Nigdy nie zaspokoję wszystkich potrzeb mojego dziecka. Prędzej czy później moje działania wywołają jego frustrację. Zgoda na to stała się dla mnie wyzwalająca. Nie muszę być idealna.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Powiedzmy to sobie szczerze i uczciwie na początku. Scenariusz, w którym zawsze jesteś przygotowana, wiesz, jak zareagować na histerie, zaleczyć smutki, zaproponować przednią zabawę i posiłek, który nie wyląduje na podłodze istnieje wyłącznie w filmach. I to klasy „B”.
Kobieta – maszyna wielofunkcyjna
A mimo to, my kobiety, jesteśmy mistrzyniami w stawianiu sobie poprzeczki ponad miarę. Dałyśmy sobie wmówić, że świat oczekuje od nas bycia w formie chwilę po porodzie, tracenia kilogramów po ciąży i odzyskiwania jędrności skóry z prędkością światła. Uwierzyłyśmy, że musimy być idealne na każdej płaszczyźnie życia – w pracy (nigdy nie mogę zawalić!), w domu (posprzątane, uprane i ugotowane), w relacji z mężem (zawsze uśmiechnięta, zadbana i pachnąca kochanka) i dzieckiem (super-mama, która zaleczy każdą ranę, ma lekarstwo na nudę i bolący brzuszek, zawsze, ma czas, ochotę i siły na ekstra zabawy).
Prawda jest taka, że tych wymagań nie da się zrealizować, nawet gdybyśmy miały dobę wydłużoną do 48 godzin, nianię i pomoc domową na pełen etat.
Jest jeszcze jedna prawda – tak naprawdę NIKT od nas tego wszystkiego nie oczekuje. Oczywiście, nasi szefowie wymagają dyspozycyjności i sumiennej realizacji zadań, ale raczej nie oczekują, że matka dzieciom odda się pracy tak, jakby miało od tego zależeć zbawienie świata. Dzieci nie oczekują zagospodarowania im każdej minuty, bo dzieciństwo to najlepszy (i właściwie jedyny) moment i przestrzeń na bezkarne… ponudzenie się. Mąż też raczej nie oczekuje, że po kilkunastogodzinnym dniu pracy (wróć, tyrania nosem po ziemi) będziesz czekała na niego wieczorem w sypialni, zrobiona na bóstwo, z uśmiechem nr 5.
Ambitna matka Polka
Te wszystkie wymagania stawiamy sobie same. Szczególnie na polu macierzyńskim – bo przecież chcemy dla naszego dziecka najlepiej, to oczywiste. Chcemy, żeby było szczęśliwe, zadbane, by niczego mu nie brakowało. Dlatego tak mocno się staramy, a jednocześnie tak bardzo wyrzucamy sobie to, co się nie udało, porażki małe i większe. To, że warknęłyśmy na 4554689 zawołanie „mamooooooooo!”, na obiad dałyśmy jajecznicę, a urodzinowy prezent z wywieszonym językiem kupowałyśmy noc przed.
Czytaj także:
10 świętych matek. Co mówią o wychowywaniu dzieci?
Ale pomiędzy zaspokajaniem potrzeb, byciem dla dziecka a niezdrową przesadą, rozpieszczeniem (choć to nie najlepsze słowo, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy), poświęceniem swoich potrzeb dla dziecka, jest cienka granica.
Kiedy przesadzasz? Kiedy biegniesz do dziecka zanim zdąży zapłakać, widzisz jego potrzeby zanim ono zdąży zapragnąć. Kiedy zaspokajasz je natychmiast, od razu. Przesadzasz, kiedy chcesz wypełnić dziecku czas totalnie i całkowicie (zabawy edukacyjne, rozwój sensomotoryczny i cuda na kiju). A także wtedy, kiedy WSZYSTKO chcesz zrobić najlepiej. Kiedy każdy krok rozważasz kilkaset razy, uprzednio sprawdzając wszystkie mądre teorie na temat wychowania. Kiedy zgłębiasz setki podręczników o byciu matką (nie po to, żeby poznać inne spojrzenie, skonfrontować ze swoimi przekonaniami, ale po to, żeby być matką roku).
