separateurCreated with Sketch.

Jak w Księdze Hioba – ale na odwrót. Australia widziana z roweru polskiego jezuity

Jezuita Damian Wojciechowski rowerem po Australii
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Szukałem długo metafory na to, co widziałem dookoła. I w końcu przyszedł mi do głowy początek Księgi Hioba – napisał jezuita brat Damian Wojciechowski relacjonując 1300-kilometrową wyprawę rowerową po Australii.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Brat Damian Wojciechowski jest misjonarzem w Kirgistanie. Na przełomie 2023 i 2024 r. odwiedził Australię. Przejechał na rowerze około 1300 km po drogach i bezdrożach dwóch australijskich stanów: Wirginii i Nowej Południowej Walii.

Przeczytajcie jego relację:

Rower – strzał w dziesiątkę

Ponieważ mi się psim swędem udało pobyć w Australii, więc może to spotka i kogoś z szanownych Czytelników, dlatego dzielę się kilkoma radami i uwagami o podróżowaniu po tym kraju.

Ja zdecydowałem się jeździć po Australii rowerem i był to strzał w dziesiątkę. Przejechałem praktycznie całą Wiktorię z zachodu na wschód i jeszcze trochę Nowej Południowej Walii.

Australia to kraj przyjazny dla rowerzystów: w miastach i wioskach wszędzie ścieżki rowerowe. Jeździć można także po highway, ale najlepiej po drogach B, a jeszcze lepiej C, gdzie jest niewiele samochodów. Są też specjalne, dłuższe trasy rowerowe, stworzone na miejscu byłych linii kolejowych. Jednak samych Australijczyków jeżdżących na rowerze na dłuższe dystancje dużo nie spotkacie, ponieważ oni wożą rowery na samochodach i jeżdżą nimi po campingu albo jego okolicach.

Camping narodowy

Narodowa turystyka to campingowanie. Kiedy przyjdą wakacje (zaczynają się od Bożego Narodzenia do końca stycznia), wszyscy siadają do swoich samochodów, przyczepiają różnego rodzaju przyczepy lub siadają do ogromnych kamperów i ruszają w trasę. Biorą ze sobą niewiarygodną ilość sprzętu turystycznego, np. maszynki do robienia lodu (No bo jak w takich upałach pić coca-colę bez lodu!) lub tostery zasilane generatorem benzynowym – na wakacjach musi być przecież wygodniej niż w domu.

Campingi, jeśli podróżujemy samochodem, szczególnie w sezonie letnim (czyli nasza zima!), trzeba wcześniej zarezerwować. Trudno tu gdzieś spać pod drzewkiem, ponieważ większość terenów jest prywatnych i ogrodzonych zaraz obok drogi. W wielu miejscach są toalety publicznie z wodą do picia, a nawet prysznicami. Można też znaleźć gniazdko do prądu (czasami z tyłu budynku). W miejscowościach turystycznych punkty rekreacyjne: stoły, zadaszenia, bezpłatne kuchnie dla grillowania, toalety. Jadłem to, co kupiłem w marketach, i podgrzewałem na maszynce gazowej.

W górę i w dół

Przejechałem około 1300 km i wjechałem do góry na 15 km. Wiktoria to teren pagórkowaty, a nawet górzysty, natomiast miejscowi drogowcy uwielbiają prowadzić drogi w górę i w dół, a nie po dolinach rzek, dlatego jazda na rowerze wymaga trochę kondycji. Ja bym radził jeździć w grudniu do świąt czy w listopadzie – nie będzie upałów (mogą dochodzić do 40 C), choć mogą być ogromne i długie ulewy. Klimat oceaniczny z szybkimi zmianami pogody. Kiedy świeciło słoneczko, to po południu szukałem cienia i czekałem do wieczora, żeby się nie usmażyć na skwarkę. Trzeba pamiętać o braniu w trasę większej ilości wody.

Drogi są dobrej jakości, w tym także te gruntowe, ale uwaga: oczywiście nie wierzcie w Google Maps (można też korzystać z Ride with GPS), bo może was zaprowadzić w taką dżunglę, gdzie w deszczu i po pas umazani w błocie będziecie kilometrami ciągnąć swój wehikuł – tak, jak mi się to zdarzyło. Ja sam oczywiście roweru do Australii nie wiozłem, tylko kupiłem, a potem sprzedałem dzięki temu, że mam tu siostrę.

