separateurCreated with Sketch.

Mój skarb to moja wiara: rozmowa z Isabelle d’Ornano

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marzena Devoud - 09.03.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Jakiś czas temu stworzyła nowy zapach marki Sisley – „Izia”, zainspirowany wspomnieniem róż w pałacowym ogrodzie w… Łańcucie! Podkreśla, że kluczem do jej udanego życia w małżeństwie, rodzinie, pracy jest wiara. I przywiązanie do tradycji. Z Isabelle d’Ornano, która stoi na czele znanej francuskiej firmy kosmetycznej Sisley, rozmawia Marzena Wilkanowicz-Devoud.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Sobotnie popołudnie. Promienie słońca zdobią imponujący salon, na ścianach igrają refleksy z pobliskiej Sekwany. Obrazy i zdjęcia rodzinne sąsiadują z dziełami współczesnych artystów. Isabelle d’Ornano uwielbia przyjmować gości w swoim mieszkaniu na Quai d’Orsay. Przyjaciele, współpracownicy i dziennikarze często trafiają tu na kolacje czy koktajle – z okazji wprowadzenia na rynek nowych perfum albo na spotkania z wybitnymi postaciami ze świata sztuki, polityki czy Kościoła.

Świadek tych spotkań, wnętrze jej domu, było planem zdjęciowym do kampanii reklamowej perfum Eau du Soir, wykreowanych przez jej męża, hrabiego Huberta d’Ornano.

To właściwie metafora naturalnego połączenia międzynarodowej marki ze stylem życia rodziny d’Ornano i pasji, którą dzielą wszyscy jej członkowie.

Famille Renaudière4

Hubert i Isabelle d’Ornano na wsi z dziećmi Philippem, Christine, Elisabeth i Laetitią. Zdjęcie dzięki uprzejmości Isabelle d’Ornano

Sisley, czyli duch rodzinny w firmie

Pani niedawno zmarły mąż, hrabia Hubert d’Ornano, opowiedział historię rodziny w swojej autobiografii „Piękno bez granic: od Marii Walewskiej do Sisleya”. Zawsze podkreślał, że dzięki Polsce stał się obywatelem świata z horyzontem o wiele szerszym niż jedynie francuski punkt widzenia. Stąd ta opowieść?

Autobiografia próbuje pokazać nie tylko fascynującą historię rodziny d’Ornano, ale także przedsiębiorczość Huberta, jego etykę pracy i poczucie obowiązku wobec rodziny, przyjaciół, społeczeństwa i także Polski. Oboje czuliśmy, że to właśnie to, co powinniśmy przekazać przyszłym pokoleniom.

Ta historia bardzo ściśle wiąże się z historią Sisleya, założonej przez Państwa luksusowej firmy kosmetycznej, będącej jednym z największych sukcesów we francuskim świecie kosmetyków. Sisley uosabia doskonałość, elegancję i ducha rodzinnego – czy ten duch jest jednym ze źródeł Państwa sukcesu?

Rodzina d’Ornano działa w świecie kosmetyków od dawna. Ojciec Huberta, Guillaume d’Ornano, współtworzył Lancôme. Później Hubert ze swoim bratem Michelem wprowadził na rynek markę Orlane. To był wielki sukces, zanim firmę sprzedano w 1968 roku, kiedy Michel zajął się polityką. Mój mąż wówczas mógł spokojnie żyć ze swoich prywatnych dochodów. Miał 49 lat…, a ten pomysł zupełnie nie zgadzał się z jego charakterem. Zdecydowaliśmy więc stworzyć markę Sisley. To był początek zupełnie nowej przygody: zaczęliśmy współpracować jako para. Hubert zasugerował, bym do niego dołączyła.

Hubert et Isabelle d’Ornano, Philippe d’Ornano © david atlan

Prace polskiego rzeźbiarza Bronisława Krzysztofa w domu państwa d’Ornano i jako korki perfum Sisley. Zdjęcie dzięki uprzejmości Davida Atlana

A zajmowała się Pani wtedy modą u boku projektanta Jean-Louisa Scherrera…

Będąc właścicielem Orlane, mój mąż kupił markę Scherrer z myślą o stworzeniu perfum. Linia Prêt-à-porter Scherrera świetnie wtedy prosperowała, zwłaszcza w Stanach, miała tam sklepy w domach towarowych takich jak Bergdorf Goodman czy Sachs.

