separateurCreated with Sketch.

Polski misjonarz: Chodzi o gotowość do oddania życia za Chrystusa, dosłownie

Polski misjonarz o. Andrzej Dzida pracuje w Ugandzie
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Dwie osoby z misji wyprowadzono na przesłuchanie. Jedna nie wróciła. Druga cudem ocalała. Dla polskich misjonarzy posługujących w Afryce takie sytuacje to tragiczna codzienność.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Zostali posłani. Nie rezygnują, nawet jeśli ich misja wiąże się z lękiem o własne życie. Są blisko, gdy trzeba uciekać przed wojną. Pomagają, gdy brakuje pieniędzy na szkołę. Znają ludzkie problemy. Przed dzisiejszą Niedzielą „Ad Gentes” Pomoc Kościołowi w Potrzebie rozmawiał z polskimi misjonarzami: o. Andrzejem Dzidą z Ugandy i o. Krzysztofem Zębikiem z Sudanu Południowego.

Misjonarze werbiści mają czarne habity i pasy. Nikt nie dostrzeże, że od wewnątrz pas jest jednak czerwony. To symbol, do którego dużą wagę przywiązuje o. Andrzej. „Chodzi o gotowość do oddania życia za Chrystusa” – mówi. W rozmowie z PKWP tłumaczy, że w trakcie wieloletniej pracy w Afryce przekonał się, jak zagrożenie życia jest wpisane w posługę misyjną. Wraca do roku 2014. W nocy patrzył na płonące budynki, będące częścią parafii, na której przebywał w Sudanie Południowym.

Podobnych historii przeżył więcej. Opowiada o spotkaniu z siostrą Veroniką Rackovą ze Słowacji. Kiedy, zmęczony całym dniem, o. Andrzej poszedł spać, siostra dalej chciała pomagać ludziom. „Ambulans, którym jechała do szpitala zawieść mamę z ciążą bliźniaczą, dojechał co prawda na miejsce, ale w drodze powrotnej został ostrzelany” – mówi. Siostry Veroniki nie udało się uratować. „Gdybym był w tej karetce, też mogłoby mi się coś stać” – dodaje.

Kolejny przykład to rok 2016. Miejsce, w którym pracował o. Andrzej Dzida, było ostrzeliwane przez trzy tygodnie. Dwie osoby z misji wyprowadzono na przesłuchanie. Jedna nie wróciła. Druga cudem ocalała. „Gerard (imię mężczyzny) miał różaniec na szyi. Modlił się przez całą noc. Miał przestrzeloną klatkę piersiową i nogę” – tłumaczy werbista.

Iść za zapachem owiec

Dzisiejsza niedziela jest w Kościele nazywana „Ad Gentes”. W tym roku towarzyszy jej hasło „Z misjonarzami budujemy Kościół”. To dzień modlitwy, postu i solidarności z tymi, którzy porzucili własne życie, wybierając posługę wśród najuboższych. W 99 krajach świata pracuje 1743 misjonarzy z Polski. „Jesteśmy posłani do ludzi i narodów” – podkreśla o. Andrzej. Sam nazywa siebie pielgrzymem. „Nie wiemy, dokąd zmierzamy, ale musimy poczuć zapach owiec i iść za nimi” – dodaje.

On tak zrobił. Kiedy na skutek wojny z 20-tysięcznego miasta, w którym pracował, pozostało 200 osób, rozpoczął pracę w Ugandzie. Schroniło się tam tysiące uchodźców z Sudanu Południowego. O. Andrzej jest jednym z trzech kapłanów, którzy pracują dla 300-tysięcznej społeczności obozu Bidibidi. PKWP pyta go, w jaki sposób odbierają go podopieczni. „Najważniejsze dla nich jest to, że ktoś dalej z nimi jest” – odpowiada misjonarz.

Ci, którzy zrezygnowali z własnego życia i wybrali pracę w Afryce, doskonale znają problemy, z jakimi mierzą się miejscowi mieszkańcy. O. Krzysztof Zębik wyjaśnia PKWP, że w Sudanie Południowym, gdzie przebywa, rozpoczęła się pora sucha. Dla ludzi to najtrudniejszy czas.

„Żywność, jaką mają, kończy się. A ta, która jest, jest bardzo droga, ponieważ cena dolara wzrasta” – wyjaśnia. Misjonarz często sam próbuje pomóc potrzebującym. Najczęściej myśli o tym, by zapewnić im wodę i edukację. Jego podopieczni mają dostęp do nowych studni. Ze szkołą już jednak tak łatwo nie jest. Państwo nie płaci nauczycielom, co z kolei oznacza, że placówki są płatne. Rodziców z sześciorgiem dzieci nie będzie stać na opłacenie nauki.

Piętnaście dolarów majątku i płacz

Staramy się zasponsorować ponad 100 dzieciaków, którym opłacamy szkołę. Są sytuacje, że przyjdzie jakiś chłopiec czy dziewczynka i mówią: ojcze, mamy tylko 15 dolarów, co mamy zrobić? Płaczą, że chcą iść do szkoły” – opowiada o. Krzysztof.

Tę chęć kształcenia doskonale rozumie o. Andrzej Dzida. On sam stworzył dla swoich podopiecznych dom nadziei, w którym uczą się oni po zajęciach. Mają dostęp do prądu, mogą odgrywać spektakle teatralne czy korzystać z komputerów. Edukację misjonarze postrzegają jako szansę, by ich podopieczni zapomnieli o trudnej codzienności; by zobaczyli w sobie dziecko, a nie wyłącznie uchodźcę czy biednego.

„Nauczyciele w szkole mówią nawet, że te nasze dzieci są jakieś inne. Są głośniejsze, próbują więcej robić. I naprawdę są liderami. Dajemy im zadania. Uczymy piosenek i gier. Dla przykładu: sieją fasolkę w domu. I mają ją podlewać, żeby nie zmarniała. A potem zastanawiają się, jak to jest z tym, że ja też mogę przynosić owoc” – zaznacza werbista.

Jego posługę wciąż można wesprzeć poprzez przekazanie środków na budowany w Bidibidi kolejny dom nadziei. Więcej informacji na pkwp.org.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.