Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
14 sierpnia 1943 r. Natalia zanotowała w dzienniku:
Mam odwagę być świętą (…) tylko świętość jest najpełniejszą miłością, więc nie tylko chcę, ale musze być świętą, nowoczesna świętą, teocentryczną humanistką! To jest meta, do której jawnie i odważnie się przyznaję.
Są dziś ludzie, którzy za wszelką cenę chcą być dyktatorami, są inni, co chcą być multimilionerami, królami nafty, smalcu, książętami prasy, radia, filmu i telewizji. I nikt im się nie dziwi. Ja chcę o wiele mniej i o wiele jednocześnie więcej. I niech się dziwi, kto chce (…).
Chcę nieść Chrystusa, który obrał serce moje za mieszkanie dla siebie, chcę Go nieść wszystkim ludziom spotkanym na ulicach, w tramwaju, w urzędach, w sklepach, w restauracjach, kinach, teatrach, wszędzie!”.
Po wpisaniu w internetową wyszukiwarkę nazwiska "Natalia Tułasiewicz" widzimy uśmiechniętą, młodą kobietę o dużych oczach i ciemnych, kręconych włosach. Na najsłynniejszym zdjęciu błogosławiona – w pozie smukłej modelki – stoi ubrana w elegancką, letnią sukienkę w pepitkę, z ciemnym kołnierzem i paskiem. Jej nadgarstek ozdabia pleciona bransoletka.
Dziś znawcy powiedzieliby pewnie, że „stylizacja pani Natalii przewodzi na myśl klasyczne suknie Audrey Hepburn”. I nie pomyliliby się zbytnio. Natalia w czasie studiów polonistycznych na poznańskim uniwersytecie uchodziła za elegantkę. Lubiła modę, artystyczne kreacje i proste dodatki.
Mimo wojennej zawieruchy zachowały się pisma zagazowanej w obozie w Ravensbrück młodej Polki. Pamiętniki Natalii pisane od 1938 r. do sierpnia 1943 r. pokazują drogę wewnętrznej przemiany dziewczyny. Od czasu ukończenia polonistyki do podjęcia decyzji o włączeniu się w ruch konspiracyjny.
Boga, jako najważniejszą osobę swojego życia, wybrała bardzo wcześnie, miała wtedy 16 lat.
Natalia, nazywana przez rodzinę Natą, urodziła się 9 kwietnia 1906 r. w Rzeszowie. Była drugim z sześciorga dzieci Natalii Amalii i Adama Tułasiewiczów. Ojciec, o którym pisała „prawdziwy Tułas do tańca i do różańca”, był urzędnikiem skarbowym.
Od wczesnego dzieciństwa lubiła książki, teatr i muzykę. Pisała wiersze i grała na skrzypcach. Po ukończeniu polonistyki na Uniwersytecie Poznańskim planowała zrobić doktorat, ale jeszcze w czasie studiów zaczęła uczyć polskiego i właśnie w pracy nauczycielki odkryła swoje zawodowe powołanie.
„Była niewysoka, jakby drobna i krucha. Wyróżniało ją wśród innych nauczycielek ogromne poczucie sprawiedliwości” – pisała jedna z uczennic.
Wybuch wojny zastał ją w Poznaniu. 1 września skończyła odprawiać rekolekcje u sióstr serafitek. W dzienniku pod datą 2 września zanotowała: „Wojna. Wczoraj przeżyliśmy pierwsze ataki bombowe”.
Opisuje schodzenie do piwnic, jako tymczasowych schronów przed nalotami, wycie syren alarmowych, pakowanie walizek i strach – o bliskich, o przyszłość. „Jak umiem, modlę się przy tym wszystkim całkowitym oddaniem siebie i wszystkich bliskich, i całej Polski, Bogu”.
Już 6 września inicjuje otwarcie „prowizorycznej szkółki” dla dzieci i na trawniku dziedzińca swojej kamienicy uczy dzieci. Angażuje inne koleżanki – w ten sposób odbywają się lekcje polskiego, historii, geografii, rachunków i religii.