Przedstawiła Pani Scherrera rodzinie Kennedych, którą Pani znała, bo Lee, siostra Jackie, była żoną Pani wuja, księcia Stanisława Radziwiłła.

Tak, Jean-Louis ubierał Jackie, ale przede wszystkim Pat Lawford i Rose Kennedy. Jackie wspierała go, szczególnie ceniła jego poczucie francuskiej elegancji.


SUKCES W PRACY
Czytaj także:
Sukces to nic innego jak skutek uboczny…

Dlaczego zdecydowała się Pani zostawić świat mody i dołączyć do męża?

Chciał mnie mieć przy sobie. Według niego Sisley miała być naszą wspólną kreacją. Muszę przyznać, że przejście z Haute Couture do kosmetyków było dla mnie olbrzymią zmianą. Jak dla architekta, który od tworzenia pięknych rezydencji przechodzi do znacznie bardziej wyspecjalizowanych projektów. Świat urody jest o wiele bardziej rygorystyczny, ma wiele regulacji, uwarunkowań i wymagań naukowych. Potrzeba tu niezłomnej woli sukcesu, a także wizjonerstwa.

Państwa dzieci także dołączyły do firmy. Elisabeth była twarzą Sisleya przez 10 lat. Philippe jest teraz prezesem, a Christine wiceprezesem. Czy praca z rodziną niesie korzyści?

Elisabeth sfotografowano do artykułu w Marie Claire. Nie była zawodową modelką, ale jest bardzo piękna, ma naturalną elegancję zwyczajnej młodej kobiety. Kojarzyła się z nami. Stwierdziliśmy, że jej styl jest idealnym uosobieniem marki Sisley.

Philippe chciał zostać dziennikarzem, ale zdecydował dołączyć do firmy po śmierci swojego młodszego brata Marka. Ku swemu zdziwieniu szybko odkrył w sobie pasję i talent do tego interesu.

Christine kierowała angielską filią, a dwa lata temu została wiceprezesem firmy. Firma stała się rodzinnym biznesem, bo nasze dzieci sobie radziły. Inaczej nigdy nie zaryzykowalibyśmy przekazania jej bliskiej rodzinie. To była naturalna kolej rzeczy, nie planowaliśmy tego.

Korzyści z pracy z rodziną istnieją wtedy, kiedy dzieci są naprawdę zdolne i żyją w zgodzie. Możemy do siebie w każdej chwili zadzwonić, podejmujemy decyzje bardzo szybko albo przeciwnie, zmieniamy postanowienia, żeby dać sobie więcej czasu… Kiedy jest się właścicielem firmy, daje to poczucie jedności i wizję, których inni menadżerowie nie mają, bo są zobowiązani do osiągania wyników.

Jak udawało się Pani zachować równowagę pomiędzy życiem zawodowym a małżeństwem, gdy oboje prowadziliście firmę?

Pochodzę ze świata mody. Wiele się nauczyłam od męża, który znał świat urody od podszewki. Dostroiłam się. Może dlatego, że zawsze lubiłam pracę zespołową.

Oczywiście, kiedy tak intensywnie pracuje się z własnym mężem, rzecz może się nie udać i zakończyć rozwodem. My na szczęście dobrze się rozumieliśmy. Każde z nas miało swoją dziedzinę: Hubert zajmował się finansami i stroną handlową, ja do dziś jestem odpowiedzialna za kreację, prasę i public relations. Moje kontakty ze świata mody bardzo nam pomogły w Stanach Zjednoczonych.

To Pani jest autorką pomysłu, by wprowadzić na rynek kosmetyki na bazie roślin i olejków eterycznych?

