separateurCreated with Sketch.

Święta w wielkim mieście. O tym jak Helena Kowalska wraz z rodzonymi siostrami poszła na tańce

Helena Kowalska z siostrami

Uśmiechnięta Helena Kowalska - przyszła święta - z lewej strony

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Wystrojone, młode, po pracy. Za półtora złotego kupiły trzy bilety i dwie z nich – Gienia i Natalia – miały zamiar dobrze się bawić. Helena nie miała ochoty ani na tańce, ani na udział w loterii, ale ze względu na siostry – poszła…
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Łódź, ul. Abramowskiego 29. To tu od 2 lutego 1923 r. do 1 lipca 1924 r., dwa lata przed wstąpieniem do klasztoru, pracowała dwudziestoletnia Helena Kowalska. To była trzecia praca w roli służącej, którą odważnie podjęła przyszła Sekretarka Bożego Miłosierdzia.

„Tak dobrej służącej nigdy potem już nie miałam” – mówiła po latach Marcjanna Wieczorek, pracodawczyni, która przyszłej świętej płaciła najniższą pensję.

Zawód wyuczony – brak

Pierwszą pracę podjęła w wieku szesnastu lat. Nie miała ani wykształcenia, ani zawodu. Była zdolna, ale edukację zaczęła późno, bo dopiero w wieku dwunastu lat. W 1917 r. – po wyzwoleniu terenów spod zaboru  rosyjskiego – w Świnicach Warckich zorganizowano podstawowe nauczanie i Helenka poszła do szkoły.

Umiała już wtedy czytać, bo nauczył ją ojciec, ale niestety, szkoła była mała, musiała zrobić miejsce młodszym uczniom i po ukończeniu zaledwie trzech klas zakończyła edukację. Piętnastoletnia Helena wiedziała, że musi ruszyć w świat, aby zacząć pracować na własne utrzymanie. Jej starsze siostry, Natalia i Ewa już pracowały na służbie u zamożnych ludzi.

Modlitwa i praca

W 1921 r. podjęła pierwszą pracę jako służąca. Pracowała w Aleksandrowie Łódzkim, w domu Leokadii i Kazimierza Bryszewskich.

Po roku, gdy była pewna, że chce wstąpić do zakonu, wróciła do domu. Jednak rodzice nie zrozumieli jej pragnienia. „Mówiła nam, dzieciom, że gdy wyrośnie, pójdzie do klasztoru, a my śmialiśmy się z tego. Nie rozumieliśmy jej” – wspominał po latach Stanisław Kowalski, brat świętej.

Nie miała wyjścia, musiała wrócić do pracy. Jesienią 1921 r. pojechała do Łodzi. Najpierw zamieszkała u ciotecznego brata swojego ojca, Michała Rapackiego, przy ul. Krośnieńskiej 9. Kamienica była czynszowa, bez wody i kanalizacji. Wuj mieszkał na parterze, z rodziną – żona Stanisława i córka Zofia – zajmował dwie izby i korytarz.

Helena nocowała u Rapackich, ale całe dnie spędzała u tercjarek franciszkańskich, gdzie pracowała jako pomoc. Codziennie uczestniczyła we mszy świętej, odwiedzała chorych i korzystała z posługi stałego spowiednika. Te trzy konieczności zastrzegła sobie podejmując pracę.

Helena Kowalska w Łodzi

Robotnicza, półmilionowa wówczas Łódź, w której pracowało prawie sto tysięcy robotników, była miastem szansy, ale też zagrożeń, zwłaszcza duchowych. Bezrobocie, brak wsparcia socjalnego i medycznego – przy braku moralnego kręgosłupa – pchały przyjeżdżających za pracą w prostytucję, przestępczość i choroby.

Miasto kontrastów – zamożnych właścicieli fabryk i skrajnej biedoty – niepokoiło młodą Helenę. Jednak jej wrodzona mądrość i wielka potrzeba podobania się Jezusowi, nieprzekraczania Bożych przykazań, pomagały jej w przemysłowej Łodzi nie tylko przetrwać, ale też nie roztrwonić ideałów.

„Była w kilku miejscach w Łodzi. Jak się jej nie podobał sposób życia i prowadzenia domu – to odchodziła do innego miejsca” – wspominała żona Michała Rapackiego, Stanisława.

Nie znamy powodu, dla którego Helena zrezygnowała z pracy u tercjarek. Wiemy za to, że po tej decyzji poszła do pośrednictwa pracy. Była bezrobotna, a zarabiać musiała. Miała osiemnaście lat, otwarte serce i przekonanie, że „zjadanie chleba zapracowanego ciężko” jest naturalną koleją rzeczy.

To w łódzkim pośredniaku otrzymała adres Marcjanny Wieczorek – domu przy ul. Gubernatorskiej 29, dziś Abramowskiego.

Budynek przy ul. Abramowskiego w Łodzi, w którym pracowała Helena Kowalska
Budynek przy ul. Abramowskiego w Łodzi, w którym pracowała Helena Kowalska

Elegantka na służbie

To był dom w samym centrum miasta, zaledwie kilkaset metrów od ul. Piotrkowskiej. Na drugim piętrze kamienicy mieszkała czterdziestoletnia Marianna, z mężem Antonim i trójką dzieci. Antoni był drugim mężem właścicielki sklepu spożywczego nazywanego „sklepem pani Sadowskiej”. Pierwszy, Wojciech Sadowski, zmarł w 1918 r., pół roku późnej Marcjanna poślubiła o sześć lat młodszego wdowca.

Jej dwunastoletnia córka Józefa, nazywana Jutką i dwoje dzieci Antoniego, Stasia i Boluś, miały być pod opieką Heleny Kowalskiej, gdyby pracę u Marcjanny dostała. A nie było łatwo.

