Zarzuty są bardzo poważne. Ich autorem jest wiarygodny i szanowany karmelita. W tym pogłębionym materiale analizujemy tę trudną sprawę i zastanawiamy się, co dalej z procesem beatyfikacyjnym Marty Robin.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kilka dni temu prestiżowe francuskie wydawnictwo Cerf opublikowało książkę zmarłego w grudniu ubiegłego roku belgijskiego karmelity Koena (Conrada) De Meestera. Publikacja nosi znamienny tytuł: La fraude mystique de Marthe Robin („Mistyczne oszustwo Marty Robin”). W jej reklamowych zapowiedziach można wyczytać, że z pewnością wywoła w świecie katolickim „trzęsienie ziemi”.
Rzecz istotnie wydaje się niebłaha. Książka odnosi się bowiem do życia jednej z najbardziej znanych XX-wiecznych mistyczek chrześcijańskich, która w oczach wielu katolików zasłużyła jak mało kto na wyniesienie na ołtarze.
Czytaj także:
Marta Robin. Przeżywała w swoim ciele mękę Chrystusa i fizyczne ataki szatana
Marta Robin
Urodzona w 1902 r. w Châteauneuf-de-Galaure w departamencie Drôme nieopodal Lyonu Marta Robin przez wiele dekad budziła zainteresowanie nie tylko chrześcijan, ale także niewierzących. Jako szesnastolatka straciła przytomność i przez 20 miesięcy nie odzyskiwała świadomości.
Gdy po tym czasie nagle wyszła z tego dziwnego letargu, zaczęła nagle kontynuować jak gdyby nic rozmowę dokładnie w tym miejscu, w którym przed miesiącami została ona przerwana. Od tamtej jednak chwili Marta mogła poruszać się jedynie za pomocą kul, a z biegiem lat dotykał ją coraz bardziej postępujący paraliż. Stopniowo też pogarszał się jej wzrok – aż do całkowitej ślepoty.
Dziewczyna uznała chorobę za działanie Boga. Była przekonana, że została powołana do cierpienia za innych. 3 października 1926 roku, w liturgiczne wspomnienie św. Teresy z Lisieux, ponownie znalazła się w stanie nieprzytomnego letargu, który trwał trzy tygodnie (później niektórzy teologowie uznali go za stan „mistycznej śpiączki”). Po wybudzeniu Marta zaczęła doświadczać kolejnych już w życiu (pierwsze przeżyła jeszcze jako dziecko) prywatnych objawień.
Uważała, że kilkukrotnie odwiedziła ją św. Teresa z Lisieux, która wezwała dziewczynę do zakładania na całym świecie tzw. Foyers de Charité („ognisk miłości”). Święta dała ponoć Marcie wybór: 24-latka mogła natychmiast pójść do nieba albo pozostawać w doczesności jeszcze przez długi czas, by cierpieć w intencji odrodzenia Kościoła i chrześcijańskiego życia w laicyzującej się Francji. Dotknięta paraliżem kobieta wybrała cierpienie, bo uwierzyła głęboko, że jest ono „szkołą miłości, by kochać bardziej”.
Eucharystia i stygmaty
Odtąd choroba Marty czyniła coraz większe spustoszenie w jej organizmie. Nie mogła w ogóle już poruszać się o własnych siłach. 2 lutego 1929 r., w święto Ofiarowania Pańskiego paraliż objął również ręce, ramiona, a także mięśnie przełyku. Od tego momentu Marta nie była w stanie ani jeść, ani pić. Jedynym jej pokarmem stała się Eucharystia.
Do śmierci, która nastąpiła 6 lutego 1981 r., kobieta nie opuściła już swojego łóżka. Przez ponad pół wieku była badana przez wielu lekarzy, którzy nigdy jednak nie wydali jednoznacznej diagnozy. Jako ewentualne przyczyny choroby wykluczono jednak m.in. nowotwór mózgu, epilepsję oraz zapaść na tle nerwowym. Chora nie zdradzała też oznak schorzeń psychicznych. Nie cierpiała na depresję, nerwicę czy schizofrenię.