Mój mąż, mający ogromne doświadczenie w kosmetologii przeczuł, że osiągnięcia współczesnej technologii pozwolą na szersze wykorzystanie roślin. Odkąd pamiętam, sama bardzo się nimi interesowałam. Kiedy byłam małą dziewczynką, matka leczyła nas homeopatią. Tak samo leczyłam własne dzieci. Naprawdę w to wierzę. Zdawaliśmy sobie sprawę, że rośliny mają niezbadane właściwości. Hubert wierzył, że to świat nieskończonych odkryć, więc bardzo szybko zdecydowaliśmy, że stawiamy na fitokosmetologię, na długo przed powszechnym entuzjazmem wobec roślin i ekologii. W tamtych czasach był to wybór awangardowy.

 

Korzenie

Urodziła się Pani w Polsce, wychowała w Hiszpanii. Studiowała Pani w Oksfordzie, a od zamążpójścia mieszka w Paryżu. Takie bogactwo kultur nie uczyniło Pani tylko obywatelką świata, ale kosmopolitką i patriotką zarazem. Czy korzenie są ważne?

Tak, to prawda, czuję się jednocześnie kosmopolitką i patriotką. Korzenie są dla mnie najważniejsze. Może dlatego, że moja rodzina była zmuszona porzucić swoje w Polsce podczas wojny.

Miała Pani dwa lata, kiedy Pani matka musiała uciekać z Polski, zabierając Panią, Pani siostry i… jedną walizkę. Co chciała przekazać córkom? Co zostaje, kiedy wszystko się traci?

Moi rodzice bardzo pielęgnowali polszczyznę. Dla mojej matki była to najważniejsza część naszej wczesnej edukacji. Nauczyłam się mówić i pisać po polsku, choć w rzeczywistości nigdy w Polsce nie mieszkałam.

Pochodzi Pani z wielkiej, polskiej, arystokratycznej rodziny. Historia Polski splata się z historią Pani rodu. Co najcenniejszego otrzymała Pani od rodziców?

Jedynym trwałym bogactwem była wiara, reputacja rodziny, wykształcenie i kontakty.

Te ostatnie pozwoliły mi czuć się swobodnie w każdym towarzystwie na całym świecie. Moi rodzice byli obywatelami świata, a ich jedynym kapitałem – notes z adresami. Mój ojciec jako dziecko dorastał w Anglii, w Downside, później w Oksfordzie.

W moim wychowaniu podkreślano wagę budowania sieci kontaktów. Staram się to wpoić młodzieży.

FullSizeRender

Państwo d’Ornano na spotkaniu z papieżem Janem Pawłem II w 1985 roku w Rzymie, jest z nimi córka Laetitia. Zdjęcie dzięki uprzejmości Isabelle d’Ornano

Wiara

Co wiara wniosła w Pani życie?

Wszystko! Dorastałam w powojennej Hiszpanii, niezwykle wtedy konserwatywnej, katolickiej, ale też opiekuńczej wobec młodzieży. Ale moi rodzice przekazali mi bardziej otwarty model wiary.

Co zrobilibyśmy bez wiary? Jest ogromnym wsparciem, co więcej, życie wiarą jest fascynujące. Zawsze trzymałam się wiary, nawet wśród ludzi mających inne poglądy.

Zaczęłam pogłębiać swoją wiedzę, coraz bardziej interesowałam się chrześcijańskimi korzeniami Europy i jej kultury. Miałam szczęście spotkać na swojej drodze wyjątkowe osoby, zwłaszcza wielkich chrześcijańskich filozofów, ale także ludzi niezwykle hojnych i dobrych.

Czy we Francji trudno rozmawiać o wierze?

Tak, w laickim państwie – nawet jeśli pewien poziom pozytywnej świeckości jest niezbędny – wiara to trudny temat, przynależny domenie prywatnej. Kiedy jednak zaczyna się o tym mówić, okazuje się, że wierzących jest znacznie więcej niż mogłoby się wydawać. Wiara daje życiu sens.

Jean Guitton (francuski filozof i teolog – przyp. red.) powiedział na łożu śmierci: „Jeśli ktoś udowodni mi, że Boga nie ma, nie będę żałował, że wierzyłem! Życie z Nim jest znacznie ciekawsze!”. To prawda.

