Pamiętam babcię przed Raduniem, to takie polskie miasto na Białorusi, kobiecina ponad 80-letnia biegła 11 kilometrów, żeby podzielić się z pielgrzymami tym, co miała. Przyniosła ze trzy jabłka, pięć gruszek, cztery jajka i rzekła do mnie: „Ojczulku, tylko tyle miałam”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Chrześcijańska gościnność
Ten, kto choć raz pielgrzymował pieszo, wie dobrze, czym jest gościnność, wisi na niej każda pielgrzymka. Zjeździłem cały świat i wiem, że to jest fenomen terenów zamieszkanych przez ludność polskiego pochodzenia.
Kiedy jeszcze diecezja wrocławska nie była podzielona, w pielgrzymce wrocławskiej szło nawet po dziesięć tysięcy ludzi i zawsze przy drodze były stosy kanapek i owoców, wielkie gary kompotów i kawy. I zauważyłem taką prawidłowość: im bardziej na wschód, tym gościnność większa.
Czytaj także:
Papież: spontaniczna gościnność i troskliwe gesty przekazują coś z miłości Boga
Miałem w życiu tę radość, że oprócz czterdziestu paru pielgrzymek wrocławskich, dwa razy mogłem iść też do Ostrej Bramy. Tam ludzie są bardzo biedni, ale wstrząsająco gościnni. Wiecie, co robili? Nie zważając na przepisy drogowe, stawiali stoły przez całą szerokość jezdni, a na nich wykładali ikonę Matki Bożej Ostrobramskiej i wszystko, co mieli jadalnego.
Im większa bieda, tym większa gościnność
W zdumienie wprawiło nas, gdy po przekroczeniu granicy polsko-białoruskiej ujrzeliśmy, jak ludzie klękają na poboczu, widząc mijającą ich pielgrzymkę. Pamiętam babcię przed Raduniem, to takie polskie miasto na Białorusi, kobiecina ponad 80-letnia biegła jedenaście kilometrów, żeby podzielić się z pielgrzymami tym, co miała. Przyniosła ze trzy jabłka, pięć gruszek, cztery jajka i rzekła do mnie: „Ojczulku, tylko tyle miałam”.
Jedenaście kilometrów, z pośpiechem, żeby się tym podzielić! A kiedy przekroczyliśmy granicę z Litwą i szliśmy do polskiego miasteczka Ejszyszki, na całej trasie od granicy państwa do Ejszyszek, a było to czternaście kilometrów, co pół metra po lewej i prawej stronie drogi ułożono po jednym goździku białym i czerwonym, a w środku liść paproci. Im dalej na wschód, tym gościnniej, to zasada, która sprawdza się do dzisiaj.
I druga zasada: im większa bieda, tym gościnność większa. Siedem razy byłem z misyjnymi wycieczkami w Mołdawii. Do dziś jest to bardzo ubogi kraj. Wszystkie domy ludzi przeciętnych, jak to mówimy, są pokryte eternitem i starymi blachami. I w tych, powiedziałbym, bazylikach, gościnność jest wstrząsająca, doświadczyłem jej.
Ludzie biedni w swym ubóstwie widzą to, czego nie dostrzega syty i bezpieczny, a mianowicie, że wystarczy jedna wichura, jeden grad i wszystko, dorobek całego życia, przepadnie. Oni wiedzą, komu zawdzięczają tak zwane urodzaje ziemskie. I ta gościnność jest nadal, w Polsce też (…).
Z rzeczy materialnych nie mam absolutnie nic
Kiedy podczas ostatniej choroby przewieziono mnie do szpitala, po badaniach lekarze oświadczyli, że mogę umrzeć w każdej chwili. Zacząłem zastanawiać się nad testamentem i dotarło do mnie, że z rzeczy materialnych nie mam absolutnie nic. Wiecie, jakie to wspaniałe uczucie, jak się wtedy spokojnie umiera?
No bo co ja komuś zapiszę, okulary…? To działanie Matki Bożej, którą od dawna prosiłem, aby trzymała nade mną pierwsze z błogosławieństw. Powiedziałem Jej nawet: „Matko, gdyby się zdarzyło, że ja zacznę dudki zbierać do skarpety, przyślij mi, proszę, złodziei”.
I faktycznie, już chyba ze cztery razy przysłała, dzięki czemu jestem goły, ale wesoły. Dobra Matka dba, aby rzeczy materialne nie zasłoniły Jej synowi ludzi, dzięki czemu mogę być ubogi z ubogimi.
