separateurCreated with Sketch.

Syndrom DDK, czyli o „dorosłych dzieciach katolików”

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kiedy – publicznie walcząc o prawa dzieci – naruszamy prawa własnych pociech? Kiedy – ukazując w Kościele piękno małżeństwa – zaczynamy zaniedbywać naszego współmałżonka?

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Kiedy – publicznie walcząc o prawa dzieci – naruszamy prawa własnych pociech? Kiedy – ukazując w Kościele piękno małżeństwa – zaczynamy zaniedbywać naszego współmałżonka?

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Kolega podwoził mnie kiedyś do pracy. Rozmawialiśmy o rodzinie, życiu i Kościele. Obydwaj jesteśmy w jakiś sposób zaangażowani, więc nad tym wątkiem się zatrzymaliśmy.

Padło hasło „syndrom DDK”. I opowieść o pewnym małżeństwie, które po latach zrozumiało, że ich zaangażowanie w kościelną wspólnotę doprowadziło do kryzysu w ich własnej rodzinie, a także do kryzysu wiary ich dzieci.

 

Za bardzo zaangażowani w Kościół?

Myślałem o tym przez kilka następnych miesięcy. Zacząłem zadawać sobie pytania o granice mojej aktywności. Kiedy publicznie walcząc o prawa dzieci, naruszamy prawa naszych własnych pociech? Kiedy ukazując w Kościele piękno małżeństwa, zaczynamy zaniedbywać naszego współmałżonka?

W dyskusjach medialnych często powraca temat księży. Zwłaszcza tych, którzy żyją trochę jak świeccy. Są kościelnymi pracownikami, urzędnikami, którzy wykonują określone usługi. Rzadziej jednak mowa o świeckich, którzy żyją jak księża. Podobnie niewiele uwagi poświęca się małżeństwom, które prowadzą niemal zakonne życie, w centrum którego stoi działalność duszpasterska. Ich życie płynie od rekolekcji do rekolekcji. Prowadzą koła różańcowe, są nadzwyczajnymi szafarzami, udzielają się w chórze i radach parafialnych.

Być może nieco przerysowuję. Znam jednak takie pary. Czy coś w tym złego? Nie chcę stawiać generalnych diagnoz, które nie uwzględniają złożonych sytuacji. Poza tym, powyższe pytanie pociąga za sobą kolejne. Ile w rodzinie jest dzieci? Ile mają lat? Co na to małżonek, czy także jest tak aktywny w Kościele?


Para trzyma się za palce
Czytaj także:
Zadbaj o relacje – będziesz szczęśliwszy!

 

Zamiana rodziny na Kościół

Jednego jestem pewien – jeśli rodzinę zamieniłem na Kościół, to kiepsko, zarówno dla rodziny, jak i dla Kościoła. Łatwo dawać nauki, powołując się na Pismo Święte czy Kościół, trudniej dawać świadectwo. Jak mówić o pięknie rodziny, kiedy zapominam, jak ona wygląda? Niespójność najwcześniej diagnozują nasze dzieci. Są najlepszymi psychologami, którzy odczytują nasze zachowania, jak kolejne zdania w książce.

Dorosłe dzieci katolików to termin, który wprost odnosi się do pojęcia dorosłych dzieci alkoholików (DDA). Ich zestawienie może szokować. Katolicyzm i alkoholizm – jak to porównywać?! Katolicyzm jednak, nie jako droga spotkania z Bogiem, ale jako ucieczka w zaangażowanie, może stać się także uzależnieniem. Jego skutki promieniują na dzieci, które z czasem mogą nie chcieć mieć z Kościołem nic wspólnego.

