Chcesz – drogi Czytelniku (a raczej Czytelniczko) – zrozumieć „duszę kibica”? Wspomnienia brytyjskiego i polskiego sympatyka piłki nożnej to nie tylko przywoływanie bramek, lecz także rozstań, rozczarowań oraz ważnych życiowych zmian.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Mężczyzna zakochany w piłce
Często słyszę od kobiet, że mężczyźni traktują piłkę nożną jako zwykły pretekst do „wyrwania się” z domu, aby pogadać z kolegami i napić się piwa. Niezależnie od tego, czy chodzi o zwykłe oglądanie meczu piłki nożnej, czy amatorskie uprawianie tego sportu.
Choć pewnie w wielu przypadkach tak właśnie jest, to zapewniam, że istnieje także liczna grupa mężczyzn mocno urażona takim generalizowaniem. Relacja między mężczyznami a piłką nożną jest zdecydowanie bardziej złożona, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
„Zakochałem się w piłce nożnej tak, jak później zakochiwałem się w kobietach: nagle, niewytłumaczalnie, bezkrytycznie, nie myśląc o bólu ani kłopotach, jakie będą temu towarzyszyły”, napisał brytyjski pisarz Nick Hornby w autobiograficznej powieści „Futbolowa gorączka” wydanej w 1992 roku.
Książka „Futbolowa gorączka” jest dziś uznawana za kultową (a w 1997 roku doczekała się ekranizacji). Wszystko dlatego, że idealnie oddaje „duszę kibica”. Jakiś przykład? Otóż – jak zaznacza autor – fan piłki nożnej w pewnym momencie przestaje postrzegać upływający czas w latach, a zaczyna w sezonach.
Czytaj także:
Power-bomby i 26 milimetrów. 5 rzeczy, o które zadba Nawałka na Mundialu
Piłka – myśl przewodnia życia
Coś w tym jest. Sam uzyskałem „samoświadomość” w sezonie 1995/1996, kiedy po raz pierwszy zafascynował mnie mecz piłkarski. Było tak z prozaicznego powodu – w domu powiedziano mi, że w telewizji jest piłkarz z mojego rodzinnego miasta. Był to Cezary Kucharski, urodzony w Łukowie. Do dziś pamiętam, że jak zaczarowany śledziłem każdy ruch na boisku w meczu Legia Warszawa – Blackburn Rovers (jak na ironię, początek mojej futbolowej pasji przypadł podczas meczu Legii, choć od lat kibicuję Polonii Warszawa).
W sezonie 1995/1996 wykiełkowała we mnie wspomniana „samoświadomość”. Wcześniej po prostu byłem zwykłym, (nie)posłusznym rodzicom dzieciakiem, któremu jakiś czas temu kazano chodzić do szkoły. Jednak od meczu Legia Warszawa – Blackburn Rovers wiedziałem już, po co jestem na tym świecie: aby oglądać i grać w piłkę nożną. Co prawda, ta pierwsza egzystencjalna idea z czasem ewoluowała, ale bez wątpienia długo była myślą przewodnią mojego życia.
Tak mocne doświadczenie – wywracające świat dziewięciolatka do góry nogami – miało miejsce podczas oglądania meczu w telewizji. A co może czuć dziecko, które tego typu wydarzenie przeżyło bezpośrednio na stadionie? Przedstawia to Nick Hornby, gdy tata zabrał go na pierwszy mecz Arsenalu Londyn. I choć sam mecz był marnym widowiskiem, to autor opisuje pełną fascynację wszystkim dookoła i niczym początkujący socjolog obserwował z uwagą zachowania tłumu, widząc m.in. tysiące gardeł pokrzykujących w kierunku nieudolnych zawodników. Co szczególnie ważne w tej historii, wyjście na mecz było pierwszym wydarzeniem w życiu chłopca, w którym poczuł, że między nim a jego ojcem narodziła się więź. To pozostawiało niezapomniane wspomnienia.
No właśnie, wspomnienia. W sezonie 2004/2005 zakończył się mój pierwszy oficjalny związek. Pamiętam dzień rozstania, jakby to było wczoraj. Piękna pogoda, leniwy spacer i rozstanie, które szczęśliwie przebiegło w pełnej zgodzie. Po prostu oboje uznaliśmy, że po skończeniu liceum najlepiej będzie, jak każde z nas uda się w swoją stronę. Długo i szczerze rozmawialiśmy o planach i czekających nas zmianach. Był to 25 maja 2005 roku. Tę datę zapamiętam do końca życia. Sentyment? Zdecydowanie. Ale – niestety – datę pamiętam z trochę innego powodu. Dokładnie w tym samym dniu był… finał Ligii Mistrzów: FC Liverpool – AC Milan. Jeden z najsłynniejszych meczów w futbolowych dziejach, zakończony nieprawdopodobnymi rzutami karnymi i legendarnym „Dudek dance” w bramce drużyny z miasta Beatlesów. To było coś niesamowitego!
Czytaj także:
Ronaldinho. Dar, który dostał od Boga
Mecz – doświadczenie metafizyczne
Tak samo niesamowity był pierwszy rok studiów w sezonie 2005/2006, kiedy po raz pierwszy pojawiłem się na stadionie warszawskiej Polonii. Choć obiekt przy Konwiktorskiej się rozsypywał (dziś nie jest dużo lepiej), a drużyna nieuchronnie zmierzała w stronę ligowej degradacji, to jednak wiedziałem, że na zawsze to będzie „mój klub”.
Mecz z Koroną Kielce i wyrównanie w ostatniej minucie spotkania było wręcz metafizycznym doświadczeniem. Co ciekawe, nawet nie widziałem gola, ponieważ dwóch rozemocjonowanych fanów, siedzących tuż przede mną, poderwało się ze swoich krzesełek sekundę przed finalnym strzałem. Nieważne, że przegapiłem bramkę. Pamiętam radość, emocje i wielką nadzieję, że jeszcze uda się uratować ten sezon. Niestety, nie udało się. Polonia została zdegradowana…
Ale już nie było odwrotu. Przez lata kibicowania Polonii doświadczyłem niezliczonej ilości zawodów: ligowe degradacje, kiepskie zarządzanie klubem, podziały między kibicami, itd. Do tego dziś Polonia walczy o przetrwanie w trzeciej klasie rozgrywkowej w Polsce. I choć ten klub ma w sobie dużo romantyzmu to kibicowanie „Czarnym Koszulom” dostarczyło mi głównie bólu, melancholijnych nastrojów oraz docinków znajomych.
Ale to normalne u piłkarskich fanów. Nie sposób jest wybrać klub, który nie przysporzy jego fanom wielkich zawodów i kpin kibiców innych klubów. O tym również pisał Hornby. Przykładowo, za każdym razem, gdy wracał do szkoły po spektakularnej klęsce swojej drużyny, cała klasa już na niego czekała z przygotowanymi szyderstwami (nawet osoby, które nie interesowały się futbolem). Do tego na początku jego przygody z kibicowaniem, Arsenal osiągał bardzo kiepskie wyniki, co niejednokrotnie psuło mu humor przez całe tygodnie.
Podsumowując, piłka nożna to nie tylko gra, w której 22 przepłacanych facetów biega za piłką. To także ważna część życia wszystkich tych zgromadzonych na stadionie i przed telewizorami. Wielu z nich pamięta przecież dzień, kiedy po raz pierwszy poczuło „futbolową gorączkę”, która towarzyszy im już tyle lat.
Czytaj także:
Świat futbolu zwariował, ale ten piłkarz przywraca nadzieję