 

Małżeństwo

Obchodzili Państwo niedawno pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Jaki jest sekret małżeńskiej długowieczności?

Tę roślinę należy obficie podlewać! (śmiech)

To trudna sprawa. Oprócz miłości niezbędne jest przekonanie i powiedzenie sobie: „Tak, chcę, żeby to się udało”.

Kiedy rozmawiam z wnukami, podsuwam im takie kryterium: „Czy to właśnie dla tej osoby chcę zrobić wysiłek?”. To pytanie trzeba sobie zadać przed ślubem.

Lubię ten list Tolkiena, w którym wyjaśnia synowi, że do małżeństwa powinniśmy, zwłaszcza mężczyźni, podejść intelektualnie i podjąć decyzję, że to dla tej osoby i tylko dla niej chcę taki wysiłek uczynić.

Zrobiła Pani ten krok…

Zakochałam się w wyjątkowym człowieku, bardzo lojalnym. Miałam dużo szczęścia. Szanowałam i podziwiałam męża.

Oczywiście, nie był łatwy, ale miał pewne rzadkie przymioty. Hubert był bardzo atrakcyjny, oryginalny, inny niż wszyscy. Był jak samotny lew w dżungli. Szedł swoją drogą, nie rozglądając się na boki. Jednocześnie był prawym człowiekiem, zawsze blisko swoich pracowników. Drzwi jego gabinetu zawsze były dla nich otwarte. To on nauczył mnie tej bliskości.

George Pompidou, kiedy był prezydentem Francji, zachęcał męża, by zajął się polityką. Ale Hubert powiedział mu, że nie byłby w stanie żebrać o głosy wyborców co cztery lata. Dla niego najważniejsza była niezależność.

1_copyrightJanisRatnieks

Jedna z wielu niezwykłych ozdób w paryskim mieszkaniu państwa d’Ornano. Zdjęcie dzięki uprzejmości Janis Ratnieks

Szczęście

Co dla Pani znaczy sukces życiowy?

W życiu są wzloty i upadki, ale w każdych okolicznościach starałam się wspierać męża. Sukces życiowy? To przede wszystkim zapewnienie przyszłości dzieciom. To nam się udało, mamy firmę, która zatrudnia 5 tysięcy osób, lubiących – mam nadzieję – z nami pracować. To także udział w życiu gospodarczym kraju, wspieranie projektów społecznych, tak jak to robimy w naszej fundacji.

Czy hojność jest dla Pani ważna?

To wielki przywilej móc pomagać. Daje to znacznie więcej radości i satysfakcji niż same pieniądze.

Szczęście według Pani…?

To relacje z innymi – małżeństwo, rodzina, przyjaciele. To patrzenie, jak rosną dzieci i wnuki. Małe przyjemności w życiu… Także, muszę przyznać, sukces. Daje on radość i satysfakcję!

W życiu jest czas na wszystko, ale z wiekiem czuje się pewną presję czasu, chce się dokonać czegoś istotnego. Przekazać bliskim wiarę w Boga, w człowieka. Sprawić, by dzieci miały wspólne zainteresowania. Chce się widzieć, że są szczęśliwe i sprawić, że wspólnie biorą udział w projektach takich, jak nasza fundacja. Przekazać im firmę.

Ale nic nie jest doskonałe.

Nasza córka Laetitia pragnęła życia w harmonii z naturą. Zazdrościła tym, którzy mieszkają w małych gospodarstwach z kurami i owcami. Gdybyśmy wszyscy tak postąpili, nie byłoby pracy dla nikogo…

Laetitia, która niestety już odeszła, od wczesnej młodości szukała w życiu sensu i prawdziwych wartości. Przez rok mieszkała w Ladakh w Indiach i zetknęła się w swoich poszukiwaniach z „innymi” doświadczeniami. Niektóre zaprowadziły ją na niebezpieczne manowce, gdzie niestety łatwo się zgubić.