W domu rodzina odmawia nowennę do św. Andrzeja Boboli, powierzając mu bezpieczny powrót najbliższych – Zygmunta, Józka i Hali. W tym samym czasie z rozkazu władz zamknięto kościoły, nie można brać udziału w mszach i nabożeństwach, nie można przyjmować Komunii Świętej.
„Znowu wymazano Polskę z mapy świata” – pisze Natalia. „W tych trudnych dniach wojny staram się o to, aby być jak najbliżej Bożego Serca. Rozmawiam z Nim tak, jak rozmawiałabym z Chrystusem w Nazarecie, ale najczęściej nie mówię nic, modlę się milczeniem, cichutko obejmuję z Marią krzyż i tak trwam” – notuje 1 października 1939 r.
W dniu deportacji z Poznania, 23 listopada, jej walizka stoi w korytarzu, spakowana i gotowa. Wieczorem, gdy łomot do drzwi odrywa wszystkich od kolacji, to ona idzie otworzyć i spokojnym głosem, po niemiecku, pyta ile mają czasu.
W widocznym miejscu zostawia napisane w języku Goethego prośby do tych, którzy przejmą ich mieszkanie: „Proszę w imię Boga, aby nie niszczyć książek, manuskryptów, instrumentów i kwiatów…”. Żołnierz nie pozwala na zabranie ani pościeli, ani psa Muszki. W ostatniej chwili Natalii udaje się króciutko pomodlić przed domowym ołtarzem.
Cała rodzina zostaje przewieziona do obozu przejściowego, który Niemcy urządzili miedzy drogą na Gniezno a torami na Warszawę. „Wpakowano nas w dwa auta i tu, na Głównej, wyrzucono na słomę w barakach jak na śmietnik. Dzieci chorują, niektóre kobiety jęczą w niebogłosy” – notuje.
Wreszcie zwierza się z modlitwy: „Pozostawić wszystko, a iść za Tobą na Kalwarię, to jest, Mistrzu, Twoja nauka. Twardy jesteś, kiedy nas hartujesz boleścią. Dziękuję Ci, że naszej rodzinie i ojczyźnie pozwoliłeś iść za sobą skatowanym i cierpiącym…”. Tydzień później w grupie trzech tysięcy osób zostaje wywieziona z Poznania.
„Chrystus z oleodruków, ten z oczyma zawsze zwróconymi do ziemi, ten byłby nam wygodny! Ale On, Miłosierdzie wcielone, nie zna miłosierdzia dla wygodnictwa i lenistwa ducha” – pisze. W bydlęcych wagonach rodzina dociera do Ostrowca Świętokrzyskiego, ale tu nie ma żadnych szans na pracę i lokum dla dziewięciu osób.
Natalia wyjeżdża do Krakowa, po pewnym czasie sprowadza tam swoich bliskich. Gdy wiosną 1940 r. umiera ojciec, czuje się z jednej strony całkowicie odpowiedzialna za rodzinę, a z drugiej zaczyna odczytywać swoje zadania w wojennym potopie, który zatapia świat.
Codzienność wypełnia pracą, modlitwą i nieustannym szukaniem odpowiedzi na pytanie, czego chce od niej Bóg. „Moim przeznaczeniem jest tkwić w życiu, w jego konfliktach, jego rozmaitościach. Nie oddzielam życia szarego od ideałów, ku którym podążam. Wszystko – praca, nauka, sen, jedzenie – wszystko wciągam w swój program doskonalenia się” – pisze.
W 1943 r. zostaje zwerbowana do organizacji „Zachód”, którą w 1942 r. utworzył Rząd Londyński jako pomoc Polakom wywożonym na roboty do Niemiec. Szukaniem wolontariuszy zajmowali się kapłani – ks. prałat Ferdynand Machay i ks. Kazimierz Świetliński, którzy znali Natalię i dostrzegli w niej dobrą kandydatkę do tej misji.
Wiosną 1943 r. wzięła udział w szkoleniu ochotników. W sierpniu, tuż przed wyjazdem, pisała zachowując wszystkie zasady konspiracji: „Jutro o 8.30 zgłaszam się na nową posadę. Jestem pewna Bożej pomocy. Przyszłe dni ofiarowuję na intencję dusz trudnych. Mam tylko jedno dziś pragnienie: nigdy nie obrazić Boga nawet grzechem powszednim”.
