separateurCreated with Sketch.

Ks. Pawlukiewicz: Dlaczego jeszcze tak bardzo boimy się Boga?

PAWLUKIEWICZ, SŁOWA Z KTÓRYMI WAS ZOSTAWIAM
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Wydawnictwo ZNAK - 16.02.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Wielką tajemnicą jest to, że do świętości prowadzi często nie szeroka autostrada tak zwanego porządnego życia, ale zawiła ścieżka, która nierzadko wiedzie przez duchowe rowy, pola i bezdroża”.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Przed kilku laty na krakowskim Rynku, przy Sukiennicach, grupa amerykańskich turystów pytała napotkanych przechodniów, gdzie tu, w Krakowie, znajduje się kościół z relikwiami błogosławionej siostry Faustyny Kowalskiej, gdzie mieści się Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Wielu krakowian bezradnie rozglądało się dokoła i nie potrafiło wskazać drogi do poszukiwanej świątyni*. Opowiadano mi potem, że goście zza oceanu dziwili się niezmiernie temu, iż oni przelecieli kilka tysięcy kilometrów między innymi po to, żeby pomodlić się przy grobie błogosławionej Faustyny, a ci, którzy mieszkają tuż obok, nie orientują się nawet, gdzie się on znajduje. Słyszałem także, że na dalekich Filipinach produkuje się zegarki, które dyskretnie przypominają ich właścicielom, że właśnie mija piętnasta i że o tej godzinie jest przerywany na chwilę program telewizyjny i na ekranach telewizorów pojawia się obraz Jezusa Miłosiernego. Wszystko po to, aby nie zapomnieć o godzinie Bożego Miłosierdzia.

Wykoślawiony obraz Boga

Wyobrażam sobie, co by się działo w katolickiej Polsce, gdyby spróbowano wprowadzić taki obyczaj. Dlaczego objawienia skierowane do siostry Faustyny i nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego zyskują na świecie taką popularność? Na pewno jedną z wielu przyczyn jest to, że miliony ludzi wciąż jeszcze noszą w swoich sercach wykoślawiony obraz Pana Boga. Niewątpliwie od dziesiątków lat coraz więcej mówi się w Kościele o dobroci Boga, odchodzi się od moralizatorsko-piekielnego stylu w duszpasterstwie i homiletyce, ale ciągle jednak całe rzesze ludzi – niekiedy wręcz panicznie – boją się Stwórcy. Dlaczego?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Często jest to owoc, delikatnie mówiąc, niezbyt fortunnej edukacji religijnej w dzieciństwie. Wystarczyło, że ktoś kilka razy, gdy był malutkim dzieckiem, usłyszał słowa: „Widzisz, błyska się na niebie. To Bozia gniewa się na ciebie, bo byłeś niegrzeczny!”. Taki ktoś może potem w dorosłym życiu wysłuchać wielu kazań o Bożej dobroci, wiele razy zaśpiewać pieśń Boże w dobroci nigdy nieprzebrany, ale i tak, kiedy popełni grzech, zacznie automatycznie myśleć o swoim nieciekawym pośmiertnym losie. A jeśli przypadkiem w tym właśnie czasie będzie się jeszcze błyskało na niebie, lęk przed surowym Sędzią dosłownie sparaliżuje mu duszę. Ktoś powie: na szczęście minęły już czasy takich metod wychowawczych. Niezupełnie.

Nie dalej jak rok temu na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie mijałem młodą mamę niemogącą sobie poradzić ze swoim rozkapryszonym synkiem. W pewnym momencie usłyszałem, jak ta młoda kobieta, wskazując na mnie, powiedziała do dziecka: „Bądź grzeczny, bo jak nie, to cię ksiądz zabierze”. Proszę mi uwierzyć, że niekiedy wystarczy tylko tyle, by komuś na długie lata naprawdę skrzywić życie religijne i duchowe. Dlaczego jeszcze tak bardzo boimy się Boga?

On nie jest taki jak my!

Otóż jest nam wszystkim znana prawda, że zostaliśmy stworzeni na Boży obraz i podobieństwo. Ale jakże często pozwalamy sobie na odwrócenie tej prawdy i to my tworzymy sobie Boga na własne podobieństwo. W naszych relacjach z bliźnimi zdarza nam się doświadczać sytuacji, w których tracimy cierpliwość, zaufanie, kiedy po prostu mamy już kogoś naprawdę dość. Ktoś na przykład pożyczył od nas pieniądze i nie oddał, a potem drugi raz pożyczył i znów nie oddał. Za trzecim razem zaklinał się na wszystko, że tym razem będzie inaczej i że odda jeszcze to, co zaległe, ale i tak było jak zwykle. Wtedy właśnie często reagujemy słowami: „No nie! Tego już za wiele! Teraz nie dostaniesz już ode mnie ani grosza! Straciłem do ciebie zaufanie!”. Podobnie może być z kłamstwem, z niewywiązywaniem się z obowiązków w pracy i różnymi podobnymi. Zawiodłeś wiele razy, a więc to koniec! Jesteś spalony!