W 1930 r. cierpienie Marty jeszcze się spotęgowało. Na jej ciele pojawiły się stygmaty. Tak oto ona sama opowiadała o tym, co ją spotkało:
Jezus poprosił mnie najpierw, abym ofiarowała swoje ręce. Wydawało mi się, że grot strzały wyszedł z Jego Serca i że rozdzielił się na dwa promienie, aby każdy przebił jedną z moich rąk. Lecz w tym samym czasie ręce moje zostały przebite jakby od wewnątrz. Potem Jezus zachęcił mnie, abym ofiarowała nogi, co natychmiast uczyniłam. Wówczas zobaczyłam grot strzały, który również podzielił się na dwie części i przebił moje nogi. Jezus poprosił mnie następnie, abym ofiarowała swoją pierś i serce. Ich przebicie dokonało się w sposób jeszcze bardziej intensywny. Jezus ofiarował mi jeszcze koronę cierniową. Umieścił ją na mojej głowie, wciskając ją mocno.
Od tamtej chwili do końca życia z ran na ciele Marty sączyła się krew (czasami w wielkiej ilości). Zastanawiano się, jak było to możliwe, skoro poza Eucharystią kobieta nie przyjmowała żadnego pokarmu. Wielu nie znajdowało innego wytłumaczenia niż przypisywanie nadprzyrodzonego pochodzenia temu zjawisku. Tym bardziej, że sama mistyczka opowiadała o tym, jak w każdy piątek przeżywa na nowo mękę i śmierć Chrystusa (w tym także jego ostateczne opuszczenie przez Ojca – wyrażone w przedśmiertnym krzyku „Eloi, Eloi lama sabachtani”).
Marta wielokrotnie też wspominała o wewnętrznych walkach z demonami, które ponoć przewracały ją na łóżku, biły i policzkowały.
Czytaj także:
Marta Robin: jej jedynym pokarmem przez ponad 50 lat była Eucharystia
Ogniska Miłości
Mimo tych niezwyczajnych doświadczeń kobieta czuła, że ma do wypełnienia w świecie także bardzo praktyczne zadania. W porozumieniu z proboszczem jej rodzimej parafii Châteauneuf-de-Galaure (ksiądz ów do jej doświadczeń podchodził początkowo zresztą dość sceptycznie, ale pod jego wpływem w 1929 r. mistyczka zaczęła dyktować swój dziennik) postanowiła stworzyć szkołę dla dziewcząt. Placówka ta szybko stała się znana uznana nie tylko w najbliższej okolicy, ale również w Lyonie i Paryżu. W kraju, gdzie próbowano ograniczać wszelkie formy edukacji wyznaniowej, był to ewenement.
Coraz więcej też osób zaczęło składać prywatne wizyty Marcie. Kobieta udzielała duchowych rad i wskazówek przybywającym. Sama uważała, że Bóg obdarzył ją charyzmatem rozeznawania. Do śmierci mistyczki w 1981 r. zarejestrowano ok. 100 tys. odwiedzin ludzi, którzy nie tylko z Francji, ale z różnych zakątków świata przybywali do obłożnie chorej mieszkającej w zapadłej francuskiej wsi. Byli wśród nich i ludzie prości, a także kościelni dygnitarze oraz założyciele nowych wspólnot (wśród nich Jean Vanier).
W 1936 r. przybył z Lyonu do Marty ks. Georges Finet, który w swojej diecezji odpowiadał za szkolnictwo. Mistyczka powiedziała mu, że poznała go już w duchowej wizji trzy lata wcześniej. Wedle niej wolą Boga było, by ks. Finet poprowadził w Châteauneuf-de-Galaure 5-dniowe rekolekcje milczenia. Te duchowe ćwiczenia stały się właśnie zalążkiem Foyers de Charité – wspólnot zwanych w Polsce „Ogniskami Światła i Miłości”, których pierwszym moderatorem był właśnie ks. Finet.