Internetowi guru próbują „otworzyć nasze umysły”, co ma nam pozwolić na osobisty rozwój. Czujemy się dobrze, czujemy się silni, panujemy nad sobą. Ale to jest iluzja, nie rzeczywistość. Prawda jest w związkach z ludźmi, w miłości, w codziennym życiu, w tym, jak możemy poprawić byt sobie i innym. Nawet w najdrobniejszych rzeczach.

Istnieją substancje, takie jak ayahuasca, które mogą bardzo zaszkodzić, a nawet doprowadzić do śmierci. Bardzo niewiele się mówi o ich niszczącym wpływie na psychikę. W pewnych kręgach w Paryżu czy w Londynie bardzo o nie łatwo. Ale ayahuaski nie wolno brać bez konsultacji z psychiatrą.

Dalajlama często podkreśla, że powinniśmy trzymać się religii, w której zostaliśmy wychowani – to w niej funkcjonujemy najlepiej.

Więc – szczęście?

Znany francuski pisarz Jean d’Ormesson napisał w swojej książce „Un jour je m’en irai” (Pewnego dnia odejdę) cudowny ustęp o tym, czym różni się radość od szczęścia.

„Szczęście jest spokojne, trwa tak długo jak to możliwe, nie walczy z upływem czasu, bywa melancholijne. Jest w nim coś burżuazyjnego, zakorzenionego, sytego. Nie mam go w pogardzie. Lecz radość to co innego. Daleka od wciągania nas w świat przyjemności i szczęścia, raczej od nich uwalnia. Jest religijna i zbuntowana. Jest metafizyczna. Wybucha jak burza (…). W radości jest coś, co przypomina adorację. Wynosi nas ponad nas samych. Zabiera nas w inny świat. Otwiera drzwi nieznanego wszechświata, piękniejszego niż nasz. Wyrasta w naszym świecie i pokazuje inny, taki, w którym panuje piękno”.

Tak, takiej radości szukamy wszyscy, prawda?

 

Sztuka życia

Mieszka Pani w Paryżu bardzo długo. Czuje się Pani prawdziwą paryżanką?

Nie, chyba nie, bardziej obywatelką świata. Ale jestem Paryżowi bardzo wdzięczna. Sisley, francuska marka, połączyła nas z tym miastem. Z jego urodą, architekturą, pociągającym wyrafinowaniem. Paryż jest dla świata magnesem.

Czym różni się paryżanka od mieszkanki Nowego Jorku?

Paryżanka jest chyba bardziej spontaniczna, bardziej ryzykuje w miłości. A mieszkanka Nowego Jorku chce wiedzieć, w co się pakuje!

Kiedy chodzi o styl, nowojorczanki wolą klasykę, a paryżanki zawsze szukają tych małych, kreatywnych akcentów.

W sprawach urody Amerykanki lubią porady, lubią dowiadywać się wszystkiego o najnowszych produktach i trendach, Francuzki wydają się bardziej pewne siebie, trzymają się tego, co im służy.

Ale uderza mnie, że wszystkie kobiety cechuje ogromna wrażliwość na punkcie ich urody. Mogą przeżyć metamorfozę i zyskać pewność siebie, zmieniając tylko wygląd czy uczesanie. Jedna z naszych hostess opowiadała mi ostatnio o pewnym panu, który przyniósł jej wielki bukiet w podziękowaniu za metamorfozę żony, cierpiącej na depresję. Całkiem ją to odmieniło, nawet psychicznie! To było wzruszające.

Jest Pani wśród najelegantszych kobiet na świecie – jaki jest sekret Pani stylu?

Wiedzieć, co mi pasuje.

Zawsze uwielbiałam się ubierać. Nie lubię ślepo podążać za modą. Trzeba wiedzieć, jak adaptować ją do własnego stylu. Uwielbiam tę scenę w „Przeminęło z wiatrem”, w której Scarlett O’Hara, w czasie wojny, ściąga pluszową kotarę i upina na sobie jako suknię.

