separateurCreated with Sketch.

Olga Bończyk o niesłyszących rodzicach: Wychowali dwoje muzyków w świecie ciszy [wywiad]

OLGA BOŃCZYK
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Miałam szczęście, że rodzice odważyli się na taki krok i wysłali nas do szkoły muzycznej. Wychowali dwoje muzyków w świecie ciszy” – wspomina aktorka Olga Bończyk.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Olga Bończyk, aktorka teatralna, filmowa i wokalistka, związana m.in. z teatrami Rampa, Roma, Kamienica czy Capitol opowiada nam o dzieciństwie z niesłyszącymi rodzicami, edukacji muzycznej i swojej nowej płycie.

Jolanta Tokarczyk: W czerwcu więcej uwagi poświęcamy dzieciństwu. Jakie są pani pierwsze wspomnienia?

Olga Bończyk: Moje dzieciństwo ma wiele kolorów. Jako kilkuletni maluch chodziłam do żłobka, potem do przedszkola. Pamiętam codzienny płacz i prośby, bym nie musiała tam iść. Mama była nieprzejednana, rodzice pracowali. Szybko nauczyłam się uciekać. Po cichutku wychodziłam do toalety, w szatni ubierałam się i biegłam co sił w nogach do domu, który był na drugim końcu ulicy. Potrafiłam uciec nie tyko z przedszkola, ale nawet ze żłobka. Mama była zrozpaczona, sąsiedzi uprzedzeni, żeby „przechować” mnie do powrotu mamy z pracy. Już wtedy widać było kiełkujące cechy "zosi samosi".

Jakie wydarzenia szkolne utkwiły w pamięci?

Wracam ze szkoły, w dzienniczku dwója, na rzęsach z trudem utrzymuję łzy. Mama nie pyta o nic. Podchodzi, przytula i głaszcze po głowie. Mama siada na kanapie, ja kładę się na jej brzuchu otulając nogami. Czule, „na żabkę”. Długo milczymy. Łzy płyną jak grochy, zaczynam łkać. Czuję ciepły, spokojny oddech mamy i ciche słowa: „Nie martw się, następnym razem pójdzie lepiej, to był tylko kiepski dzień”.

Koncert szkolny. Zerkam przez dziurkę w drzwiach, próbując odnaleźć mamę na widowni. Usiadła na samym końcu pod ścianą, żeby nikomu nie zasłaniać widoku. Usiadła, żeby mnie tylko widzieć, przecież i tak mnie nie usłyszy. Wchodzę na scenę. Kłaniam się. Siadam przy ogromnym fortepianie. Zaczynam grać. Rozmarzam się, ale pilnuję, by jak najlepiej zagrać fugę Bacha. Kończę. Brawa. Schodzę ze sceny i biegnę do mamy. Ona siedzi na końcu sali i cichutko płacze. „Mamo, nie płacz, wszystko zagrałam bardzo dobrze”. „Wiem dziecinko, wiem. To ze szczęścia, że mam taką utalentowaną córkę. Proszę cię nie zmarnuj tego”.

Czego nauczyła panią mama?

Była niezwykle dobrym człowiekiem. Empatycznym, czułym i bardzo wsłuchanym w drugiego. Uważna i cierpliwa. Rzadko się złościła. Złość zamieniała w smutek i tak dawała nam znać, że jest jej przykro, bo coś nabroiliśmy. Gdy przynosiłam kolejną dwóję z fortepianu, mama szła do pianina i zamykała je na kluczyk. To był znak, że ma się spełnić najgorszy dla mnie scenariusz, o którym mama stale wspominała.

Czyli?

Od najbliższego poniedziałku mam iść do zwykłej „rejonówki”. Można sobie wyobrazić, jaka wzbierała we mnie ochota do ćwiczenia na fortepianie. Łzy i przysięganie, że poprawię stopnie ostatecznie przekonywały mamę, aby zmieniła zdanie, a ja potulnie siadałam do pianina i ćwiczyłam aż do wieczora.

Jakie miała pasje?

Uwielbiała dobrą literaturę. W każdej wolnej chwili siadała na fotelu i zatapiała się w książkowym świecie. Była skromna, a ponieważ nie byliśmy zbyt zamożni, starała się w pierwszej kolejności zapewniać wszystko nam. Sobie kupowała tylko niezbędne rzeczy. Nawet najskromniejszą sukienkę potrafiła nosić jak księżniczka. Miała fantastyczne poczucie humoru. Uwielbiała młodych ludzi. Moi znajomi przychodząc w odwiedziny,  najpierw szli pogadać z mamą. Czasem mnie to złościło, byłam zazdrosna. Koleżanki zwierzały się jej, a mama cierpliwie doradzała, tłumaczyła. Choroba uprzykrzyła jej życie na tyle dotkliwie, że z latami jej uśmiech gasł. Ostatni rok był najtrudniejszy. Rak kości zjadał ją z dnia na dzień. W szpitalu była tak dzielna, że pielęgniarki i lekarzy zdumiewał jej heroizmem. Niestety, mama tej walki nie wygrała. Zmarła we wrześniu 1997 r., na kilka dni przed inauguracją mojego pierwszego roku akademickiego.

