separateurCreated with Sketch.

Ks. Pawlukiewicz: Co ty widzisz w kościele? Księdza, obrazy sąsiada? A Jezusa?

ks. Piotr Pawlukiewicz we wspomnieniach
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Wydawnictwo ZNAK - 21.03.24
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Wie ksiądz, przed laty grałem na gitarze w zespole parafialnym. Co niedzielę stałem przy samym ołtarzu i śpiewałem religijne piosenki. Nawet kiedy byłem chory, udawałem zdrowego, żeby tylko nie opuścić mszy”
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Odrzućcie przeto wszystko, co nieczyste, oraz cały bezmiar zła, a przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo, które ma moc zbawić dusze wasze. Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie. Jeżeli bowiem ktoś przysłuchuje się tylko słowu, a nie wypełnia go, podobny jest do człowieka oglądającego w lustrze swe naturalne odbicie. Bo przyjrzał się sobie, odszedł i zaraz zapomniał, jakim był. Kto zaś pilnie rozważa doskonałe Prawo, Prawo wolności, i wytrwa w nim, ten nie jest słuchaczem skłonnym do zapominania, ale wykonawcą dzieła; wypełniając je, otrzyma błogosławieństwo. Jk 1, 21–25.

Wolność sprowadza się do zaufania

Omawiając zagadnienie wolności, pragnę wam dziś zwrócić uwagę na słowa, które możecie znaleźć w Pierwszym Liście św. Pawła do Koryntian: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść” (1 Kor 6,12) . Otóż to! Zdarza się, że ktoś powie: „Hola, hola! Zanim zacznę realizować koncepcję wolności, chciałbym być pewien, że dokonuję dobrego wyboru. Przecież tu chodzi o całe moje życie”. Taka postawa jest bardzo rozsądna. Po to człowiek ma rozum, żeby się nim posługiwać.

To właśnie dlatego, gdy mówię o wolności, staram się podawać argumenty odwołujące się do Objawienia Bożego. Zostało ono przedstawione na kartach Biblii, ale prawdę Bożą odkrywamy także w potoku codziennych zdarzeń. Muszę tu z całą mocą podkreślić, że wybór drogi prowadzącej do szczęścia i wolności dokonuje się nie tylko w sferze namacalnych dowodów, ale przede wszystkim w sferze wiary i zaufania. Rozważamy wszystkie za i przeciw, szukamy odpowiedzi na pytania, lecz i tak nie unikniemy momentu, kiedy trzeba wybrać: zaufać czy nie?

Widziałem kiedyś, jak młody mężczyzna bawił się na podwórku ze swoim kilkuletnim synkiem. Ojciec posadził chłopca na gałęzi niewysokiego drzewa i powiedział:

– Skacz do tatusia! 

Malec zapytał z obawą: 

– A złapiesz mnie? 

– Oczywiście, że cię złapię. No, skacz!

Chłopiec powoli, za pierwszym razem naprawdę bardzo powoli zaczął się zsuwać z gałęzi, aż wreszcie skoczył prosto w ramiona ojca. Zabawa tak mu się spodobała, że powtarzali ją jeszcze wiele razy. Kiedy patrzyłem na nich, pomyślałem, że podobny dialog toczy się pomiędzy nami a naszym Ojcem, który jest w niebie. Bóg mówi do nas: „Chcesz być wolny i szczęśliwy? To skacz! W Kościół, w chrześcijaństwo, w moje przykazania. Zeskocz z gałęzi grzechu, niewiary i braku ufności”. My pytamy z obawą: „Ale czy Ty mnie złapiesz, Panie Boże? Te przykazania są takie trudne. Jak ja sobie dam radę bez tej przyjemności, która tak do mnie przylgnęła? Jak będę żyć bez papierosów, kradzieży, przekleństw, pikantnych rozmów, książek i filmów?”. Bóg ponawia zaproszenie: „Skacz, złapię cię. Będziesz stokroć szczęśliwszy niż teraz, z twoimi tandetnymi skarbami grzechu!”. Ludzie różnie reagują na to zaproszenie. Boży szaleńcy skaczą w ramiona Ojca, inni siedzą na swojej gałęzi, trzymając się kurczowo grzechu i mamrocząc pod nosem: „Nie oddam, nie puszczę”. Narzekają przy tym niemiłosiernie na swoje życie, ale nie zrezygnują z takiej jego postaci, bo nie potrafią uwierzyć i zaufać.

Może warto sobie odpuścić?

