Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Anna Malec: Szerszej publiczności dała się pani poznać jako tłumaczka muzyki na język migowy. Dla pani prywatnie muzyka jest czymś ważnym?
Magdalena Gach: Muzyka leży u podstaw mojej natury. Od dziecka miałam z nią kontakt. Miałam też do czynienia z muzyką sakralną, śpiewałam przez piętnaście lat w scholi parafialnej. Zawsze podobały mi się nowe wibracje, nowe dźwięki, nowe instrumenty, które były wprowadzane podczas różnych mszalnych uroczystości. Nasz kościół był bardzo otwarty np. na skrzypce czy na perkusję, których przecież kiedyś w takich miejscach nie można było usłyszeć.
Od zawsze więc czuję muzykę i nie wyobrażam sobie świata bez niej. Dźwięki, które słyszę, od razu przechodzą przez całe moje ciało. Uwielbiam słuchać, tańczyć, poruszać się rytmicznie. Ale też wykorzystywać każdą partię swojego ciała do przekazu i odczucia muzyki. Kiedy tańczę, to chcę, żeby każda nutka dotknęła mojego ciała. To jest dla mnie niesamowicie przyjemne i relaksujące. Sprawia, że czuję się pełna.
Język migowy – muzyka w całym ciele
Czyli miganie muzyki, choć wcale nie popularne, było dla pani naturalną koleją rzeczy?
Kocham rytmizację samej mowy, przekaz niewerbalny i to mnie zainspirowało. Pomyślałam, że skoro tak kocham muzykę i świat dźwięków, cały ten świat wizualno-przestrzenny, niefoniczny, to może by to jakoś ciekawie połączyć. I tak znalazłam swój kanał informacyjny, właśnie w przekazywaniu muzyki.
Wydaje mi się, że pierwszy raz użyłam ramy swojego ciała do przekazania dźwięku około 2014 roku, podczas obozu dla głucho-niewidomych. Spotkałam tam mężczyznę, który był niesłyszący i niewidomy, miał tylko pewne pole widzenia. Wieczorem było karaoke. Ten mężczyzna powiedział mi, że idzie do pokoju, bo nie słyszy muzyki, więc bez sensu, żeby zostawał.
Powiedziałam do niego: «Słuchaj, a może ja ci mogę dać tę muzykę?» Pamiętam, że to był też moment przełomowy w moim życiu. Przełamałam swoje bariery, bo bardzo mi zależało na tym, żeby nie wykluczać właśnie takiej osoby z aktywności, które są podczas obozów, warsztatów, festiwali.
Przełożyłam mu te dźwięki razem ze słowami. Pamiętam, że był tym niesamowicie wzruszony i powiedział, że nigdy nie poczuł tego, co ja mu dałam, i że to jest dla niego niesamowite przeżycie. Wczuwanie się w muzykę stało się dla niego realne.
Ktoś przed panią robił takie rzeczy? Czy to pani spontaniczna odpowiedź na potrzebę tamtej chwili?
Nie patrzę na resztę tłumaczy czy społeczeństwa, ale na to, jakie mam możliwości, potencjał, i co mogłabym zrobić, żeby to dać osobom głuchym. Dlatego nie czerpię z żadnych wzorców, raczej wszystko to, co robię, tworzę sama.
Jestem trochę duszą artystyczną i bardzo się spełniam w tej ekspresji. To jest spójne ze mną. Wolę interpretować świat dźwięków po swojemu, bo to płynie ze mnie. Dlatego chcę to dać, wylać z ramy mojego ciała. Skoro mam takie zasoby, to chcę się tym dzielić ze światem.
By świat był bardziej dostępny
W jaki sposób głusi czują muzykę?
Osoby głuche słyszą muzykę poprzez wibracje, które są w powietrzu i które mogą być przenoszone poprzez membrany. One pozwalają na odbiór niższych i wyższych tonacji czy natężenia dźwięku.