Eklektyczny, czasem zaskakujący wystrój Pani mieszkania pokazuje, że lubi Pani łączyć sztukę współczesną z przedmiotami tradycyjnymi – nigdy konwencjonalnymi…

Mieliśmy rodzinne meble i obrazy, później zaczęliśmy kolekcjonować prace artystów współczesnych. To fascynujące – znać artystę, śledzić jego rozwój, pomagać mu. Bardzo lubię François’a Xaviera i Claude’a Lalanne’a, i ich piękne rzeźby. Naprawdę uwielbiam sztukę współczesną.

Bardzo też lubię meble z brązu polskiego rzeźbiarza Bronisława Krzysztofa, który zaprojektował korki do naszych wszystkich perfum.

Które dzieło lubi Pani najbardziej?

Uwielbiam patrzeć na ten wielki obraz Petera Doiga, przedstawiający las fuksji.

Który projektant mody inspiruje Panią najbardziej?

Mniej śledzę kolekcje… Jest w modzie ta artystyczna strona, którą lubię, ale nie traktuję jej poważnie. Lubię Driesa Van Notena, Jean Paul Gaultiera, Céline.

Projektant biżuterii?

Bezdyskusyjnie JAR (Joël Arthur Rosenthal), amerykański jubiler osiadły w Paryżu. Jego dzieła są doskonałe, ekstrawaganckie i poetyckie.

Miejsce na ziemi?

La Renaudière, nasz dom na wsi. A kiedy tęsknię za morzem, uwielbiam jechać do Windsor, nadmorskiego miasteczka na Florydzie – zawsze zbiera się tam cała rodzina.

Miejsce w Paryżu?

Kocham paryskie mosty i piękne widoki z nich. Cudownie jest iść wzdłuż Sekwany od Pont d’Alma do Pont des Arts. Nigdy nie mam dosyć!

Pani ulubiona książka?

„Silmarillion” Tolkiena. Tak właśnie wyobrażam sobie Stworzenie, wspaniały i bardzo poetycki obraz miłości, człowieka, ludzkiego przeznaczenia…

Bohater?

Czy mogę wybrać dwóch? Przede wszystkim Jan Paweł II. To może banalne powiedzieć, że był człowiekiem – świętym – o bardzo zintegrowanej osobowości, który bronił człowieczeństwa. Tyle się teraz mówi o transhumanizmie, o tym jak istoty ludzkie będą ewoluować w świecie nowych technologii przyszłości. Co św. Jan Paweł II myślałby o tym? Emanował taką siłą. Mieliśmy wrażenie, że zawsze będzie nas bronił.

Podziwiam też Nelsona Mandelę, który był człowiekiem pokoju i przebaczenia.

Jaki rys św. Jana Pawła II robił na Pani największe wrażenie?

Jego ekspresja. W czasie tych krótkich spotkań ofiarowywał nam swą niepodzielną uwagę. Był bardzo skupiony, głęboki, zanurzony w modlitwie. Miał także mnóstwo uroku.

Czy ma Pani ulubioną modlitwę?

Tak, codziennie pomaga mi w życiu i uczy jak iść do przodu. To francuska modlitwa, którą można przełożyć mniej więcej tak:

Zawierzyłam Ci wszystko:
To, co obciąża mnie i boli,
To, co martwi mnie i niepokoi,
I troski o dzień jutrzejszy.
Zawierzyłam Ci wszystko.
Zawierzyłam Ci wszystko:
Ciężar dźwigany od wczoraj,
co opłakuję i na co mam nadzieję,
I skąd moje przeznaczenie.
Zawierzyłam Ci wszystko.
Zawierzyłam Ci wszystko:
Radość, smutek, nędzę i bogactwo,
I wszystkie troski po dziś dzień.
Zawierzyłam Ci wszystko.
Zawierzyłam Ci wszystko:
Śmierć i życie,
Zdrowie i chorobę,
Początek i koniec.
Zawierzyłam Ci wszystko,
bo w Twoich rękach wszystko jest dobre.


Gabriela Bossis. Kobieta sukcesu, singielka, mistyczka
Czytaj także:
Gabriela Bossis. Kobieta sukcesu, singielka, mistyczka


NANCY REAGAN RONALD
Czytaj także:
Za każdym sukcesem mężczyzny stoi… mądra kobieta! 5 inspirujących historii

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!