W prześlicznej książce Kornela Makuszyńskiego O dwóch takich, co ukradli księżyc jej dwaj bohaterowie, Jacek i Placek, docierają do zamku, w którym wszystko jest ze złota. Mury, brama, dziedziniec, kolumny. Nawet skórę jego mieszkańców pokrywa warstwa złota, a ich włosy są przyprószone złotym pyłem. Gdy chłopcy przechodzą przez bramę, złoci ludzie natychmiast zadają im pytanie, czy nie mają przy sobie przypadkiem kawałka zwykłego czarnego chleba. Przeczącą odpowiedź przyjmują z ogromnym rozczarowaniem i smutkiem. Stary złoty człowiek prosi, aby chłopcy przynajmniej opowiedzieli mu, jak wygląda zwykły chleb, jak on pachnie. Potem szczerze wyznaje, że wszyscy mieszkańcy mają dość tego przepychu, tego złota. Cierpią męczarnie, bo nieustannie muszą jeść złote rybki i kanarki, podczas gdy tak naprawdę pragną zwykłego chleba. Stary człowiek radzi chłopcom, żeby natychmiast uciekali z zamku, zanim ich także dotknie klątwa. Na odchodnym Jacek i Placek proszą go, aby dał im chociaż okruszek złota. Wtedy staje się rzecz zaskakująca: stary człowiek zaczyna przeraźliwie krzyczeć: „Złodzieje, złodzieje!”, a na jego wołanie przybywają inni mieszkańcy, sytuacja staje się groźna i chłopcy muszą się ratować ucieczką.

Iluż to ja ludzi spotkałem, którzy, wzdychając, narzekali:

– Jakie ciężkie jest to życie. Pół dnia harówki w pracy, a potem jeszcze ciągle trzeba za czymś biegać. Na działce kończę stawianie altanki, chodzę na kurs komputerowy, po godzinach sprzątam w biurze, żeby trochę dorobić. Jak to wszystko pogodzić, jak to wytrzymać?!

Słysząc taki lament, kilka razy ośmieliłem się zauważyć: 

– To może warto sobie jedną czy dwie z tych rzeczy odpuścić?

– Jak to?! – Wręcz oburzał się wtedy mój rozmówca. – Przecież to wszystko jest mi koniecznie potrzebne!

Takich ludzi jest wielu. Mówią, że tęsknią za spokojem, spacerem, lekturą książki, ale na propozycję, aby zrezygnowali z czegoś na rzecz swoich marzeń, wpadają w złość. Siedzą na gałęzi, narzekają, ale nie zeskoczą. Nie ufają, że Ojciec ich złapie...

Każdy w coś wierzy

Na ogół dzielimy ludzi na wierzących i niewierzących, ale chyba wszyscy się zgodzimy, że jest to bardzo nieścisły podział. Na dobrą sprawę wszyscy ludzie są wierzący. Pytanie tylko: komu oni wierzą? Są tacy, którzy wierzą Bogu, inni wierzą gwiazdom, jeszcze inni na przykład telewizji. Wariantów jest wiele, ale każdy człowiek musi komuś lub czemuś wierzyć, bez tego nie da się żyć.

Spróbujcie sobie wyobrazić, że nikomu, ale to nikomu nie wierzycie i nie ufacie. Przychodzicie do lekarza i już w progu mówicie: „Proszę mi pokazać dyplom ukończenia studiów medycznych!”.

Robicie tak? Zapewne nie, bo wierzycie, że ten pan w białym kitlu jest lekarzem. Albo inna sytuacja. Na klatce schodowej ktoś przykleił kartkę: „Jutro od ósmej rano nie będzie wody”. Czy dzwonicie do wodociągów, żeby to sprawdzić? Raczej nie. Wierzycie, że to jest prawdziwa informacja, i przezornie napełniacie wannę wodą. Takich przykładów można podawać dziesiątki. Każdego dnia komuś wierzymy.

Bez wiary nie da się żyć. Problem zaczyna się w momencie, gdy zadajemy sobie pytanie, komu mam wierzyć.

(…)

Na co kierujesz swoją uwagę?

Będąc pewnego razu w Dolinie Chochołowskiej, poczyniłem ciekawe spostrzeżenia na temat tego, co ludzie widzą, kiedy patrzą na świat. Dzień był piękny, ale ja nie poszedłem w góry, tylko wylegiwałem się w słońcu przed schroniskiem. Tłumy turystów przechodziły obok mnie i siłą rzeczy słyszałem, o czym ci ludzie rozmawiali. Wielu wychodziło ze schroniska, mówiąc:

– Ale drożyzna! Coca-cola po dwadzieścia tysięcy, piwo po trzydzieści*. O wiele drożej niż w Zakopanem!

Inni, zwłaszcza panowie, zauważali też: 

– Ale tu można biznes zrobić! Otworzyć wyciąg narciarski, sprzedawać dziennie tysiąc biletów po trzydzieści tysięcy. Kosmiczna kasa!

Niektórzy podziwiali przyrodę: 

– Co za widoki! Jakie błękitne niebo! A jaka przepiękna zieleń.

