Dzwoni mój przyjaciel i mówi:
– Kurcze, bracie, moja córka pierwszy raz na koloniach, dzwoni co pięć minut, już w autokarze jej się nie podobało, SMS-y śle, że te dziewczyny w jej grupie jakieś dziwne, jedna się z niej śmieje, druga się dziwnie patrzy.
Drugiego dnia było jeszcze gorzej, córka przyjaciela zadzwoniła do niego rano, że w pokoju była ćma, komar i dwa pająki. Na dowód wysłała dwa MMS-y – z pająkiem przy framudze i zdjęcie komara rozwalonego klapkiem. Trzeciego dnia było sześć telefonów i dwa MMS-y, tym razem pojawił się zaciek na ścianie. Oprócz tego pokłóciła się z kolegą z grupy, bo wyśmiał jej czapkę z daszkiem, pod wieczór zdała relację, szlochając w telefon mamie.
Schowane kapcie
Diagnoza była jasna: dzieje się dramat, chce, żeby ojciec ją zabierał! Niestety, on nie może, bo pracuje, mama też. Teściowa nie pojedzie po wnusię, bo ma chorą nogę. Poza tym kolonie są w Bieszczadach, 500 km od domu. Operacja jest nie do wykonania, córka dzwoni już dziesięć i więcej razy razy dziennie. Kolega zaczyna łykać ziołowe leki na uspokojenie, już trzy razy rozmawiał z wychowawcą, raz z szefem firmy organizującej obóz.
Tragedia się pogłębia: w międzyczasie okazuje się, że dziewczynce schował ktoś kapcie!
Czytaj także:
Jak pomóc dziecku przygotować się na kolonie?
Mamo kochana
Pamiętam, jak będąc młodym harcerzem, w epoce przedsmartfonowej pojechałem na swój pierwszy obóz. Bawiliśmy się w Indian, wszyscy, tylko nie ja, mimo że zastępowy mianował mnie szamanem. Dlaczego? Otóż, od pierwszego dnia tęskniłem za mamą, codziennie płakałem w poduszkę, chodziłem smutny ze zwieszoną głową, nie chciałem się kąpać w jeziorze. Już pierwszego dnia wieczorem napisałem list do mamy o treści:
„Mamo kochana, tęsknię za Tobą, jest mi źle. Przyjedź proszę po mnie i zabierz mnie stąd!”
Był PRL, list szedł półtora tygodnia przez pola, wsie i lasy, w torbie listonosza. Mama, gdy tylko go dostała, usiadła i napisała:
„Synku, bardzo mi przykro, że tęsknisz, ale niestety nie mogę przyjechać, bo pracuję, mam dodatkowe dyżury”.
List szedł znowu tyle samo i dostałem go… ostatniego dnia obozu! Przyniósł mi go drużynowy, gdy wsiadaliśmy do autobusu.
Tylko że wtedy już tęskniłem nie za mamą, a za obozem, który się właśnie kończył.
Czytaj także:
Szymon Majewski: Piętnastoletni kapitan. O trzymaniu kursu w życiu