Takie narzędzia są polecane podczas koncertów, bo są uzupełnieniem pantomimy, którą ja daję. Dzięki temu osoba głucha może w pełni być w tej muzyce. Ja przekazuję poprzez swój ruch pewne znaki, które są zrozumiałe dla osób głuchych i które coś oznaczają. Np. oznaczają interpretację danej piosenki, jeżeli jest to tylko wersja dźwiękowa, symfoniczna. Gdy utwór jest o kosmosie czy o kolorach, wówczas zapożyczam z języka migowego pewne znaki plus dodaję pantomimę, ruch sceniczny związany z linią melodyczną.
Pani praca wymaga chyba dobrej kondycji fizycznej? Pracuje pani nie tylko dłońmi, ale całym ciałem.
Faktycznie, pracuję całym ciałem. Na co dzień bardzo dużo migam. Czasem to wymaga np. stania przez dwie godziny na szpilkach, więc moje ciało już przez te 20 lat pracy trochę się przyzwyczaiło do takich wymagań. Nie potrzebuję już dodatkowo siłowni, czasem w domu robię ćwiczenia, by wzmocnić mięśnie przy kręgosłupie, by był stabilny i bym go nie przeciążała. Choć często po intensywnych tłumaczeniach odczuwam różne bóle, podobne do tych po ćwiczeniach.
Taka praca wymaga określonego dress code’u? Musi pani w sobie coś bardziej podkreślić albo ukryć, żeby być bardziej zrozumiałą?
Tak, moim wizerunkiem jest obowiązkowo czarny strój. W zasadzie w jakim sklepie nie jestem, zawsze kupuję coś czarnego, bo zawsze mi się to przyda. Chodzi o to, by głusi skupili się na dłoniach, które są jasne, a czarna bluzka czy sukienka pozwala zrobić neutralne tło do odczytywania gestów, żeby – niezależnie od odległości – taka osoba mogła wyczytać to, co ja wymiguję na dłoniach.
Raczej nie powinno być dużego dekoltu czy krótkiego rękawa, bo wtedy trochę mniej te znaki są widoczne. Osoba głucha nie skupia się wtedy na samych dłoniach, ale też na części łokciowej. Nie mam też koloru na paznokciach, bo to także byłoby dekoncentrujące. Rozprasza też biżuteria. Kolczyki, korale, pierścionki – to wszystko powinno być zdjęte, żeby być czystym w przekazie.
Poza muzyką tłumaczy pani wystawy, poezję, nawet Pana Tadeusza! Osoby głuche, przez zwiększanie dostępności, chętniej korzystają z kultury? To było dla nich wcześniej niedostępna przestrzeń?
Niestety jeszcze z pięć, dziesięć lat temu w zasadzie osoby głuche nie miały dostępu do kultury. Chodzi o przekaz przestrzeni, którą my, słyszący, zawsze mieliśmy i zawsze mogliśmy swobodnie iść na wystawę, na wernisaż, dowiedzieć się, co autor miał na myśli.
Jeśli chodzi np. o poezję, głusi takiej możliwości nie mieli, dlatego byli wykluczeni. A kultura nas kształtuje, pomaga znaleźć swoją tożsamość, przynależność do grupy, w której chcemy funkcjonować.
Jak sobie to człowiek wyobrazi, to okazuje się, że głusi żyli w kraju, którego języka nie rozumieli i do którego nie mieli dostępu.
Osoby głuche żyją w Polsce jak obcokrajowcy. Jeśli nie mają dostępu do tłumacza, to ten świat staje się tym bardziej zamknięty. Dlatego jestem bardzo dumna z tego otwarcia się kultury na dostępność, równość.
Kiedy tworzyliśmy dostępność w Lublinie, zauważyłam, że głusi najpierw badali ten grunt, czy to faktycznie jest dla nich. Z czasem zobaczyli, że faktycznie są tu szanowani, że język jest przystępny, a jeżeli nawet są jakieś trudne zwroty, to kształtujemy nowe znaki. Każdy język ewoluuje, język migowy także. Teraz gdzie nie pojadę, to zbieram te znaki. Uwielbiam poznawać nowe.
