jest dla niego ważny i odnosi się do każdego z szacunkiem. Oni zaś odpowiadają mu tym samym.
Został fryzjerem przez “przypadek”
Jest najstarszym fryzjerem w Warszawie*. O wykonywaniu przez niego tego fachu zdecydował “przypadek”.
– Skończyłem szkołę podstawową i szukałem dla siebie męskiego zawodu: tokarz, frezer, spawacz. To mnie interesowało. Nie wszędzie mogłem się dostać, mój tata był w AK, a wówczas warunki były inne – mówi Aletei Jan Laskowski.
Brat jego mamy również był fryzjerem, w czasie wojny służył jako sanitariusz i opatrywał rannych. Wujek namówił go, by przyszedł do niego do zakładu. O tym, że tak się stało zdecydował przypadek. Gdy Jan miał wypełniać dokumenty do szkoły, wypisał mu się długopis. Wujek wówczas ponowił swoje zaproszenie: “chodź do mnie, ja cię nauczę zawodu, będziesz ludzi strzygł, będziesz miał u mnie dobrze”.
Poszedł. Pracował w Łomiankach. Oprócz niego i wujka było tam zatrudnionych jeszcze dwóch fryzjerów. Wówczas w 12-tysięcznej miejscowości był tylko jeden zakład. Zdarzało się więc, że fryzjerzy pracowali nawet do 1.00 w nocy. A on wraz z nimi.
– Oczyściłem kogoś ładnie i zawsze coś tam do kieszonki od wujka dostałem – wspomina dawne czasy.
W zawodzie od 62 lat
W chwilach wolnych lubił czytać książki, chodzi z wędką nad Wisłę łowić ryby. Później było wojsko. Tam również był fryzjerem. Strzygł oficerów i ich dzieci. Lata 1961-1977 spędził na Mariensztacie – też zresztą w zawodzie. Kilka lat spędził w Szwecji. Tam także strzygł. Nauczył się języka szwedzkiego, zarobił trochę pieniędzy i wrócił do Warszawy. Ożenił się. Osiadł na Muranowie i tak od 1977 roku pozostało.
Klienci są różni. Jedni mili, inni złośliwi, mniej lub bardziej rozmowni. Z jednymi i drugimi świetnie sobie radzi. Są też tacy, którzy chcą się pożalić. Przychodzi do niego wielu artystów, znanych dziennikarzy.
Dla pana Jana fryzura jest rzeźbą, odpowiednio dobrana powinna być ozdobą głowy. Dwa lata temu przeszedł operację żylaków oraz na zaćmę. Dorobił się garbu, bo jak sam przyznaje, kiedyś nie było regulowanych foteli. Słyszy, bo ma aparat.
– W głowie nieraz piszczy, ale wie pani, „piasecki” wszystko wyciągnie, zrobi okład z piasku i desek i nic już nie będę czuł – żartuje.
Wielokrotnie klienci zachęcają go, by opowiedział im jakiś dowcip. Dobrego humoru mu nie brakuje.
Nożyczek do strzyżenia ma bez liku, niektóre mają nawet i 50 lat. Kiedy trzeba, to i ogoli. Ma taką wyjątkową brzytwę do zadań specjalnych.
Pracuje po kilka godzin dziennie i w zasadzie nigdy nie kończy pracy w ramach ustalonego na drzwiach czasu.
Kilka pokoleń zadowolonych klientów
Niektórzy klienci korzystają z jego usług już kilkadziesiąt lat. Strzygł ich jak byli dziećmi, a teraz przychodzą do niego ze swoimi wnukami.
W tramwajach i autobusach, w drodze do pracy widzi „znajome głowy”. Ludzie często się z nim witają na ulicy. Ostatnio był nad morzem i tam również słyszał: „Dzień dobry, panie Janie!”. Odwrócił się i zobaczył swojego klienta. Takie sytuacje są na porządku dziennym. – Czasem żona się denerwuje, że gdziekolwiek nie pojedziemy, wszyscy mnie tam znają – mówi w rozmowie z nami.
Na emeryturę się nie wybiera
Pan Jan nie myśli jeszcze o emeryturze. – Mam dziesięć palców i chcę pracować, jak Boga kocham! –wyjaśnia z uśmiechem. I dodaje: – Jestem potrzebny innym i nie wiem, co bym robił w domu. Był chłopiec z piernika, a teraz piernik z chłopczyka.
Koncentruje się na tym, co robi, chce wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Brał udział w różnych szkoleniach, a nawet otrzymał wyróżnienie w Mistrzostwach Polski w Opolu.
Do jego zakładu nie ma zapisów. Dopiero od niedawna ma również telefon. Chętni na strzyżenie stoją już od 9.00.
Zadowolonych klientów nie brakuje. Wciąż przybywają też nowi.
*Najstarszy fryzjer na świecie zmarł we wrześniu 2019 roku. Anthony Mancinelli w 2018 roku został wpisany do Księgi Rekordów Guinessa jako najstarszy praktykujący fryzjer na świecie. Trzymał nożyczki fryzjerskie od 11. roku życia. Nigdy nie przeszedł na emeryturę. Urodził się w 1911 roku w Montemilone we Włoszech. W wieku 12 lat został zatrudniony jako fryzjer na pełen etat. Strzygł ludzi nieprzerwanie od 96 lat.
Czytaj także:
Zawód: gorseciarka. „Jestem jak lekarz, który pomaga na wiele problemów”
Czytaj także:
Najstarszy warszawski szewc rozkochał w sobie tysiące internautów!