Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Gdy spadał w przepaść w Tatrach jego młodzieńcze plany i marzenia w jednym momencie stanęły na wadze życia i śmierci. Z czasem odnalazł drogę do karmelu, który zaprowadził go do Afryki. Ojciec Maciej Jaworski OCD pracował z ofiarami ludobójstwa w Rwandzie, dokumentował historie wiary na Czarnym Lądzie a dziś buduje domy dla Pigmejów. – W jednym kapłaństwie może być wiele powołań, trzeba tylko otworzyć się na łaskę Bożą, która nas uprzedza – mówi karmelita.
Beata Zajączkowska: Na ile wypadek w Tatrach przesądził o wyborze karmelu?
Maciej Jaworski OCD: 2 czerwca 1993, godzina 14.30 była wybudzeniem z planów budowania sobie życia na własną modłę. Gdy spadałem spod Mięguszowieckiego nad Czarnym Stawem, młodzieńcze plany i marzenia w jednym momencie stanęły na wadze życia i śmierci.
Jednak Teresa od Jezusa miała rację, doradzając dydaktyczne myślenie o śmierci. Po to, by odnaleźć zagubione proporcje, nie tylko własnych problemów, ale i zamierzeń, w stosunku do wieczności. Ten dzień zmienił wszystko, a raczej pomógł otworzyć oczy na to, co było tak blisko, a jednak ciągle niewidoczne.
Na gwiazdkę przed wypadkiem w Tatrach otrzymałem od mamy dzieła św. Teresy od Jezusa. I nic. Bez reakcji. Trzeba było spadać z góry, by łuski z oczu opadły. Trzeba było zerwać je nieco siłowo. To nie był wybór, to było odkrycie jednoznacznych znaków, niezbyt zakamuflowanych.
To było jak kroczenie ślepca po układanej przed tobą kładce… wprost do klasztoru. Karmelu nie wybrałem, bo go wówczas nie znałem. Jednak po latach w zakonie nie zamieniłbym karmelitańskiej duchowości na żadną inną.
Dokumentujesz świadectwa wiary ludzi, z którymi się spotykasz. Jakie najbardziej zapisały się w twoim sercu?
Seria spotkań w Egipcie podczas niedawnych prześladowań chrześcijan. Ciągle widzę przed oczyma mężczyznę, który stracił żonę i dzieci w ataku terrorystycznym w koptyjskim kościele w Aleksandrii. Przeżył tylko dlatego, że spóźnił się na świąteczną liturgię.
Widzę, jak klęczy skurczony w ostatniej ławce. Gdy go pytam, co robi w miejscu masakry swych ukochanych, odpowiada, że modli się o światło, by zrozumieć, co Bóg chciał mu przez to cierpienie powiedzieć, do czego powołać....
To nie masochizm, to nie użalanie się nad sobą, to nie spirytualizacja doświadczenia, ale prawdziwe wsłuchiwanie się w wolę Bożą. On będzie zawsze już dla mnie obrazem, jak integrować w sobie bolesną przeszłość...
W Rwandzie, Veneranda. Kobieta mężna, która jednak swej kruchości się nie wstydzi. Jako nastolatka, uratowała podczas ludobójstwa w 1994 roku dwoje dzieci. A później sama wpadła w depresję i znajoma siostra znalazła ją w lesie krzyczącą, że zwierzęta są lepsze od ludzi. Od 25 lat służy psychicznie poharatanym, sama żyjąc na skraju biedy, ratuje porzucone dzieci, chodzi po wioskach i rozprowadza lekarstwa psychicznie chorym.
W niej widzę nie tylko heroiczną przeszłość, momenty łaski wyjścia z zaklętego kręgu własnej traumy, ale również tę świętość codzienności, kiedy walczy o słabszych. Miłość jest dla niej drogą wychodzenia na prostą, tak jak wdrożyła to u siebie, tak wdraża u innych. Otwierać przestrzenie i potencjał dobra w osobie poranionej, chodzi jej o to, by pozwolić osobie chorej nie tylko przyjmować miłość, ale pomóc jej ją dawać. To klucz i to mnie porusza.