I jeszcze kiedy zapominasz o sobie. O swoich potrzebach, pragnieniach, marzeniach. O tym, kim chciałaś byś. Jasne, marzenia się zmieniają (a często dostosowują się do rzeczywistości). Ale jeśli nie masz czasu dla siebie, a ilekroć „urwiesz” się do kosmetyczki czy na kawę, masz wyrzuty sumienia, że Twoje dzieci zostały z ojcem (albo, o zgrozo! – z nianią!, która na pewno utopi je w wannie albo nakarmi trutką na szczury), to coś jest nie halo.
Wystarczająco dobra
Bardzo spodobała mi się „koncepcja matki wystarczająco dobrej”. Może dlatego, że sama wyrosłam już z potrzeby bycia perfekcyjną w każdym calu. Może dlatego, że zwyczajnie nie mam siły, czasu ani ochoty na lepienie pierożków eko-bio-fit dla mojego dziecka, które ostatecznie i tak woli naleśnika (ze sklepu). Może dlatego, że wolę w tym czasie pobawić się z synkiem albo poczytać książkę, zerkając jedynie na to, jak on sam (sic!) organizuje sobie zabawę.
Czytaj także:
Magda Frączek: Maryja. Mama czy daleka krewna?
Ale co to znaczy być „wystarczająco dobrą”? To, w telegraficznym skrócie (bo o koncepcji, która pierwszy raz pojawiła się w słynnej książce brytyjskiego pediatry i psychoanalityka D.W. Winnicotta „Playing and Reality” można pisać elaboraty), pozwolić dziecku… poczekać. Nie biec do niego natychmiast, kiedy tylko się przewróci. Pozwolić mu na chwilę (chwilę!) płaczu i frustracji, co jest cenną życiową lekcją.
Brzmi strasznie? Ale przecież ta frustracja spotka Twoje dziecko prędzej czy później (raczej prędzej). Nie wszystkie potrzeby w życiu są zaspokajane natychmiast, a – co więcej – wiele z nich nie jest zaspokojonych nigdy. Jeśli dziecko nauczy się sobie z tym radzić, będzie mu łatwiej. To dla niego ważne, by nie żyło w świecie iluzji… o świecie, który zawsze odpowiada na jego życzenia.
Zdrowy egoizm
Tak, wiem, część matek za chwilę rzuci mi się do gardła za to, co napiszę, ale dla mnie bycie matką musi być nieco… egoistyczne. „Matka” to nie jedyna (a co więcej, wcale nie najważniejsza) moja tożsamość i życiowa rola (w końcu, na przykład, najpierw jestem żoną). Bycie dobrą matką dla dziecka wymaga bycia czasami nieco egoistyczną (by zadbać o samą siebie, zaspokojenie swoich elementarnych potrzeb, jak choćby sen i odpoczynek) i umiejącą powiedzieć „nie”. To niestawianie potrzeb dziecka bezapelacyjnie ponad swoimi – niepoświęcanie się, bo macierzyństwo (będę do pisać w nieskończoność), to nie cierpiętnictwo.
Dla jasności, nie promuję żadnego zimnego chowu, rodzicielstwa dalekości (w kontrze od jakże modnego rodzicielstwa bliskości). Nie mówię też, że bycie wystarczającą dobrą to jedyna słuszna koncepcja, ani co więcej – łatwa do osiągnięcia. Wypracowanie swojego własnego (!) modelu bycia mamą to wielka sztuka. Myślę jednak, że ten balans jest możliwy do osiągnięcia.
Czytaj także:
Każda mama to Wonder Woman!
*Korzystałam z M. Wedge, What Is a „Good Enough Mother”?, Psychology Today (https://www.psychologytoday.com/blog/suffer-the-children/201605/what-is-good-enough-mother)