Dlaczego język polski jest dla osób głuchych językiem obcym?
Język polski, tak jak każdy język, ma swoją gramatykę. Język migowy także. I to nie jest tak, że tą gramatyką możemy coś napisać, umiejscowić podmiot graficznie. Trzeba umiejscowić podmiot, dopełnienie, orzeczenie w przestrzeni. Trzeba się tego nauczyć. Np. wiedzieć, że czasownik zawsze stawiamy na końcu zdania, że podmiot jest na samym początku, nawet jeśli jest domyślny, to i tak musimy go sprecyzować i powtórzyć przy każdym kolejnym zdaniu wielokrotnie złożonym.
To jest dobrze widoczne w muzyce, bo tam dzieje się bardzo dużo. Jest tempo, natężenie i barwa. W tym ruchu można nałożyć na siebie wiele warstw, całą gramatykę przestrzenną.
Ważna jest też mimika twarzy – mamy sześćdziesiąt osiem cech mimicznych twarzy, mięśni. Głusi mi powiedzieli, że jestem czytelna, bo używam mimiki. Odczytywanie mowy z ust jest także nieodłącznym elementem tego języka. Jest też daktylografia, czyli alfabet palcowy, za pomocą którego możemy przekazać imię, nazwisko, nazwę własną. To jest bardzo złożony język. Trzeba wielu lat, żeby się go dobrze nauczyć i móc dokonywać translacji. To nie jest język tożsamy z językiem polskim.
Język migowy – spontaniczny, pełen ekspresji
Jak pani się znalazła w świecie osób głuchych?
21 lat temu, kiedy zaczynałam studia pedagogiczne, poznałam dwie osoby głuche. Jeszcze wtedy uniwersytet nie słyszał o czymś takim jak nauczanie włączające czy tłumacze języka migowego. Jeszcze tej przestrzeni nie było.
Zobaczyłam, jak dużo te osoby muszą włożyć wysiłku, żeby mieć chociażby dostęp do notatek. Same nie mogły ich robić. Zapytałam, skąd je mają. Okazało się, że nagrywali to na dyktafony, a potem mama jednej z moich głuchych koleżanek to spisywała. Postanowiłam im pomóc, bo przecież ta mama nie robiła nic innego, tylko spisywała notatki... Chciałam być pomocną dłonią i jednocześnie zdecydowałam, że chcę się uczyć języka migowego, żebyśmy się mogli komunikować na poziomie przyjacielskim.
Zaczęłam zgłębiać ten język, wchodziłam głębiej w strukturę, znaki, gramatykę. Uczę się do dzisiaj! To jest język, który cały czas żyje. Młodsze pokolenia migają inaczej niż starsze.
To jest zajęcie bardzo rozwijające pamięć, uwagę, koncentrację, procesy poznawcze. Czasem jest tak, że te zwizualizowane informacje pamiętam dobrze, a te na piśmie już gorzej.
Czy jest coś takiego jak subkultura młodzieżowa w języku migowym?
Tak, mamy takie swoje znaki, ale ja np. też częściowo mogę nie mieć do nich dostępu, bo poruszam się bardziej w przestrzeni pokoleniowej 40+. Natomiast młodzież buduje tę swoją przestrzeń językową, by móc np. ukryć jakieś informacje przed dorosłymi. Tak to się robi. Wymyśla się jakiś slang, który pozwala na porozumienie między młodymi, ale dla starszych jest już niedostępny.
A pani łatwiej jest wyrażać siebie w języku polskim czy w języku migowym?
Czasami więcej jest mnie w migowym, bo tam jest więcej ekspresji i każda myśl, która się pojawi, jest od razu migana. A nad słowami się zastanawiam – czy dobrać takie, czy inne, czy coś wypada, czy nie. W mowie mam więcej przekonań i utartych schematów, a język migowy jest u mnie bardziej spontaniczny.