Sprawa nie jest prosta. Można powiedzieć: „Ludzie, nie angażujcie się społecznie, zajmijcie się rodzinami!”. Mąż ma być przecież przy żonie i dzieciach. Miałem zakończyć na tym moje refleksje, gdy nagle córka zapytała: „Tatku, co byś zrobił, gdyby wybuchła wojna? Poszedł do wojska?”. Tu mam prościej. Dawno temu komisja wojskowa orzekła, że nie nadaję się do włożenia munduru. Jednak w obliczu wojny mogłoby być inaczej, bo każdy człowiek jest na wagę złota. Córce jednak opowiedziałem, że nie wiem, co bym zrobił. Trudno mi przewidzieć, jak zachowałbym się w chwili takiej, jak 1 wrześniu 1939 roku. Myśląc jednak o wojnie przypomniałem sobie postać wojującą w czasie pokoju.

 

Zakochać się w rodzinie

Prof. Jerome Lejeune był wybitnym genetykiem – odkrył przyczyny występowania zespołu Downa. Angażował się także w życie Kościoła. Jego córka, Clara Lejeune, w książce „Życie jest cudem” wspomina gorzko, że przez aktywności taty wraz z mamą i rodzeństwem nie widywali ojca tygodniami. Czy Lejeune pobłądził?

Próbując odpowiedzieć na to pytanie, pomyślałem, jak wiele dały mi opracowania prof. Lejeune’a. Jaki byłby świat, gdyby nie jego badania? Jaki byłby świat, gdyby mądrze i odważnie przemawiający mężczyźni udzielali się jedynie w pracy i w domu? Gdyby wybitni naukowcy pokazujący godność każdego życia zamykali się w laboratoriach, ustępując pola tym, którzy o pięknie człowieka dawno zapomnieli?

Clara Lejeue podkreślała, że wyjazdy taty były bardzo wymagające. Gdy odkrył przyczyny występowania zespołu Downa, podjął walkę o życie nienarodzonych dzieci, u których dostrzeżono trzeci chromosom. Przemawiał w ONZ, jeździł do Stanów Zjednoczonych. Regularnie odwiedzał Jana Pawła II, z którym przez wiele lat się przyjaźnił. Dla Clary ojciec był kimś wyjątkowym, kto fascynował ją nie tylko zdolnościami intelektualnymi. Potrafił godzinami czytać książki dzieciom oraz wnukom. Gdy któreś z dzieci do niego podeszło, natychmiast odkładał swoją pracę. Ze szpitala wychodził na kilka godzin w ciągu dnia, by zjeść z rodziną obiad. Był zakochany w swojej rodzinie!



Czytaj także:
Rodziny z dziećmi z zespołem Downa na Instagramie. Rewolucja?

 

Kradzież czasu

Rodzina z kolei zakochana była w powrotach profesora. Dzieciaki układały rysunkowe zabawy – z kartek na kolejne dni powstawała postać taty. Elementy obrazka były niczym zegar odmierzający czas powrotu ojca do domu. Przykład Lejeune’a, zaangażowanego, aktywnego działacza dowodzi, że aktywność nie musi być dezercją od bliskich. Receptą jest kradzież czasu. Mariola i Piotr Wołochowiczowie w książce „Wierzące dzieci” mocno podkreślają, że zaangażowanie, w tym zaangażowanie religijne rodziców, nie może być pokazywane jako coś złego. Szybko dodają jednak, że czas, który zostaje dla rodziny, musi być wykorzystany aktywnie.

Gdzie leży granica, za którą przesadzimy z zaangażowaniem, a nasze dzieci oddalą się nie tylko od nas, ale i od Boga? Każdy musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie, choć wiem, że nie jest to łatwe. Warto mieć kogoś zaufanego, kto popatrzy na nas z dystansu, a czasem nawet „trzepnie”.

Myślałem jakiś czas temu o rozpoczęciu studiów, kolejnych. Ale wcześniej poprosiłem o radę kapłana. Powiedział mi: „Nie znam osobiście pańskiej żony. Jeśli jednak pójdzie pan na te studia, pierwszy ją poprę, gdy się na pana zdenerwuje. Jest pan mężem i ojcem, a nie studentem”. To był chłodny prysznic, którego co pewien czas życzę wszystkim zaangażowanym.


MNICH NA WYSPIE ATHOS
Czytaj także:
Co robić, gdy czujemy, że nasza wiara słabnie? 5 pomocnych rad od starców z Góry Athos

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!