19 sierpnia wyjechała do Hanoweru razem z transportem przymusowych robotników. Została zatrudniona jako robotnica fizyczna w fabryce Günther-Wagner „Pelican”. Zamieszkała w przyfabrycznych barakach dla kobiet różnej narodowości. Mimo przygotowania przed wyjazdem, na miejscu spotkała trudności dotąd jej nieznane.
Z listów wiemy, że była zaskoczona stopniem demoralizacji w obozie – bójkami, kradzieżami, pijaństwem i prostytucją. Od razu jednak wzbudziła sympatię współlokatorek i krok po kroku zaczęła realizować swoje zadania, czyli uczyć pacierza, przypominać zasady moralnego życia, dyskretnie katechizować.
Do grudnia 1943 r. przeprowadziła aż 60 katechez, założyła kółka różańcowe, przygotowała Bożonarodzeniowe jasełka, a przy ołtarzyku z obrazkiem Jezusa Miłosiernego udało jej się gromadzić chętnych na wieczornej modlitwie. Mówiła po niemiecku, francusku i trochę po włosku, więc i w tych językach próbowała apostołować.
Aresztowano ją 29 kwietnia 1944 r. Gestapo wkroczyło do baraku po tym, jak zdekonspirował ją nieostrożny kurier z Polski. Więziona w trzech niemieckich więzieniach, wytrzymała tortury i nikogo nie wydała.
„Dzień 16 maja 1944 r. był dla Naty krytyczny. Wyciągnęli ją ze snu na zeznania i wróciła z nich tak skatowana, że nie było na ciele jednego jasnego miejsca. Musiała się obnażyć i bito ją. Gdy z zagojonego na szyi gruczołu trysnęła krew, oprawca się zreflektował. Zapewne do pasji doprowadzał go spokój Naty, bo nie krzyczała ani płakała” – zeznała współwięźniarka z Kolonii, Janina Domagalska.
W więzieniu ustaliła plan działania. „Zaczynał się dzień mszą św., którą Nata umiała z pamięci. Myśmy się zawsze modliły, ale ona modliła się inaczej, pobożniej, potrafiła to przekazać innym. Nauczyłam się modlić. Nauczyła nas pieśni i piosenek, rozmawiała z nami na różne tematy, aby nas, młodsze, przygotować do trudnej sytuacji” – wspominała inna z więźniarek, Stefania Wiatrolik-Balcerzak.
Jesienią, po półrocznej tułaczce więziennej, zostaje skazana na wyrok śmierci i wywózkę do obozu w Ravensbrück. Zostaje zamordowana w komorze gazowej w Wielki Piątek, 30 marca 1945 r. w wieku 39 lat.
„Natalię Tułasiewicz poznałam w niemieckim obozie w Ravensbrück, dokąd byłam wywieziona z moją matką z Warszawy, z powstania warszawskiego, w sierpniu 1944 roku. Gdy zachorowałam, byłam w bloku szpitalnym nr 10 i tam właśnie poznałam panią Natę. Była drobną schorowaną kobietą, leżała koło mnie i Krysi Olszewskiej. My z Krysią byłyśmy młode, przed wojną skończyłyśmy cztery klasy maturalne. W czasie wojny nie mogłyśmy się uczyć.
Pani Nata postanowiła nas dokształcać. Prowadziła wykłady z literatury i historii, opowiadała treść przeczytanych książek, a nawet organizowała na moim łóżku wieczory literackie. Na kartkach jednostronnych gazet niemieckich robiłyśmy wykazy autorów i tytuły książek – taki notatnik przechowuję do dzisiaj.
Pani Nata uczyła nas również, jak mamy się modlić. W niedziele odmawiała z nami modlitwy stosowne do danej części mszy świętej” – wspominała Maria Grabcowa.
„W Niedzielę Palmową miała Nata jeszcze tyle sił, że leżąc poprowadziła nabożeństwo, by uczcić rozpoczęcie Męki Pańskiej…” – wspominała inna z współwięźniarek.