Jak spotkania z tak wieloma świadkami wiary wpłynęły na kształtowanie się twojego kapłaństwa?
Wpierw modlę się o dar nieprzyzwyczajenia się do świętości, która mnie otacza dookoła. To prawda, że z jednej strony świętość ma oblicze doświadczenia z sąsiedztwa, jak mówi Franciszek, tzw. świętości codzienności, na wyciagnięcie ręki czy wzroku, ale ma ona też twarz momentów, które zmieniają wszystko, momentów gdzie łaska tak mocno zadziałała, że nie da się jej nie zauważyć.
Ciągle mam przed oczyma niebieską bramę na terenie plebani w rwandyjskiej parafii. Tam stanął pewien młody kapłan Jean Bosco. Za nim ukrywało się około 2 tys. uchodźców, przed nim stanęli uzbrojeni w granaty, pistolety i maczety zbrodniarze. Stanął i nie ruszył się mówiąc: jeśli chcecie iść dalej, by ich zabić, musicie przejść przeze mnie, bo ja tu jestem ich pasterzem.
Około 10 metrów obok słyszał ten dialog kleryk na praktyce wielkanocnej, ukryty nad sufitem kuchni plebanii. Gdy mi to opowiadał 20 lat po ludobójstwie, był już doktorem filozofii, rektorem seminarium w Rwandzie. Tylko rany na twarzy przypominały co sam przeżył, gdy mordercy proboszcza znaleźli go ukrytego nad sufitem.
Leżał na górze trupów, udając umarłego, tylko dlatego przeżył i mógł mi opowiedzieć o heroizmie posiekanego jak cebula proboszcza, którego resztki ciała zostały wrzucone do studzienek kanalizacyjnych przy plebani...
Jak wpływają na moje kapłaństwo te wszystkie świadectwa? Hmmm, może to próby schodzenia w dół, próby nieutożsamiania kapłaństwa z wyższością? Może jest to jakieś lekarstwo na zarazę klerykalizmu w Kościele? Wiem, to nie takie proste, ale konieczne.
Jean Bosco nie dlatego, że był kapłanem, ale że był świętym kapłanem - jest dziś świadkiem dla mnie. Veneranda, nie dlatego że jest świecką kobietą, ale że zaufała Jezusowi i nie myślała o sobie podczas ludobójstwa, jest dla mnie świadkiem. Nie utożsamianie się z funkcją, ale utożsamianie się z Jezusowymi wartościami na różnych drogach, to chyba klucz to świętości.
Kiedy widzisz kobietę, która klęka przed oprawcami, prosząc o łaskę życia dla podopiecznych a później, gdy jej nie otrzymuje, zaprasza swoje podopieczne, by weszły na poziom mistyczny i wyszły z ukrycia spod łóżek w domu rekolekcyjnym. Zaprasza je by już nie ukrywać się, ale godnie twarzą w twarz z oprawcami, zaśpiewać im jeszcze kilka pieśni maryjnych, by w pokoju serca oddać życie. Myślę tu o Felicite z Gisenyi, tam, gdzie niedawno wybuchł wulkan. Noszę jej zdjęcie jak szkaplerz w torbie, która mnie nie opuszcza przez cały dzień.
Budujesz domy dla Pigmejów. Co najbardziej w tej nowej pracy cię zaskakuje?
Zaskakuje mnie to, że miłosierdzie nas uprzedza, idzie przed nami i otwiera kolejne wydawałoby się zatrzaśnięte drzwi. To, co mnie zadziwia, że to się samo kręci. Żadnych planów strategicznych, żadnych przemyślanych kampanii i odpowiednio sfokusowanych targetów. Po prostu próba nadążania za tym, co ludzie chcą zrobić dla innych. Próba odpowiedzi na propozycje, które się sypią.