Żyjąc w świecie, w którym niemal codziennie musimy się mierzyć z takimi sytuacjami, jakoś podświadomie nabieramy przekonania, że Bóg jest taki sam. Obiecałeś poprawę, a znowu zgrzeszyłeś. Drugi raz zrobiłeś to samo, trzeci, a potem znowu upadłeś. Zaklinałeś się w konfesjonale, że już nigdy, że to było tylko wyjątkowo, a tu ledwo tydzień minął i wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Tak logicznie, po ludzku można wtedy pomyśleć: „On już ma mnie dość. Już mnie skreślił. Więcej mi nie zaufa, nie wybaczy”. W takiej sytuacji nie mamy nawet do Pana Boga pretensji. Sami zrobilibyśmy przecież tak samo. Rzecz jednak w tym, że On nie jest taki jak my!

Bóg, który zawsze wybacza

Myśli Boga nie są naszymi myślami. Jego postawa nie jest podobna do naszych zachowań wobec bliźnich. I choćbyśmy po raz setny czy tysięczny zawinili, choćbyśmy zaczynali spowiedź od słów: „Ostatni raz spowiadałem się dwa dni temu...”, choćby pasmo upadków trwało całymi latami, to jeśli jest w nas choć iskra nadziei na powstanie – nadziei opartej nie na naszej sile, ale na Jego miłości – jeśli naprawdę, może wbrew ludzkiej logice i pojmowaniu, pragniemy Boga, to On nam wybaczy i zaufa. I to nie jest tak, że my jesteśmy jacyś gorsi, że to nad nami Pan Bóg musi się jakoś niezwykle litować. Wielu świętych tę najtrudniejszą lekcję chrześcijaństwa przerabiało w swoim życiu właśnie dziesiątki, a może nawet setki razy. Wielką tajemnicą jest to, że do świętości prowadzi często nie szeroka autostrada tak zwanego porządnego życia, ale zawiła ścieżka, która nierzadko wiedzie przez duchowe rowy, pola i bezdroża. Do końca nigdy chyba nie zrozumiemy, dlaczego Bóg dopuszcza do tego, by człowieka niekiedy dosłownie sparaliżowała świadomość własnej grzeszności. Wątpimy wtedy już we wszystko, w naszym mniemaniu bramy piekła otwierają się na oścież, czekając na nasze przyjście, leżymy zupełnie rozłożeni na łopatki i nie możemy z siebie wydobyć nawet najcichszego szeptu modlitwy.

Może ktoś, kto czyta te słowa, bliski jest takiego właśnie stanu rozpaczy. Bo znowu się stało, znowu wróciło, znowu upadek. I nie ma już żadnej nadziei. Leżymy jak sparaliżowani. Warto sobie wtedy przypomnieć biblijną historię człowieka, którego przyjaciele przez otwór w dachu spuścili do stóp Jezusa (zob. Mk 2,1-12). Leżał on przed Zbawicielem i nie potrafił powiedzieć ani jednego słowa, poruszyć nawet najmniejszym palcem. Leżał jak kłoda drewna. Co za wstyd – taki bezradny, a na dodatek wszyscy dokoła się gapią. Iluż z nas to przerabiało. Wszyscy dokoła się gapią, a my nie możemy sobie poradzić sami ze sobą, z własnym życiem. Wokół nas słychać szepty: „Ale się stoczył, ale wykoleił, ale pogubił”.

Życzliwi dodają: „Brachu, weź się w garść. Zmień się. Tak nie można. Życie marnujesz”. Jak nas wtedy te słowa denerwują: „Jak mam zmienić życie, kiedy ja nawet palcem nie mogę kiwnąć! Łatwo się mówi!”. Szatan trzyma człowieka za kołnierz i rzuca nim o ziemię, a ci porządni mówią: „Zmień swoje życie”. Jak?! Skoro jedyne, co czujemy, to zupełny paraliż! Czy pamiętamy jednak, co się wtedy stało, tam, w tej biblijnej historii? Ten sparaliżowany nie powiedział ani słowa, ale Jezus dobrze wiedział, o co chodzi. Rzekł tylko: „Weź swoje łoże i chodź”. Do tej pory łoże nad nim panowało. Był do niego przykuty. To łoże go „nosiło”, ale teraz Jezus mówi mu: „To ty zapanuj nad łożem! Nie zostawiaj go, nie porzucaj, tylko weź pod pachę i idź!”. Tak jest i w naszym życiu. Pokusy, jak to łoże, pozostaną w tobie, ale to nie one będą cię niosły, lecz ty je poniesiesz.

* Ksiądz Piotr napisał te słowa w 2006 roku. Wyrażenia „przed kilku laty” i „relikwie błogosławionej siostry Faustyny” wskazują na drugą połowę lat 90. XX wieku – kanonizacja Apostołki Bożego Miłosierdzia miała miejsce w roku 2000. W opisywanym czasie w Łagiewnikach nie istniała jeszcze obecna Bazylika Bożego Miłosierdzia (jej budowa trwała w latach 1999–2002), a miejscem kultu była kaplica św. Józefa przy klasztorze Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.

*** Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl.

PAWLUKIEWICZ, SŁOWA Z KTÓRYMI WAS ZOSTAWIAM

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!