Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z doktoratem na taką dziurę?
Był lipiec 1948 r. Karol Wojtyła, ksiądz z dwuletnim stażem kapłańskim, wrócił z Rzymu, gdzie od listopada 1946 r. studiował na dominikańskim Angelicum. Przywiózł świeżutki doktorat z teologii poświęcony kwestii wiary u św. Jana od Krzyża i szykował się do obrony pracy magisterskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Miał wszelkie atrybuty, aby rozpocząć tzw. karierę w kościelnych strukturach. Ale kard. Sapieha, na szczęście, kapłańską „karierę” rozumiał zupełnie inaczej.
„Wreszcie wrócił z Rzymu. Jak z tamtego świata, jakiś odświeżony, jakiś taki inny, choć przecież ten sam. Został wyznaczony przez Księcia wikariuszem w Niegowici. Koledzy przyjęli tę wiadomość trochę ze zgorszeniem. Jak to, taki zdolny ksiądz, po takich studiach, teraz, z doktoratem, na taką dziurę?” – wspominał ks. Mieczysław Maliński.
Ale Wojtyła nie miał żalu, nie komentował decyzji przełożonego z rozżaleniem i pretensją, wprost przeciwnie. „Kiedy wróciłem do Krakowa, znalazłem w Kurii Metropolitalnej pierwszy przydział pracy – tzw. aplikatę. Książę Metropolita był wtedy w Rzymie, więc jego wola dotarła do mnie za pośrednictwem tego pisma. Przyjąłem tę wolę z radością” – pisał po latach.
Uklęknąłem i ucałowałem ziemię
Kardynał Sapieha skierował ks. Karola do parafii oddalonej od Krakowa o pięćdziesiąt kilometrów. W 1948 r. liczyła ona trzynaście wsi, położonych po obu stronach Raby. Wsie były biedne, bez bieżącej wody, kanalizacji i bez elektryczności. Wieczorami palono lampy naftowe.
Po Rzymie miejsce to mogło wywołać w młodym kapłanie szok, ale nie wywołało. Wojtyła aż się palił do nowego zadania. „Najpierw dowiedziałem się, jak dostać się do Niegowici i udałem się tam w odpowiednim dniu. Dojechałem autobusem z Krakowa do Gdowa, a stamtąd jakiś gospodarz podwiózł mnie szosą w stronę wsi Marszowice i potem doradził mi iść ścieżką wśród pól, gdyż tak miało być bliżej.
W oddali było już widać kościół w Niegowici. A był to okres żniw. Szedłem wśród łanów częściowo już skoszonych, a częściowo czekających jeszcze na żniwo. Pamiętam, że w pewnym momencie, gdy przekraczałem granicę parafii w Niegowici, uklęknąłem i ucałowałem ziemię – wspominał po latach w książce Dar i tajemnica.
„Nauczyłem się tego gestu chyba od św. Jana Marii Vianneya. W kościele pokłoniłem się przed Najświętszym Sakramentem, a następnie poszedłem przedstawić się mojemu proboszczowi. Ks. prałat Kazimierz Buzała, dziekan niepołomicki i proboszcz w Niegowici, przyjął mnie bardzo serdecznie i po krótkiej rozmowie pokazał mi mieszkanie na wikarówce” – pisał.
Przed obrazem Matki Bożej Wniebowziętej
Jednak pierwsze spotkanie z ludem nie zapowiadało sukcesu, zadziałała zasada „jak cię widzą, tak cię piszą”. Jeden z parafian wspominał: „Szedł od Gdowa. Miał cajgowe spodnie, kamizelkę, trzewiki bardzo kiepskie i taką teczkę, że ja bym się z nią na jarmark wstydził iść. Zapytał mnie, gdzie jest najbliższa droga do Niegowici.
Zapytałem, bo to obcy, po co tam idzie. Powiedział, że idzie służyć na parafię. Poszedł i ukląkł przed kapliczką, która stoi tu jeszcze do dziś. Długo się modlił, potem wstał i skręcił, gdzie wskazałem”.
W Niegowici poszedł do drewnianego kościoła i pochylił się przed obrazem Matki Bożej Wniebowziętej.
Wycieczka do Krakowa
Prowadził Żywy Różaniec, założył kółko dramatyczne, które pod jego kierunkiem wystawiło w Domu Katolickim sztukę Gość oczekiwany według Kossak-Szczuckiej, gdzie był reżyserem, scenografem i suflerem. Powtarzał, że z zamiłowania jest aktorem, a z powołania księdzem.
Pobłogosławił trzynaście małżeństw. Jako pierwsi stanęli przed młodym księdzem Stanisław Substelny i Zofia Strojna z Marszowic. Ochrzcił czterdzieścioro ośmioro dzieci, opiekował się też Katolickim Stowarzyszeniem Młodzieży Męskiej, które działało w Niegowici niezwykle aktywnie.