Wspólnoty te zajmują się przede wszystkim przygotowywaniem grupowych rekolekcji, a także promocją akcji solidarności z ludźmi w różnych potrzebach. W 1957 r. założono pierwsze Ogniska poza Francją. W 1958 r. powstały pierwsze placówki w Ameryce Łacińskiej, w 1961 r. – w Afryce, w 1968 r. – w Azji, a w 1971 r. w Ameryce Północnej. W chwili śmierci Marty wspólnoty te liczyły już ponad pół tysiąca członków. Dzisiaj na całym świecie istnieje 76 “Ognisk Światła i Miłości”.
Rewelacje przedstawione w książce o. Koena De Meestera muszą być wielkim szokiem dla członków tych grup.
De Meester: Marta Robin kłamała
W 1988 r. biskup francuskiej Walencji Didier-Léon Marchand zlecił owemu belgijskiemu karmelicie badanie kanoniczne pism, które pozostały po Marcie Robin. Zakonnik rozpoczął pracę z bardzo pozytywnym nastawieniem względem założycielki “Ognisk Światła i Miłości”. Był uznanym specjalistą od mistyki kobiecej. Przygotował do druku m.in. krytyczną edycję pism św. Teresy z Lisieux.
Po szczegółowym zapoznaniu się z pismami Marty (nie tylko jej duchowego dziennika – okazało się, że karmelita w ciągu półtora roku musiał przejrzeć ok. 4 tys. wydrukowanych stron tekstów, które podyktowała mistyczka), De Meester wysłał biskupowi Walencji i dykasteriom watykańskim obszerny raport na ten temat. Konkluzje belgijskiego karmelity były okrutne i jasne: Marta Robin kłamała.
Wedle De Meestera jej teksty są w dużej części plagiatami: zawierają mnóstwo wyimków z pism innych autorów bez podania jednak żadnych odniesień do źródeł.
Po drugie, to, co nazywa się duchową drogą Marty, to mityczna konstrukcja oparta na doświadczeniach opisanych gdzie indziej, a przedstawianych jakby były to autentyczne przeżycia Francuzki.
Po trzecie, paraliż i ślepota mistyczki z Châteauneuf-de-Galaure były w dużym stopniu udawane.
Po czwarte, opisy jej ekstaz i zapisy „spontanicznych” modlitw Marty były często zawczasu przygotowywane przez innych. Marta manipulowała też swoimi kierownikami duchowymi i dobrodziejami, którzy przybywali do niej z całego świata. Posuwała się nawet do tego, by używać cudzej krwi do symulowania rany na czole.
Nic dziwnego, że De Meester – jako jedyny z 28 powołanych przez Watykan ekspertów – zgłosił w 1996 swoje oficjalne votum separatum wobec rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Marty Robin na szczeblu watykańskim.
Czytaj także:
Codzienna Komunia święta: łaska czy przesada?
Heroiczność cnót Marty Robin
Mimo tak jasnych i niepokojących konkluzji wyniki śledztwa o. De Meestera przedstawione w ostatnio wydanej książce są bardziej paradoksalne, niż mogłoby się wydawać. Z jednej strony belgijski karmelita stwierdził bowiem bez ogródek, że Marta Robin dopuściła się różnych kłamstw. Z drugiej strony nie zakwestionował jednak heroiczności cnót kobiety, którą – dzięki decyzji papieża Franciszka – od 2014 r. katolicy mogą nazywać „czcigodną służebnicą Bożą”.
Potwierdził to jednoznacznie. o. Carlos Noyen, który podjął się po śmierci De Meestera ostatecznej redakcji jego książki w wydawnictwie Cerf. Można zasadnie pytać, dlaczego mamy tu do czynienia z tak zauważalną sprzecznością.
By to wyjaśnić, trzeba pamiętać, że procedury beatyfikacyjne i kanonizacyjne w Kościele nie odnoszą się do badań, czy zjawiska nadprzyrodzone występujące w życiu kandydatów na ołtarze były prawdziwe i autentyczne. Proces ma na celu jedynie zbadanie, czy dana osoba „w stopniu heroicznym” zdołała osiągnąć do chwili swej śmierci trzy cnoty teologalne (wiarę, nadzieję, miłość) oraz cztery cnoty kardynalne (sprawiedliwość, roztropność, męstwo i umiarkowanie).