Eukaliptus, wołowina i przepisy

Wiktoria i Nowa Walia to dosyć monotonne tereny, czyli eukaliptus i wołowina w różnych proporcjach. Jest też oczywiście wiele urokliwych miejsc z rzekami, czy maleńkimi miasteczkami jak na Dzikim Zachodzie. Polecam Great Ocean Road z 12 Apostołami (i w ogóle brzeg oceanu jest zazwyczaj piękny), lasy deszczowe z gigantycznymi paprociami i z wodospadami, tundry wokół Szczyty Kościuszki (największa góra Australii 2229m).

Niebezpieczeństwa. Ponoć żmije – ja sam nie spotkałem. Drapieżników nie ma, natomiast największe kangury (ja spotkałem cztery różne gatunki tych torbaczy) mogą być agresywne. Naliczyłem dziewięć gatunków papug – najwięcej kakadu. W lasach deszczowych sprawdzajcie, czy nie oblazły was pijawki. Bez problemu kąpałem się w rzekach i strumieniach, choć w wielu woda jest mętna.

W styczniu, lutym bywają gigantyczne pożary – to naprawdę niebezpieczne. Potężna ściana ognia porusza się po eukaliptusowym lesie z ogromną szybkością – powodem jest nie tylko susza, ale także olejki wydzielane przez te drzewa. Australijczycy są bardzo grzeczni i życzliwi, na pewno będę was ostrzegać. Język: australijski tzn. jeśli będziecie rozmawiali z fermerem żyjącym na prowincji, to niezbyt wiele zrozumiecie.

To kraj reguł i przepisów. Wszędzie jakieś ostrzeżenia, ale często przesadne. W ośrodku narciarskim pod szczytem Kościuszki widziałem wyjaśnienie, że nie należy się bać ciem, nawet jeśli dostały się do pokoju.

Generalnie to kraj bardzo cywilizowany i dobrze zorganizowany.

Wszystko jest „nice”

A teraz o samych ludziach. Oczywiście to migawki, różne wrażenia, ale często jak patrzysz na coś świeżym wzrokiem, to różne rzeczy wyraźniej widzisz. Społeczeństwo dobrobytu, a nawet dobrostanu. Coś w rodzaju materialistycznego raju na ziemi, gdzie wszystko idzie gładko i każdy kupuje to, co mu przyjdzie do głowy, i goni za nową przyjemnością. Brak problemów: wszystko jest nice.

Nigdzie nie widziałem tyle psów co tutaj. To zazwyczaj świadomy wybór łatwiejszych i mniej ryzykownych relacji.

Rząd chce podwoić w ciągu 50 lat liczbę mieszkańców: oczywiście przy pomocy emigrantów. Na jednej Mszy widziałem rodzinę filipińską – nie mogłem policzyć, ile mieli dzieci. Po Mszy się doliczyłem: dziewięcioro. Kościół katolicki to w większości białe głowy (starsi), a sam arcybiskup Melbourne widzi przyszłość Kościoła w Azjatach.

Połowa mieszkańców nie wierzy w nic (chyba oprócz australijskiego dolara), chrześcijanie to około 10%, z tego duża część to katolicy. Katolickie kościółki zobaczycie nawet w małych wioseczkach, ale zamknięte – jeden ksiądz obsługuje wiele parafii. Bardzo dużo katolickich szkół, które w dużej mierze państwo wzięło pod swoją kuratelę (z obowiązkowym propagowaniem LGBT itd.). Polityczna poprawność czy nawet terroryzm święci triumfy.

A jeśli dostanę wszystko?

Szukałem długo metafory na to, co widziałem dookoła. I w końcu przyszedł mi do głowy początek Księgi Hioba. Szatan proponuje Bogu, aby sprawdzić wierność Hioba, który miał piękne, dostatnie i szczęśliwe życie. Czy nie będzie Bogu złorzeczył, jeśli mu odebrać wszystko co posiada? W Australii wszystko dokładnie na odwrót: Czy człowiek nie zapomni o Bogu, jeśli mu dać wszystko, o czym zamarzy? Wtedy pozostanie samotność, ciągła pogoń za kolejnymi przyjemnościami, depresja, no i wzrost samobójstw. To też jest Australia.

Eksperyment, próba czy pokusa trwa. Pan Bóg nie jest zawistny i daje człowiekowi szukać szczęścia na każdy możliwy sposób.

Ale widać też pozytywne znaki: na kempingach widziałem wiele białych rodzin z dziećmi. Widać, że jest ta część społeczeństwa, która szczęścia szuka nie tylko w poszukiwaniu nowych wrażeń.

Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.