Świat finansjery, wielkich korporacji, to świat, który ciężko posądzić o sympatię dla chrześcijaństwa. Pora to zmienić.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
A co, jeśli możliwy jest inny świat? O takim świecie marzył św. Maksymilian Maria Kolbe, którego życiowym celem było „podbić dla Niepokalanej dusze wszystkich ludzi na świecie i każdego z osobna”. Niech to wybrzmi: wszystkich…, każdego z osobna… Bardzo ambitny cel. Święty Maksymilian był maksymalistą. I tak trzeba, bo jeśli Bóg z nami, to któż przeciwko nam?
Wprost do elit
Jednak podobny efekt można chcieć osiągnąć inną drogą. Drogą przetartą, choć zapomnianą. Drogą, którą Kościół obrał na samym początku swego istnienia. Wtedy, gdy wieko przykrywające zejście do katakumb dopiero się otwierało.
Wtedy, gdy Cesarz był poganinem, intelektualiści byli poganami, artyści byli poganami… Któż nie był wtedy poganinem? Za wiarę z kolei lądowało się w więzieniu albo w cyrku pełnym lwów. Chrześcijaństwo wówczas bardzo szybko od samych nizin społecznych przeniknęło do elit.
Stosunkowo szybko nawrócił się Cesarz, za nim jego urzędnicy, a po zaledwie kilku pokoleniach Kościół zaczął zdobywać pozycję, z którą w parze szedł rosnący prestiż i coraz większy wpływ na rzeczywistość, dzięki czemu ta stawała się bardziej i bardziej chrześcijańska. Można powiedzieć, że droga, choć zaczynała się od dołu, bardzo szybko powiodła na same szczyty ówczesnych społeczeństw i stamtąd spłynęła na masy.
Czytaj także:
Należałem do katolickiej mafii. I jestem z tego dumny
Prestiż i sukces
Marzę o tym, by ją powtórzyć. Marzy mi się świat, w którym wielcy tego świata z zazdrością będą patrzyli na równych sobie pod względem prestiżu i osiągniętych sukcesów – ale jednak katolickich kolegów i koleżanki. Że przykład tych ostatnich będzie pociągał, prowadząc do spektakularnych i autentycznych nawróceń znanych osobistości. Jak to zrobić? Szukam na to sposobu.
Od 8 lat rozwijam społeczność przedsiębiorców, dla których wartości, które reprezentuje Kościół katolicki, są wskazówką w codziennych działaniach. Jest nas w Polsce już prawie 400 firm – od malutkich, jednoosobowych, aż po takie, których zyski liczone są w milionach. Nasza społeczność to jednak tysiące – składają się na nią także nasi akcjonariusze, sympatycy, subskrybenci newsletterów etc. Jak to powiedział ostatnio mój znajomy: „Pan Bóg nam mocno błogosławi, patrząc na to, co się dzieje”. I rzeczywiście.
Wiara z rozmachem
Nasze tempo powoli zaczyna przypominać to, jakie generował wspomniany przed chwilą mój idol – św. Maksymilian. Co tydzień dołącza do nas parędziesiąt nowych firm, chwilę temu odbyło się nasze pierwsze spotkanie w Nowym Jorku, za miesiąc dołączą Bratysława, Tai Pei i Hongkong… A w listopadzie zapraszamy do Rzymu przedsiębiorców z całego świata na rekolekcje inspirowane postacią św. Maksymiliana. Naszymi gośćmi będą na nich m.in. kard. Raymond Leo Burke czy Michał Kondrat, reżyser filmu „Dwie Korony”, który opowiada o założycielu Rycerstwa Niepokalanej.
Marzę o tym, by za kilka lat okazało się, że to spotkanie nie tylko było liczne, ale było także zarzewiem wielkiego odrodzenia prestiżu, jakim cieszyć się będzie katolicyzm wśród elit. Wierzę głęboko, że tego potrzebujemy i że pora wyjść z ciepłych katakumb po to, by zdobywać dla Chrystusa salony, parkiety giełd i sale konferencyjne.
Czytaj także:
Czy jesteś wiernym zarządcą? Co Biblia mówi o finansach
Ostatnio, gdy w mojej podwarszawskiej wsi ostatnie psy zaczynały już sennie szczekać, a obaj moi synowie spali głęboko, marząc na pewno o nowych statkach kosmicznych, które zbudują na drugi dzień z klocków, zagadnąłem Żonę takimi słowami:
– Oleńko, a co jeśli – ale tak czysto hipotetycznie – a co jeśli Pan Jezus, gdy mówił św. Faustynie o iskrze, która wyjdzie z Polski na cały świat… miał na myśli nasze Towarzystwa Biznesowe?
– Chyba zwariowałeś! – powiedziała ze śmiechem.
– Jasne, może zwariowałem. Ale zastanawiam się, co jeśli naprawdę tak by miało być? Co wtedy?
Żona się zamyśliła.
– Wtedy musimy być na to gotowi – powiedziała w końcu.
Drogi Czytelniku, przygotujmy się w Rzymie. To najlepsze miejsce.
Czytaj także:
Pieniądz – mój sługa czy pan?