Czytaj także:
Ludzie z Betlejem byli niegościnnymi egoistami? Dlaczego nie przyjęli Maryi i Józefa?
Chorych nawiedzić
Jednakże wtedy właśnie, podczas tej choroby, przekonałem się, że gościnność ma również drugą, nieco mniej chwalebną stronę. Kiedy leżałem w szpitalu, już w pierwszym dniu odwiedziło mnie około stu osób. Piękne, skądinąd, jednakże niewiele brakło, żeby mnie tymi odwiedzinami wykończyli. Tak zginąłbym z powodu odwiedzin…
Dopiero kiedy poprosiłem na portierni, aby zakazać wstępu, tłumy te trochę się przerzedziły, choć i tak były liczne. Któregoś dnia obudziłem się po małej drzemce o szóstej rano. Otworzyłem oczy i ze zdumieniem zobaczyłem jakiegoś nieznanego mi wcale młodego człowieka, który siedzi przy moim łóżku i coś zawzięcie notuje. Pomyślałem, że może takie są procedury leczenia, może jakiś praktykant ma za zadanie opisywać mój wygląd, czy ja wiem…?
Przymknąłem oczy i usiłowałem znów zasnąć. Czas płynął, a on siedział i pisał. Po godzinie nie wytrzymałem i pytam: „Po coś tu przyszedł?”. A on mi na to: „Odwiedzić cię, Orzechu”. Jęknąłem w duchu. „Nie będę udawał, że się cieszę, zamęczycie mnie tymi odwiedzinami…” – mruknąłem. A on mi na to poważnie: „No ale przecież jest takie powiedzenie: chorych odwiedzać”.
No masz, potrzebny mu byłem do wypełnienia przykazania! Dobić Orzecha.
Duchowy wymiar gościnności
Tak może wyglądać gościnność z drugiej strony. Cały pobyt w szpitalu modliłem się: „Panie Boże, żeby tylko dziś było mniej tych odwiedzających!”. Co gorsza, wszyscy przynosili mi jakieś słoiki z korniszonami, jakieś wałówy, i po co to, człowiek nie ma apetytu w chorobie.
Natomiast nikt z nich, ani jedno pacholę, nie zrobiło tego, co powinno. Jest w szpitalu kaplica, a jednak nikt z tych odwiedzających, mających się za katolików realizujących uczynki miłosierdzia, nie wstąpił do szpitalnej kaplicy na jedną zdrowaśkę za Orzecha!
Trzeba było się modlić, a mnie zostawić w spokoju! Powiedziałem im to potem. I temu notującemu coś zawzięcie też. To jest nawiedzenie chorych, to powinien był zrobić, zamiast siedzieć nade mną od piątej rano jak kogut nad kurą!
Cnota gościnności ma też wymiar inny, duchowy, niezwykle piękny. W moim domu rodzinnym wisiały dwa paradne ręczniki, nie były do wycierania, ale do wiszenia. Moja matka kulfonami wyhaftowała na nich następujące napisy: „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje” i „Gość w dom, Bóg w dom”.
Jezus w drugim człowieku
I tak naprawdę to o to właśnie w cnocie gościnności chodzi. U niegościnnych bardzo kiepsko jest z wiarą. Trzeba na to bardzo uważać, bo w człowieku zawsze przychodzi Bóg. Gdyby Abraham nie był gościnny, nie dałby gościny Panu.
A w swoim Dzienniczku św. siostra Faustyna opisuje, jak któregoś dnia miała dyżur na furcie i przyszedł młody żebrak. Padał deszcz, mężczyzna był zmarznięty i przemoczony. Poprosił o coś ciepłego do zjedzenia. Faustyna była już na ostatnich nogach, gruźlica już ją kończyła, bardzo trudno jej było się zebrać, bo od furty do kuchni klasztornej jest kawałek, ale poszła.
Pisze, że na szczęście zostało trochę zupy z obiadu. Podgrzała i, ponieważ zupy było niewiele, żeby się najadł do syta, pokruszyła mu do niej kilka kromek chleba. I w chwili, gdy mu to podała, poznała, że to był Pan Jezus.
Fragment książki „Najkrócej o zwyciężaniu kryzysów małżeńskich. Modlitwy dla małżonków” autorstwa ks. Stanisława Orzechowskiego, wydawnictwo FIDES.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl.
Czytaj także:
To musiało kiedyś się stać! Despacito w wersji pielgrzymkowej feat. ks. Jakub Bartczak