separateurCreated with Sketch.

S. Chmielińska, sanitariuszka z Powstania: Po śmierci Danki klęłam jak szewc

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Anna Salawa - 31.07.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

“Byłam z tych bardzo niepokornych. Jak trafiłam po powstaniu do Krakowa, do kasyna, gdzie gotowałam niemieckim żołnierzom zupę, to pamiętam, że chciałam się jakoś zemścić za tę wojnę, a ponieważ niewiele mogłam zrobić, to chociaż im do zupy plułam”.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Pluton egzekucyjny, warszawski Czerniaków. Niemieckie kule pozbawiają życia kolejnych powstańców. Za chwilę lufa karabinu będzie skierowana w jej stronę. Czy będzie bolało? Czy zdąży przed śmiercią wykrzyknąć: „Jeszcze Polska nie zginęła!”…?

Nagle podbiega do niej jakiś Niemiec, z całych sił pcha ją w tłum kobiet i w ten sposób ratuje jej życie. Co nim kierowało? Czemu wybrał właśnie ją? Czy za ten szaleńczy gest został surowo ukarany przez swoich przełożonych? Tamtego dnia na oczach sanitariuszki Janiny Chmielińskiej, dziś siostry urszulanki, ginie jeszcze około 40 osób.

Pochodzi z inteligenckiej, warszawskiej rodziny. Jej tata był adwokatem, mama umarła, gdy Janinka była malutka. Wychowywała ją głównie niania Wiktoryjka. „Pewnego wieczoru, kiedy miałam 7 lat – wspomina siostra – przy kolacji tata oznajmił, że panna Wiktoryjka musi odejść, bo jestem dorosłą dziewczynką i nie wypada w moim wieku mieć niani. Świat mi się zawalił, bo bardzo kochałam swoją Wiktoryjkę. Całą kolację zaciskałam zęby, żeby nie wybuchnąć płaczem przy tacie i żeby nie zrobić mu przykrości. Wieczorem wylałam swoje smutki w ścianę, i tyle. W domu byłam zawsze uczona, że w życiu nie można kaprysić. Trzeba przyjmować to, co jest” – tłumaczy urszulanka.



Czytaj także:
Dlaczego nie zadaję pytań o sens Powstania Warszawskiego?

 

Sanitariuszka w Powstaniu Warszawskim

W sierpniu 1944 ma zaledwie 16 lat. Przed powstaniem razem z koleżanką odbywa w szpitalu miesięczny kurs na sanitariuszkę.

„Tam nas szkolono – wspomina siostra Janina – żeby rannych zawsze po cztery osoby nosić. Ale powstanie zweryfikowało wiele spraw i po rannych zawsze we dwie biegałyśmy, razem z Zośką. Tak samo kwestie higieny. Asystowałam przy różnych zabiegach chirurgicznych i co tu dużo mówić, nie zawsze było sterylnie. Wiele razy się bałam, że wda się zakażenie. A później spotykałam rannych i okazywało się, że mają się dobrze. Najgorsze było podejmowanie decyzji, komu pomóc, a kogo zostawić. Niestety, jakbyśmy chciały uratować wszystkich, nikt by nie ocalał” – dodaje.

Na początku powstania ginie jej koleżanka Danka Remiszewska. „Pamiętam, że byłam wściekła, że Remi nie ma już wśród nas – wspomina porucznik Chmiel. – Klęłam jak szewc. Pogrzeb odbył się 16 sierpnia. I to był taki jedyny prawdziwy pogrzeb, z księdzem i odznaczeniami, na jakim byłam w czasie powstania. Później dostawałam tylko rozkazy, żeby przeszukać piwnice i dać znać chłopakom, gdzie są jeszcze jakieś ciała, następnie kopało się doły, i tyle”.

