Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– Where do you want to go? (Gdzie chce pan jechać?) – do mężczyzny z angielskim paszportem, siedzącego w namiocie kierowców na granicy, zwraca się harcerka.
– Anywhere (Gdziekolwiek) – słyszy.
– Anywhere around Przemyśl? (Gdziekolwiek w obrębie Przemyśla?) – upewnia się druhna.
– Anywhere in Poland: Gdańsk, Warszawa, Poznać, Katowice…. Even in Europe: Berlin, Paris, just anywhere… (Gdziekolwiek w Polsce: […], nawet w Europie: […], po prostu gdziekolwiek) – z błogim spokojem i szczerym uśmiechem odpowiada cudzoziemiec.
W namiocie, gdzie rejestrowali się kierowcy, przez te dwa dni kotłowało się non stop. Obce sobie języki przeplatały się, szukając wspólnego mianownika, jakim najczęściej był angielski. Harcerki obsługujące bazy danych chodziły na przerwy na zmianę, tak aby zawsze wszystkie komputery były obstawione. Kierowcy, którzy najczęściej przyjeżdżali z darami na magazyn, później przychodzili się zarejestrować do namiotu, aby w drodze powrotnej kogoś zabrać i nie „jechać na pusto” – jak sami żartowali.
1200 km? Nie ma problemu
Pan Anywhere, który zarejestrował się w godzinach rannych, miał w swoim busie 8 wolnych miejsc. Szybko znalazł się dla niego kurs. Sześcioosobowa rodzina potrzebowała dostać się do Rzeszowa. Pojechał. Koło południa pojawił się znów, mówiąc, że już wrócił i jego oferta anywhere (gdziekolwiek) dalej jest aktualna.
Z głośnika krótkofalówki dało się usłyszeć, że potrzebny jest transport dla trzyosobowej rodziny w okolicę Stuttgartu, blisko francuskiej granicy. Jest kierowca, ale do Berlina, a to całkiem inny kierunek. Niestety, po krótkiej rozmowie telefonicznej kierowca nie decyduje się na zrobienie dodatkowych 600 km. Pan Anywhere siedzi spokojnie na krześle w namiocie i sprawdza coś w telefonie. Podchodzę, siadam obok. Mówię, że rodzina potrzebuje dostać się do Stuttgartu. Wiem, że jest ich tylko troje, a jego bus mieści 8 osób, że możemy poczekać, może jeszcze ktoś będzie chciał jechać w tamtą stronę. Wiem, że daleko, niemalże na granicy niemiecko-francuskiej. No i pytam, co on na to.
Widzę tylko lekki uśmiech na twarzy i słyszę krótkie: – OK, I can go (OK, mogę jechać). – But when? (Kiedy?) – pytam. – I can go even now (Choćby zaraz). Pan Anywhere nie zastanawiał się nawet sekundy, nie mrugnął okiem, odpowiadając na moje pytanie. Wstał i poszedł ze mną po rodzinę, którą miał zawieźć ok. 1200 km stąd. Gdy żegnałem się z nim, powiedział jeszcze do mnie: Don’t cross me out. I’ll be back in two days. (Nie wykreślaj mnie, będę z powrotem za dwa dni). Nic mu nie odpowiedziałem, bo mnie zatkało. Tylko się uśmiechnąłem. Gdy się odwróciłem, łzy napłynęły mi do oczu.
Wojna nielogiczna
W tym morzu zła, cierpienia i niesprawiedliwości są tacy ludzie jak mój pan Anywhere. To żołnierz, który walczy po stronie DOBRA. Żołnierz ochotnik, który zamiast książeczki wojskowej ma prawo jazdy. Zamiast karabinu ma swojego wypasionego busa. Który nie liczy, nie przelicza, nie kalkuluje. Który kieruje się sercem. Który nie godzi się na świat taki, jakim jest. Który wie, po co żyje. Oddaje siebie innym. Oddaje swoje siły, swój wolny czas.
Czy to, co robi, jest opłacalne? Z logicznego punktu widzenia nie. Ale czy ta wojna jest logiczna? Czy jakakolwiek wojna ma logiczne wytłumaczenie? Nie, nie ma. Więc trzeba się z nią rozprawić w równie nielogiczny sposób. Tak jak Pan Anywhere. Tak jak setki wolontariuszy, którzy przyjeżdżają do Przemyśla, zarywając noce, studia i prace. Wyciskając z siebie soki podczas wielogodzinnych służb. By po powrocie nad ranem do domów przespać się 3 godziny i wstawać do swojego świata. Do biur, szkół i sklepów, gdzie zmęczenie daje o sobie znać. Ale pocieszają się tym, że to przecież jest nielogiczne i takie właśnie ma być.