Pragniemy dorównać tempa instagramowym mamom. Chłoniemy z internetu jedną inspirację za drugą. Chcemy, by nasz dom był równie idealny jak ich na obrazku. Ale w ten ład wkracza ono – dziecko.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Aby każdego ranka szczelnie owinąć się w kołdrę obwieszczając światu, że wybierasz życie naleśnika. Aby snuć się po domu bez celu. Aby przestać darzyć siebie i swoje życie sympatią. Aby po prostu wpaść w depresję, wcale nie musisz zerwać kartki z kalendarza o nazwie „wrzesień”.
Życie innych jest ciekawsze?
Nie musisz mieć trudnego dzieciństwa. Wystarczy, że swoje życie będziesz przykładać jak kalkę do instagramowych hashtagów i pinterestowych pinezek na tablicach ludzi z całego świata. Jeśli podążysz za tym, możemy się założyć, że prędzej czy później poczujesz się niewystarczająca dla samej siebie.
Mówiąc między nami – wszystko postawiłyśmy do góry nogami. To diagnoza dla matki Polki. Zaczęło się od szału na skandynawski minimalizm scalony z blogowaniem. Czapki z głów tym, którzy potrafią do niego dołożyć coś od siebie i nadać wnętrzu niepowtarzalny charakter.
Ale wróćmy do szału. Białe ściany, białe meble, szare dodatki, przestronne czyste wnętrza są przyjemne, bo każdy lubi otaczać się pięknem. I chcemy tego bardzo, bardzo. Pragniemy dorównać tempa instagramowym mamom.
Chłoniemy jedną inspirację za drugą. Dokupujemy klimatyczne cotton ballsy, wiklinowe koszyczki i lustra. Wpisujemy kolejne hashtagi przeczesując internet wzdłuż i wszerz. Przypinamy pinezkę za pinezką na tablicy marzeń i oczekiwań. I docieramy do celu, wszystko w domu ma swoje miejsce i myślimy sobie: jest dobrze!
Czytaj także:
Bez przesady! Umiar prostą drogą do szczęścia
Dzieci są albo czyste, albo szczęśliwe
A potem słyszymy poranne kwilenie i już wiemy, że za chwilę do naszej przestrzeni idealnej wtargnie ono – dziecko. I że jak domino, ten ład budowany każdego dnia na nowo, zamieni się w pobojowisko. Tu ręka z buraków odbita na ścianie, tu kredki rozrzucone na dywanie, tu sofa zabrudzona czymkolwiek. Auć! Zaczyna się nerwowe sprzątanie, strofowanie, latanie nad dzieckiem niczym helikopter z funkcją odkurzająco-myjącą. Chwytamy mimowolnie telefon, scrollujemy instagrama i znowu widzimy nieskażone niczym domy blogerek i ich wymuskane dzieci, wyrwane niczym z okładki modowego magazynu dziecięcego.
I zaczynamy się zastanawiać: co ze mną jest nie tak? Gdzie popełniłam błąd? Może nie umiem wychować dziecka? A może jestem totalnie niezorganizowana i w ogóle beznadziejna?
Doskonale wiem, co czujesz! Ale od kiedy sama zaczęłam blogować i vlogować zrozumiałam, że sekret tkwi w kreacji.
Czytaj także:
Prawdziwy obraz macierzyństwa, czyli jaki?
Niedoskonała codzienność
Na zdjęciu nie widać buntu dziecka, które wcale nie ma ochoty zakładać sponsorowanych ciuszków do entej sesji zdjęciowej. Nie słychać godzinnego płaczu niemowlaka, który potem zostaje otagowany marką pudrowego kocyka i hashtagiem #lulajżelulaj. Nie widać zapchanej gratami szafy stojącej w przedpokoju. I chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiała: taka kreacja nie jest zła, bo często mobilizuje czytelników do zmian.
Ale żeby nie wpędziła nas w kompleksy, musimy być świadome, że życie po drugiej stronie obiektywu ulubionej blogerki jest nad wyraz podobne do naszego. Że pranie też często zalega, że dzieci bywają nieznośne, że nie chce się po raz setny w ciągu godziny przemywać lustra. I to jest piękne!
Uświadom sobie, że skandynawska harmonia funkcjonuje najlepiej z oryginalnym „elementem”, które nazywa się: Twoje dziecko. To jego obecność sprawia, że dom wychodzi z katalogowych ram i staje się miejscem szytym na miarę. Spróbuj spojrzeć na swoje cztery ściany właśnie z tej perspektywy, stwórz własny hashtag, którym będziesz się dzielić z innymi, za którym będziesz Ty i Twoja codzienność, niedoskonała, ale wystarczająca.
Czytaj także:
Magda Frączek: Być sobą to nie szukać świętego spokoju