Co dociekliwsi zastanawiali się, skąd schronisko bierze prąd i czy ma oczyszczalnię ścieków. I tylko kilka osób siedziało w skupieniu przed kapliczką, opierając głowę na rękach, z zamkniętymi oczami i w milczeniu.

Pomyślałem: „Przecież wszyscy oni mają ten sam zmysł wzroku. Jak to jest, że jedni widzą ceny w schronisku, inni możliwość wzbogacenia się, jeszcze inni piękno natury, a ta mała grupka dostrzega coś więcej. Jak różnie można patrzeć, jak różnie można widzieć”.

Czy widzisz Jezusa?

Kiedyś w parafii, w której pracowałem, mówiłem na mszy świętej kazanie. Ministranci służący do mszy siedzieli przed ołtarzem na schodach zwróceni w moją stronę. Jeden z nich patrzył na mnie, mrużył oczy i w skupieniu kiwał głową. Bardzo mnie to podbudowało i z jeszcze większym zapałem głosiłem homilię. Po mszy, już w zakrystii, zawołałem młodziana do siebie i powiedziałem:

– Cieszę się, że ci się moje kazanie podobało, ale nie kiwaj głową tak ostentacyjnie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że cię do tego wynająłem.

A on mi na to: 

– Kazanie, proszę księdza, owszem, niczego sobie. Ale ja nie dlatego kiwałem głową. Ja po prostu liczyłem żarówki w tym wielkim żyrandolu z tyłu za księdzem...

Kiedy ludzie wychodzą z kina po obejrzeniu emocjonującego filmu, często od razu na ulicy czy na przystanku rozmawiają o tym, co widzieli: „Ale go załatwił. Najlepsze było, jak ten samochód poleciał w przepaść... Albo jak mu podmienili ten pistolet”. Kiedy kibice opuszczają stadion, analizom meczu nie ma końca: „Sędzia był ewidentnie kupiony... Ale, kurczę, przywalił w poprzeczkę!… W rewanżu mają szansę wygrać...”.

A co usłyszycie, wychodząc w niedzielę po mszy z waszego kościoła parafialnego? Zróbcie choć raz taką próbę: posłuchajcie, o czym ludzie rozmawiają. Czy ktoś mówi o Bogu, o Jezusie? „Ładnie proboszcz odnowił ten obraz… Ministranci bardzo niegrzecznie się dzisiaj zachowywali przy ołtarzu... A widziała pani, stara Nowakowa kolejne futro sobie kupiła...”. Naprawdę nie chodzi mi o to, żeby wszyscy mówili o Jezusie. Ale żeby zupełnie nikt?

Droga do wolności – okładka książki

Pomyśl: co ty widzisz w kościele? Księdza, obrazy, świece, sąsiada z bloku? A Jezusa? Nie uciekaj od tego pytania, nawet jeśli jesteś bardziej zaangażowany w życie swojej parafii albo działasz w jakiejś wspólnocie. Kiedyś pewien młody mężczyzna mówił mi:

– Wie ksiądz, przed laty grałem na gitarze w zespole parafialnym. Co niedzielę stałem przy samym ołtarzu i śpiewałem religijne piosenki. Nawet kiedy byłem chory, udawałem zdrowego, żeby tylko nie opuścić mszy. Wszystkie sąsiadki zazdrościły mojej mamie, że taki jestem pobożny i tak gorliwie chodzę do kościoła. Aż raz, po dwóch latach takiego grania, pewien ksiądz na spowiedzi zapytał mnie, czy ja widzę na mszy Chrystusa. Na początku zdziwiło mnie to pytanie. „Jak to, czy widzę Jezusa? Przecież jestem co niedzielę na mszy świętej!” – „Ale czy widzisz Jezusa!?” Olśniło mnie. Przecież ja Go wcale nie widzę! Dostrzegam wzmacniacz, gitarę, śpiewnik, koleżankę stojącą przy filarze, księdza, który dyskretnie wybija rytm, ale Jezusa już nie! I to od wielu miesięcy! Wtedy ksiądz kazał mi za pokutę pomyśleć nad zdaniem z Pisma Świętego: „Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie” (Mk 8,18).

*Podane przez księdza ceny wskazują, że opisywany przez niego pobyt w Dolinie Chochołowskiej miał miejsce przed denominacją złotego w 1995 roku. Na skutek zmian ekonomicznych zachodzących w Polsce, ale też w odpowiedzi na szalejącą inflację Sejm zdecydował o reformie walutowej, w wyniku której wprowadzono nową jednostkę pieniężną o nazwie złoty polski i symbolu PLN. Przelicznik nowego złotego w stosunku do starego złotego wynosił 10 000:1.

Fragment książki ks. Piotra Pawlukiewicza „Droga do wolności. Wskazówki na każdy dzień”. Wydawnictwo ZNAK.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.