W protokołach zachowała się m.in. notatka tej treści: „25 maja. Urządzono wycieczkę do Krakowa pociągiem, z ks. doktorem Karolem Wojtyłą. Druhowie zwiedzili Wawel i wiele miejsc zabytkowych. Po zwiedzeniu miasta druhowie poszli do teatru im. J. Słowackiego na sztukę pt. Mazepa. Po wyjściu z teatru im. Słowackiego udali się do Teatru Rapsodycznego na Pana Tadeusza. Bilety wstępu na koszt ks. dr. Wrócono z wycieczki 26 maja”.
Parafia na końcu świata
„Jeździłem tam nieraz – wspominał ks. Maliński. – Niegowić, mała parafijka na końcu świata, a przynajmniej na końcu diecezji. Wielkie lipy wokół starego kościółka, plebania jeszcze bez elektryczności, studnia, sad i ogród, kury, krowy w stajni.
Ale co najważniejsze, jeden z najlepszych proboszczów w diecezji. I znów widać było rękę Księcia. Wyraźnie chciał zapewnić księdzu, na którego bardzo liczył, najlepszy start w pracę duszpasterską.
– Co robisz? – pytałem go z ciekawością kleryka, który wie, że wkrótce stanie się jego udziałem to samo życie.
– Wszystko, jak każdy wikary. Rano msza święta, potem konfesjonał, śniadanie, nauka religii i powrót do siebie na wikarówkę. Po południu jest bardziej luźno. Ale trzeba być na miejscu, bo mogą wezwać do chorego – mówił Wojtyła”.
W podartych butach i pocerowanej sutannie
Najpierw mieszkańcy czuli wobec niego respekt. Wiedzieli, że był bardzo wykształconym człowiekiem, po studiach w Krakowie i Rzymie. Jednak po niedługim czasie okazało się, że nie zadziera nosa i nie nosi się z pańska, ale z każdym chce i potrafi nawiązać kontakt.
Zabierał młodzież szkolną na wycieczki do krakowskich teatrów, organizował spotkania recytatorskie, sprawił, że w niewielkiej parafii na rubieżach diecezji rozkwitło życie kulturalne.
Był też wrażliwy na ludzką niedolę. Pomagał zwyczajnie, choć sam miał niewiele. Warto pamiętać, że choć 14 czerwca 1948 r. bez trudu zdał egzaminy doktorskie i obronił dysertację, prawnie nie uzyskał doktoratu. Aby otrzymać tytuł, pracę należało opublikować, a na to ks. Karola nie było stać.
W Niegowici chodził w podartych butach i pocerowanej sutannie. Mieszkał w spartańskich warunkach, spał bez poduszki, na zwiniętym kubraku. Kiedy się o tym dowiedziano, parafianie kupili mu komplet pościeli, ksiądz z wdzięcznością ją przyjął, ale już następnego dnia zaniósł bardzo biednej, wielodzietnej rodzinie.
Opowiadano, że zawsze potrafił skądś wysupłać pieniądze na jedzenie dla dzieci, które chodziły po wsi głodne, albo znaleźć płaszcz, którego ktoś bardzo potrzebował. Pomagał też starszym, a gdy chodził po kolędzie, brał datki tylko od ludzi bogatych, a później i tak zostawiał je biednym.
Gospodyni żaliła się, że musi przed nim zamykać szafę, bo inaczej wszystko by rozdał. Poznawał ludzi przez ich trud ich pracy. Do dziś starsi mieszkańcy wspominają dzień, gdy w czasie żniw uczył się młócić zboże cepami.
Rok pracy wikarego Karola Wojtyły
Starego, drewnianego kościoła w Niegowici, w którym posługiwał, już nie ma. W jego miejscu stoi nowy, murowany, którego budowę w 1949 r. odważny wikary zainicjował. Kopał nawet fundamenty z wiernymi i załatwił zgodę na budowę.
Wikariatka, w której mieszkał, niemal na wprost kościoła, ocalała. Na jej ścianie wisi nawet niewielka tablica, która przypomina o tym, że od 28 lipca 1948 r. do 17 sierpnia 1949 r. mieszkał tu ks. Karol Wojtyła, Wikary Świata.
„Moja praca trwała tylko rok, a była wypełniona zwyczajnymi obowiązkami wikariusza i katechety. Uczyłem religii w pięciu szkołach podstawowych, w wioskach należących do parafii w Niegowici, do których dowożono mnie wozem konnym lub bryczką.
Zapamiętałem życzliwość tak ze strony grona nauczycielskiego jak i parafian. Klasy były różne. Niektóre grzeczne i spokojne, inne zaś rozbrykane. Do dziś pamiętam ciszę i skupienie, jakie panowały w klasach, gdy w Wielkim Poście przeprowadzałem lekcję na temat męki Pańskiej…” – pisał w Darze i tajemnicy, już jako papież.
Korzystałam z książek:
Jan Paweł II, „Dar i Tajemnica”,
Jan Paweł II, „Autobiografia”,
A. Bujak, M. Rożek, „Wojtyła”,
A. Boniecki, „Kalendarium życia Karola Wojtyły”,
M. Maliński, „Wezwano mnie z dalekiego kraju”.