Jakie wartości przekazał tata?

Był pogodnym i dobrym człowiekiem. Uwielbiał się śmiać i żartować. Pracowity, odpowiedzialny, uczynny i honorowy. Gdy dał komuś słowo, dotrzymywał go. Wiele cech po nim odziedziczyłam. Byłam „córeczką tatusia”. Tato był złotą rączką. Uwielbiałam mu pomagać. Tak uczyłam się jak naprawić kran, skręcić szafkę, wypolerować deseczkę czy pomalować ściany. Do dziś nie boję się męskich zadań.

Jego największą pasją była fotografia?

Miał sprzęt, by samodzielnie naświetlać i wywoływać zdjęcia. Często słyszę: "Miałaś trudne dzieciństwo, to musiało być straszne nie móc się dogadać z rodzicami". Ja twierdzę, że miałam najlepsze dzieciństwo i nie zamieniłabym go na żadne inne. Nie było łatwo, przyznaję. Ale wszystko, co dostałam od rodziców, zahartowało mnie. Mam fundament, na którym buduję swój wymarzony świat. Umiem iść samodzielnie przez życie.

Które wspomnienia są najpiękniejsze?

Dla dziecka, które w zasadzie nie miało dzieciństwa, wakacje stanowiły namiastkę beztroskiego życia. Wakacje na wsi, spanie na sianie, dojenie krów, bieganie boso po łące, ubijanie masła w maselnicy, zrywanie jagód w lesie. Wszystko, co odrywało mnie od konieczności ćwiczenia na fortepianie, było radością i oddechem od szkolnej dyscypliny.

Jak zaczęła się pani muzyczna kariera?

Po maturze prezentem od losu było dołączenie do zespołu Spirituals Singers Band. Zaczynał się spełniać mój sen o wielkiej i prawdziwej scenie. Wyjazd do Warszawy rozbudzał moje apetyty, a szczęście mnie nie opuszczało. Stopniowo budowałam swoją markę. Role w uznanych serialach, koncerty, praca w teatrach i rozpędzanie kariery jest największym prezentem, jaki dało mi życie. Mogę dziś uczciwie powiedzieć, że jestem szczęściarą. Może poza jednym wyjątkiem – nie udało mi się zbudować rodziny, ale może nie można mieć wszystkiego?

Kto odkrył pani muzyczny talent?

Jasne jest, że rodzice nigdy nie odkryliby, że jesteśmy z bratem utalentowani muzycznie, gdyby nie ktoś z zewnątrz, kto mógł nas obserwować. Pani Zosia, nauczycielka w przedszkolu, przekonywała rodziców, by nie wysyłali nas do zwykłej szkoły, „rejonówki”. Miałam szczęście, że rodzice odważyli się na taki krok. Podjęli się niezwykłego zadania, by wychować dwoje muzyków w świecie ciszy. Skończyliśmy wszystkie etapy edukacji muzycznej. Brat jest koncertmistrzem w Orkiestrze Kameralnej Amadeus pod dyrekcją Agnieszki Duczmal, z którą współpracuje od ponad 35 lat. Choć nie zostałam pianistką, korzystam ze wszystkiego, czego nauczyłam się od moich mistrzów. Jestem im za to wdzięczna.

 „Gdy dał w prezencie dobry Bóg/ Powiedział moja panno/ Nie miniesz burz i krętych dróg/ Nie daje nic za darmo” – to słowa utworu „Życie to taka gra” z płyty „Ślady miłości”.  Jaką grą jest dla pani życie?

Dziś, gdy wiele spraw poukładałam już w głowie, mam dystans do świata i ludzi. Z przyjemnością patrzę na swoje życie. Niczego nie żałuję. Nie mam żalu, że coś mi uciekło, czegoś nie osiągnęłam. Czuję się spełniona. Wiem, że wszystko, co wydarzyło się w moim życiu ma sens. Każdy dzień, napotkany człowiek to lekcja, którą musiałam odrobić. Staram się żyć mądrze i nie szarpać się z losem. On daje, to co daje, ja mam zrozumieć, dlaczego na mojej drodze pojawiają się takie, a nie inne rzeczy, ludzie, projekty, kłopoty czy radości. Uśmiecham się, bo moje życie hojnie mnie obdarowało. Czuję ogromną satysfakcję, z tego co osiągnęłam. Mam dobre życie i naprawdę je kocham.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.