Helena zjawiła się na Gubernatorskiej 29 w piątek, drugiego lutego 1923 r. To było święto Matki Bożej Gromnicznej, zimny, jeszcze zimowy dzień. Mimo biedy i skromnego budżetu ubrała się ładnie czym od razu zraziła pracodawczynię. Stereotyp, że służąca powinna wyglądać jak służąca, wziął w zaradnej bizneswoman górę.

„A zrazu nie chciałam jej przyjąć do służby, bo była tak ładnie ubrana – za elegancka na służącą. Podałam jej znacznie niższą cenę, niż żądała, bo chciałam się jej pozbyć, ale Helenka na wszystko się zgodziła” – wspominała po latach Marcjanna.

Mimo że robiła wrażenie elegantki – pracę dostała. Zarabiała mało. Ponieważ nie płaciła za mieszkanie i wyżywienie uznawała, że podstawowe potrzeby ma zapewnione i większość zarobionych pieniędzy wysyłała do Głogowca, do rodziców.

Ładna, pracowita, godna zaufania

Młoda Helena mogła się podobać w przemysłowej Łodzi. Jasne, rudo-blond włosy zaplatała w długi warkocz. Włosy miała gęste, warkocz podobno jak ręka gruby. Oczy bystre, szaro-zielone. Od wiosny jej policzki rozkwitały drobinkami brązowych piegów. Ale nie szukała podziwu i atencji.

U Marcjanny pracowała ciężko, wymagająca pracodawczyni była z jej pracy bardzo zadowolona. „Była grzeczna, miła, pracowita, byłą niezmiernie dobra. Można było na niej całkowicie polegać. Ile razy wyjeżdżałam z domu, byłam spokojna, bo ja nie byłam potrzebna. Ona w domu lepiej robiła niż ja. Byłą domyślna, szybka w robocie, co ja zamierzałam, to ona już zrobiła” – wspominała.

Zapamiętała też życie religijne Heleny, którego ta nie ukrywała. Służąca Marianny pościła regularnie w środy, piątki i soboty, a w Wielkim Poście codziennie. „Mnie ta Helenka bardzo religijnie podniosła” – mówiła.

Siostry Kowalskie idą na tańce

W Łodzi pracowały jeszcze dwie panny Kowalskie z Głogowca, rodzone siostry Heleny: młodsza, urodzona w 1908 r. – Natalia i Ewa – starsza, urodzona w 1903 r., nazywana w domu Gienią. Ewa mieszkała blisko kamienicy ze „sklepem u pani Sadowskiej”, właściwie vis-à-vis. Natalia nieco dalej, przy ul. Nawrot.

Każda z sióstr zatrudniona jako służąca w bogatym domu wysyłała pieniądze rodzicom. Każdy grosz się liczył, młode dziewczyny wiedziały, że od ich zarobków zależy bezpieczeństwo finansowe rodziny.

Nie wiemy, czy spotykały się często, podobno zazwyczaj w niedzielę po mszy świętej w łódzkiej katedrze – w tygodniu nie miały czasu. Ale wiemy, że w 1924 r. siostry Kowalskie wybrały się na potańcówkę do parku Wenecja. Z całą pewnością po raz ostatni były razem w takim miejscu.

Jezus i ona…

Wystrojone, młode, po pracy. Za półtora złotego kupiły trzy bilety i dwie z nich – Gienia i Natalia – miały zamiar dobrze się bawić. Helena nie miała ochoty ani na tańce, ani na udział w loterii, ale ze względu na siostry – poszła. Źle się czuła w sytuacjach, gdy wiedziała, że mężczyźni zwracają nią uwagę.

Poproszona do tańca przez studenta, pokonując wewnętrzny opór, najpierw zgodziła się, a potem… uciekła. Zachowało się wspomnienie Natalii, która zobaczyła ją siedzącą na ławce, samą, ze spuszczoną głową, w jakimś wewnętrznym skupieniu. „Chodźmy do kościoła!” – poprosiła. „Ale po co? Przecież kupiłyśmy bilety na zabawę!” – tłumaczyła Helenie. Nie rozumiała tego, co nagle się stało w sercu i głowie jej siostry, w łódzkim parku Wenecja, w czasie letniej potańcówki.

Wiele lat później, już jako siostra Faustyna, Helena Kowalska opisze tę sytuację w swoim „Dzienniczku”. „Kiedy się wszyscy najlepiej bawili, dusza moja doznawała wewnętrznych udręczeń. W chwili, kiedy zaczęłam tańczyć, nagle ujrzałam Jezusa obok, Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: „Dokąd cię będę cierpiał i dokąd mnie zwodzić będziesz?” W tej chwili umilkła wdzięczna muzyka, znikło sprzed oczu moich towarzystwo, w którym się znajdowałam, pozostał Jezus i ja”.

Tamtego dnia dwie siostry Kowalskie zostały w roztańczonym parku Wenecja, ale trzecia z nich, Helena, pobiegła co sił do katedry św. Stanisława Kostki. Padła krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i zdezorientowana, bez pomysłu na to, co ma zrobić, powiedziała Jezusowi, by to on działał. „Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru” – usłyszała.

„Wstałam od modlitwy i przyszłam do domu i załatwiłam rzeczy konieczne. Jak mogłam zwierzyłam się siostrze z tego, co zaszło w duszy i kazałam pożegnać rodziców i tak w jednej sukni, bez niczego przyjechałam do Warszawy” – zapisała w „Dzienniczku”.

Artykuł na podstawie:
Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej.
E. K. Czaczkowska: Siostra Faustyna. Biografia świętej.
G. Górny, J. Rosikoń: UFAM. Śladami Siostry Faustyny.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.