„W pierwszych dniach sierpnia udawało mi się czasami wpadać na Foksal do domu rodzinnego – kontynuuje opowieść siostra Janina. – Mieliśmy wtedy taką gosposię Emilkę i raz, jak przyszłam, to ona wygrzebała proszek jajeczny i usmażyła mi z tego naleśniki. Ach, jak one mi smakowały! Do dzisiaj zawsze jak jem naleśniki, to przypomina mi się Emilka. Innego dnia przyszłam do niej i zaczęłam się zwierzać, że czuję, że pewnie dziś w nocy umrę. A jako córka adwokata wiedziałam, że przed śmiercią trzeba spisać testament. I ona się zaczęła ze mnie śmiać i pyta, z czego testament. A ja z pełną powagą, że no komuś muszę przepisać swoje lalki i książki”.



Czytaj także:
Czy Powstanie Warszawskie skończyło się 2 października?

 

Janina Chmielińska idzie do klasztoru

„Najważniejszy w życiu jest Pan Bóg, a potem przyjaźnie – opowiada siostra Janina. – Choć w moim życiu nie zawsze tak było. Ja pochodziłam z typowej warszawskiej inteligencji, szanowałam Kościół, a reszta to wy mi dajcie święty spokój! Modlić się nauczyła mnie dopiero w powstaniu moja przyjaciółka Zośka, z którą po rannych razem biegałyśmy.

I tak się dziwnie nasze losy potoczyły, że ja po wojnie wstąpiłam do zakonu, a Zośka zafascynowała się ideologią marksistowską. A gdyby ktoś wtedy powiedział, że Chmielińska idzie to klasztoru, to wszyscy by go obśmiali. Bo ja byłam z tych bardzo niepokornych. Np. jak trafiłam po powstaniu do Krakowa, do kasyna, gdzie gotowałam niemieckim żołnierzom zupę, to pamiętam, że chciałam się jakość zemścić za tę wojnę, a ponieważ niewiele mogłam zrobić, to chociaż im do zupy plułam.

A z tym zakonem to było tak, że jak powstanie upadło, tato mi oświadczył, że dość tych moich wygłupów, że czas pójść do szkoły i wysłał mnie do sióstr urszulanek, które prowadziły tajne komplety. Tam była taka siostra Górska, przełożona – piękna, wykształcona kobieta, ciekawie opowiadała. Strasznie mnie intrygowała ta postać. I z tej fascynacji zrodziło się powołanie. Na trzecim roku studiów polonistyki wstąpiłam do zakonu. Pamiętam, że to był szok dla wszystkich”.

A czy śni się siostrze czasami powstanie? – podpytuję. „Udzieliłam sporo wywiadów na ten temat, spisałam swoje wspomnienia, więc potrafiłam już te przeżycia «odreagować», choć znam też sporo osób, dla których do dziś jest to temat, którego nie można dotykać, o którym się nie rozmawia – odpowiada sanitariuszka. – Ale zaraz po powstaniu w ogóle nie można było tych kwestii poruszać, bo za to szło się do więzienia. Zresztą, różnie się nam drogi potoczyły po wojnie, niektórzy poszli na współpracę i później okazywało się, że po jakimś naszym harcerskim spotkaniu władze komunistyczne doskonale wiedziały, co tam robiliśmy i o czym rozmawialiśmy.

Kiedyś była taka akcja, żeby wysyłać kartki powstańcom. Ja też dostałam pocztówkę od jakiegoś chłopca i tam było napisane: «chciałbym zobaczyć, jak wygląda prawdziwy kombatant». Bardzo miłe to było, ale chciałam żartobliwie odpisać, że tak samo jak Ty”.

A co się siostrze marzy? – dopytuję. „Byśmy choć raz uwierzyli, że Pan Bóg jest Prawdziwą Miłością. Wtedy świat od razu by inaczej wyglądał. My byśmy chcieli ustawić wszystkich na baczność, a Pan Bóg tego nie robi. Nasza rola to być wiernym Panu Bogu. I sobie. Bardzo ważne i trudne. Nie musimy moralizować wszystkim, to nic nie da. Pan Bóg nie stworzył wszystkich takich samych. Na szczęście. Inaczej byłoby tu strasznie nudno. A człowiek to istota nieznana”.



Czytaj także:
Powstanie Warszawskie: Wierzę, że Maryja wyciągnęła nas z piwnicy



Czytaj także:
Zabić albo wysiedlić. To czekało cywilów w powstańczej Warszawie

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.