Trudno ogarnąć, gdy łaska ruszy w drogę i biegnie przed tobą. Ledwo nadążasz w jej rytmie. Jestem pewien, że też masz to doświadczenie. Kroczy przed Tobą. Coś niewyobrażalnego. Czasami są projekty, które idą jak krew z nosa, to są te, które sam wymyśliłeś. A są też takie, które są jak perpetum mobile, nakręcają się z łaski.
Wzrusza mnie, gdy ktoś podejmuje inicjatywę i by zjednoczyć podzieloną rodzinę rzuca hasło, wybudujmy wspólnie dom dla Pigmeja. I razem, skłóceni, fundują wspólny dach nad głową pigmejskiej rodzinie, w której też nie brakuje konfliktów... przecież to jest właśnie terapia przez miłość. To jest uleczająca droga miłosierdzia.
Zostawmy egzorcystom wyrzucanie prawdziwych złych duchów, a nasze zwykłe słabości leczmy miłością. Dzięki temu, egzorcyści odpoczną, ubodzy skorzystają a skłóceni bliscy, naprawdę zostaną uzdrowieni.
Najpiękniejsze podziękowanie za dom, jakie usłyszałeś?
Gdy jeden z mężczyzn powiedział mi: „Teraz mogę zaprosić sąsiadów na piwo do siebie”. Gdy pewien metodysta powiedział, że św. Teresa od Dzieciątka Jezus jest teraz dla niego twarzą Kościoła. To potraktowałem jako docenienie. Tak, niech prawdziwa twarz powoli się wyłania. Ona jest piękniejsza niż ta, którą widać dziś na pierwszy rzut oka.
Co według ciebie jest największym darem dla Burundi i Rwandy, gdzie pracujesz, jaki przyniósł ze sobą karmel?
Wielkie pytanie. Na pewno pogłębianie pierwszej ewangelizacji przez włączanie wierzących w wiekowe tradycje duchowe, jak karmelitański szkaplerz z pogłębioną duchowością maryjną, jak święci karmelu, czy tradycja mistyczna i doświadczenie przyjaźni w budowaniu wspólnoty.
Włączamy ten młody Kościół w bogactwo doświadczenia Kościoła powszechnego. To niezastąpione. To jedno z lekarstw na ryzyko budowania kościoła uwikłanego tylko w swój kontekst lokalny. Karmel wnosi doświadczenie uniwersalności do Kościoła lokalnego.
A poprzez pigmejskie projekty, wierzę, że karmel wnosi przed wszystkim dar braterstwa. Wydawałoby się to banalne, ale jest istotne. To przełamywanie uprzedzeń i budowanie mostów. To nie slogan, ale ewangeliczne wyzwanie.
Za pomocą humanitarną kryje się cała myśl o braterstwie. To nie agenda lewicowych tematów, ale serce Ewangelii braterstwa. Celem jest nie tylko wybudowanie domu, ale chodzi o przekraczanie granic uprzedzeń.
Pigmeje tu są traktowani jak Samarytanie przez Żydów. W przypowieści o Samarytaninie, nie tyle chodziło Jezusowi na ile pomógł, ale kto nim był ten który pomógł. Tak w czasach Chrystusa jak i dziś mamy mury nieprzekraczalnych uprzedzeń. W tym projekcie jest nie tylko to, że odrzucani Pigmeje odnajdują godność ludzką. Ale ci, którzy przy okazji do nich docierają, stają się ich braćmi a nie tylko dobrodziejami. Budowanie braterstwa, to ważny wkład.
Co kochasz w Afryce?
Gdy lat i kilogramów ci przybywa, coraz bardziej docenia się atmosferę naturalnej młodości, która cię tu otacza. Coraz częściej spoglądając poza horyzont własnego życia, pytasz się, a co po tobie? A tu widać naturalne następstwo, witalność młodości, która idzie za tobą. To piękne doświadczenie.Tu karmel jest młody.
Też ciekawym doświadczeniem jest widzieć, jak chrześcijaństwo może być w modzie. Jezus i Ewangelia to coś atrakcyjnego a nie obciachowego, z czym młodzież się nosi. Unikalne doświadczenie w skali światowej.