W tym kontekście nie należy przypisywać szczególnego znaczenia np. stygmatom czy darowi bilokacji (nie za taki dar został np. uznany świętym o. Pio). Stwierdzanie autentyczności stanów mistycznych nie jest żadną miarą warunkiem ogłoszenia kogoś w Kościele błogosławionym czy świętym.
Jednak jeśli ktoś całe życie oszukiwał w sprawie posiadania prze siebie nadprzyrodzonych darów, trudno byłoby o takiej osobie powiedzieć, że osiągnęła ona „chrześcijańską doskonałość” opartą na „heroiczności cnót”. Czy był to przypadek Marty Robin?
Proces beatyfikacyjny
Tego na obecnym etapie nie da się stwierdzić z całą pewnością. Wiadomo przecież, że poza książką Belga dostępne są także opinie innych ekspertów na temat francuskiej mistyczki. Konkluzje De Meestera wciąż pozostają odosobnione, co przyznali po publikacji książki zarówno liderzy “Ognisk Światła i Miłości”, jak i reprezentanci watykańskiej Kongregacji ds. Świętych.
Jednak wydaje się już dziś prawdopodobne, że nie tylko publikacja książki o. De Meestera może wpłynąć na spowolnienie bądź nawet wstrzymanie procesu beatyfikacyjnego Francuzki.
W 2016 r. kard. Jean-Pierre Ricard, arcybiskup Bordeaux, ogłosił publicznie, że został zmuszony do zastosowania „nadzwyczajnych środków” wobec o. Peyrousa ze Wspólnoty Emanuela, postulatora procesu beatyfikacyjnego Marty, w związku „z niestosowanymi gestami czynionymi przez tego duchownego względem pewnej dorosłej kobiety”.
Dopiero po dwóch latach jako nową postulatorkę beatyfikacji najbardziej znanej współczesnej francuskiej mistyczki wyznaczono Sophie Guex – jedną z moderatorek Foyers de Charité we Francji.
Nie oznaczało to jednak wcale końca gorszących rewelacji związanych z procesem. Wiosną bieżącego roku Foyers de Charité ujawniły wyniki niezależnego śledztwa w sprawie krzywd wyrządzonych przez ks. Georgesa Fineta – współzałożyciela i długoletniego moderatora “Ognisk| – wychowankom wspólnoty. Ogłoszono, że Finet w latach 1945-1983 dopuszczał się niestosownych czynów podczas spowiedzi na co najmniej 26 dziewczętach, które w chwili molestowania miały od 10 do 14 lat.
Po publikacji tej wiadomości wielu katolików zaczęło zadawać sobie pytanie, jak Marta Robin, która podziwiana była powszechnie za swój „dar rozeznawania”, mogła nie rozpoznać, że jej najbliższy współpracownik dopuszczał się tak okropnych grzechów?
Obecny moderator wspólnoty Foyers de Charité – o. Moïse Ndione na tę wątpliwość odpowiada jednak następująco: „Marta nie była ani jasnowidzką, ani magiczką. Ci, którzy myślą w ten sposób, są w błędzie”.
Trudno jednak przypuszczać, że ujawnione fakty o ks. Finecie nie będą miały żadnego wpływu na dalsze postępy procesu beatyfikacyjnego mistyczki. Dalsze losy tego procesu pozostają jednak już w wyłącznej gestii samego papieża.
Może się okazać, że komisja, która dysponowała przed laty ograniczonym zasobem informacji, nie znała wielu ważnych faktów z życia Marty Robin. Jednak trudno byłoby chyba wykazać, że jej członkowie działali całkowicie w złej woli. To samo dotyczy papieża Franciszka, za którego zgodą ogłoszono w 2014 r. dekret o heroiczności cnót francuskiej mistyczki.
Nawet najuczciwsze opinie ludzkie narażone są na ryzyko błędu. Powinniśmy też pamiętać, że nasza wiara opiera się na Chrystusie. Nie można tej wiary zastępczo opierać na autorytecie kogokolwiek innego.
Czytaj także:
Marta Robin. Osobisty portret mistyczki, która żywiła się powietrzem i wiecznością