Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Rozkoszne bobaski. Uśmiechnięte, umorusane dżemem jagodowym buźki. Golaski na plaży albo na basenie. Ale też dzieci na nocniku. Podczas kąpieli. Zalane łzami. Z grymasem twarzy sugerującym rozpaczliwy krzyk albo wielką złość.
Dzieci w sieci
W internecie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, nietrudno znaleźć takie ujęcia. Wiele z nich wrzucają sami… rodzice. W dobie blogów parentingowych, których twórcy budują zasięgi na pokazywaniu internautom prywatnego życia (swojego i dzieci) od podszewki, upublicznianie wizerunku dzieci wydaje się oczywiste. Ot, kadry z życia szczęśliwej rodzinki. „Pocztówki” z wakacji. Duma z osiągnięć potomków.
Pytanie tylko – czy ktoś pytał te dzieci, czy one chcą, by publikować ich zdjęcia?
Niewinne rodzinne fotki
Oczywiście, może ktoś zapytać, co bobas albo nawet kilkulatek o tym wie. Internet, prywatność, wizerunek to dla niego abstrakcyjne pojęcia. Poza tym, co mu zależy. W dodatku, jeśli to „tylko” niewinne fotografie z codziennego życia przeciętnej rodziny bez większych problemów. Nie mówimy przecież o skrajnościach, fotografiach naruszających godność dzieci.
Ale nadal pytaniem bez odpowiedzi pozostaje to o zgodę dzieci na publikację ich wizerunku. I o konsekwencję publikacji. O to, czy te uśmiechnięte, rozkoszne bobaski sfotografowane podczas posiłków, zabawy, kąpieli, szczerzące się w bezzębnych uśmiechach, jako nastolatki, dorośli będą zadowoleni z faktu upubliczniania ich wizerunku?
Telewizja, internet autorytetem rodziców
Punktem wyjścia do refleksji nad problemem stała jest głośna książka Anny Golus Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowania dzieci. Głośna, bo tytułowa Superniania, której wątpliwe (delikatnie mówiąc) metody wychowawcze autorka analizuje z chirurgiczną precyzją, już zapowiedziała złożenie przeciw niej pozwu sądowego.
Nie chcę zagłębiać się w spór między telewizyjną „ekspertką” a autorką książki. Jej lektura była jednak porażająca. Skłoniła do przemyślenia kwestii prawa dzieci do ochrony ich prywatności (i tego, jak to wygląda w praktyce). Do przemyślenia tego, co widzę co dzień na Facebooku czy instagramowych kontach blogerów parentingowych. I – co najtrudniejsze – do osobistego rachunku sumienia jako rodzica działającego w przestrzeni medialnej.
Mamo, skasuj to zdjęcie!
Nie publikuję zdjęć dziecka w niezręcznych sytuacjach. Nigdy nie upubliczniłam fotografii, która naruszałaby jego godność czy świadczyła o braku szacunku do niego. Ale jednocześnie niczym echo wraca pytanie, na które boję się usłyszeć odpowiedź. Bo być może dziś nie byłaby ona kategoryczna. Ale czy za kilka lat, gdy ten dorastający człowiek pójdzie do szkoły, liceum, na studia nadal będzie mu obojętne, jakie jego fotografie można wyszperać w czeluściach internetu, social mediach jego rodziców? Czy nie staną się przyczynkiem do „niewinnych” żartów, a może bardziej bolesnego wyśmiewania przez rówieśników?
Dziecko w mediach społecznościowych
Piszę o fotografii, a przecież naruszenie prawa dzieci do ochrony ich wizerunku odbywa się w przestrzeni publicznej na znacznie większą skalę. Nie tylko w mediach społecznościowych, ale rozmaitych telewizyjnych programach, pseudodokumentach, reality show, talent show, których wysyp nastąpił po tytułowej „Superniani”. Golus pisze:
Golus smutno podsumowuje:
Karny jeżyk to przeszłość?
Po lekturze książki Golus mam jeszcze jedną przygnębiającą refleksję. Wprawdzie program Superniania już dawno wypadł z telewizyjnej ramówki, a podobne reality show z udziałem dzieci też się „przejadły”, pozostaje pytanie, na ile prezentowane przez podobnych telewizyjnych „ekspertów” metody wychowawcze przyjęły się i upowszechniły wśród rodziców, opiekunów, w placówkach wychowawczych…
Karny jeżyk odszedł do lamusa? Mogłoby się wydawać, że tak, a jednak… Sytuacja z jednego z warszawskich (nie gdzieś na tzw. prowincji) przedszkoli, o której opowiedziała mi przyjaciółka, poraża. Nauczycielka przedszkola podczas rozmowy z rodzicem zaniepokojonym relacjami dziecka usłyszała zapewniania, że „karnych jeżyków ani niczego podobnego nie ma”. Na te słowa kilkuletnie dziecko zaczęło płakać: „Mamusiu, pani kazała mi siedzieć na karnej ławce jak rozrabiałem na placu zabaw, a w sali odsyła mnie za karę do stolika”.
Tata kocha za darmo czy za „coś”
Karna ławka (czy siedzenie przy stoliku) to przecież to samo. Wątpliwy time out, tylko w zmodyfikowanej wersji. To zresztą niejedyny przykład upowszechnienia stosowanych w podobnych programach metod wychowawczych.
Sharenting, ignorowanie dziecka, mówienie o nim przy nim z pomijaniem go… Metoda kija i marchewki, choć w ugładzonym wydaniu, przez zbieranie punktów (magnesów, naklejek etc.), to nic innego jak lekcja warunkowej miłości.
To jak, karny jeżyk odszedł w niepamięć? Warto to przemyśleć, uczciwie analizując swoje zachowania względem dzieci. A przede wszystkim zastanowić się, na ile pozwalamy obcym ludziom zaglądać do naszych domów (i dziecięcych pokoi) otwierając szeroko drzwi w social mediach…
*Anna Golus, „Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowania dzieci”, Krytyka Polityczna 2022