Wyobraź sobie, że jest naprawdę mroźny, zimowy wieczór. Termometr pokazuje 15 kresek poniżej zera, a ty właśnie zgubiłeś się w górach. Masz tylko jedno zadanie: przeżyć.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Zapałki? Trzy ostatnie kruszą się przy próbie zapalenia. Telefon? Bateria wydała przed chwilą ostatnie tchnienie. Wołanie o pomoc? Odpowiada ci tylko powarkiwanie (tak samo głodnych!) kojotów. Specjalistyczny sprzęt? W kieszeni masz tylko odtwarzacz MP3, klucze, gumę balonową. I wiesz co? O twoim zniknięciu ktoś dowie się dopiero za… pięć dni.
Nie, nie. To nie wstęp do przerażającej opowiastki z morałem. To historia, która wydarzyła się naprawdę.
Eric LeMarque. Amerykański hokeista
Na pierwszy rzut oka, sportowej kariery nie zrobił. Dwa razy zagrał w mistrzostwach świata, występował w mniej znaczących ligach. Ale hokej dał mu coś o wiele cenniejszego: siłę do walki. W chwilach, w których niejeden człowiek dawno by odpuścił, Eric LeMarque udowadniał, że stać go na więcej.
W 1999 r. skończył treningi. Szukając adrenaliny, której doświadczał na lodzie, sięgnął po metamfetaminę. „To pozwalało mi czuć euforię, dawało niesamowity przypływ energii, haj, niesamowicie mnie podnosiło. Metamfetamina wpływała na moją ocenę sytuacji. Odciąłem się od rodziny, przyjaciół, robiłem co chciałem, jak chciałem, z kim chciałem i nic oprócz mnie się nie liczyło” – wspominał.
Wkrótce pokochał snowboard, który stał się jego pasją, ale i kolejnym uzależnieniem. Potrafił bez słowa wyjechać w niebezpieczne góry Sierra Nevada, oddalone o 500 km. Nie obchodziło go, że bliscy odchodzą od zmysłów.
Czytaj także:
Sutanna zamiast łyżew. O polskim hokeiście, który poszedł za Jezusem
Zgubiłem się w górach. I co teraz?
Tamtego dnia usłyszał ostrzeżenie o burzy śnieżnej. Gdy wszyscy narciarze uciekali ze stoków, on postanowił zjechać… poza wyznaczoną trasą. Kiedy zorientował się, jak głupi błąd popełnił, było już za późno. Utknął na noc w lesie zasypanym śniegiem. Był przekonany, że następnego dnia wróci do wynajmowanego w okolicy domku. Był luty 2004 roku. Eric miał 34 lata.
Tamtej nocy nie zmrużyłem oka. Siedziałem cały się trzęsąc. Dreszcze nie skończyły się, dopóki nie opuściłem gór.
Nad ranem próbował chodzić tak długo, aż uda mu się znaleźć schronisko lub chociaż drugiego człowieka. Zaczął piąć się w górę, żeby wrócić trasą, którą wcześniej zjechał. Ale cała okolica wyglądała podobnie – drzewa, pagórki… Wszystko zaśnieżone. Żadnych śladów. Żadnych świateł. Cisza.
W końcu zabłądził nad rzekę. Ucieszył się, że w końcu może się napić. I wtedy przypomniał sobie, że ma w kieszeni torebkę z białym proszkiem. Wiedział, że jeśli go zażyje, sam siebie wykończy. Zdecydował, że wysypie metamfetaminę na śnieg i już nigdy więcej jej nie tknie.
Po chwili nachylił się nad wodą, żeby nabrać dłonią ostatni łyk wody. Sam nie wie, jakim cudem wpadł do rzeki. Udało mu się co prawda wydostać na brzeg, ale wiedział, że jedynym ratunkiem jest zdjęcie przemoczonych ubrań. Mimo mrozu rozebrał się do naga i wcisnął w skały.
Czytaj także:
O Wandzie, która została w górach na zawsze…
Trzeci dzień. „Stracę stopy”
„Przyszedł czas zmierzenia się z faktem, że już nie czuję stóp. Zdałem sobie sprawę, w jakiej sytuacji jestem, kiedy zdjąłem skarpety i zobaczyłem, że moje stopy są czarno-fioletowe” – wspomina. Upadł na śnieg. W głowie huczała mu tylko jedna myśl: stracę stopy. Stracę stopy…
Mimo to szedł. Piął się w górę, krok za krokiem, metr za metrem. Z każdym dniem opadał z sił i tracił kilogramy. Powoli nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Przy życiu utrzymywały go tylko kora, sosnowe igły, własny mocz i żelazna kondycja.
Czułem ból z powodu głodu, zacząłem mieć złudzenia. Odwróciłem się szybko z pytaniem: „Kto tu jest?”. I mógłbym przysiąc, że patrzy na mnie kostucha i śmieje się. Tego dnia zacząłem się modlić, żeby ktoś, kto mnie zna, dowiedział się, że zaginąłem.
„Usłyszałem, że ratownicy szukają mojego ciała”
Tym kimś okazała się jego mama, Susan LeMarque. Kiedy telefon Erica po raz kolejny nie odpowiedział, zaczęła się martwić na poważnie. „Wiedziałam, że stało się coś strasznego. Wyszłam na zewnątrz. Było czarno, jak smoła. Krzyczałam. Po prostu krzyczałam”.
Ojciec Erica i jego przyjaciel natychmiast ruszyli w góry. Potwierdzili tylko przypuszczenia: zaginął. „Czułam w ich głosach panikę i strach – wspomina Susan. – Po prostu płakałam i krzyczałam: Boże, opiekuj się nim, nieważne co, ale pozwól mu przeżyć”.
Właśnie mijał tydzień, odkąd Eric utknął w górach. Leżąc w śnieżnej jamie wydrążonej deską snowboardową, włączył radio w MP3. Usłyszał, że… trwają poszukiwania ciała amerykańskiego hokeisty. „Powiedziałem sobie: nieważne. Nawet jeśli będę miał się czołgać na rękach i kolanach, nie zamierzam się poddać. Nie ma opcji, że pozwolę swoim rodzicom się pochować” – mówi.
Czuł jednak, że zbliża się koniec. Chciał tylko spać. Spać… „Masz hipotermię. Umierasz” – powiedział sam do siebie.
W tym czasie jego mama modliła się z ręką na telefonie. Kiedy w końcu zadzwonił, usłyszała: „Jest nadzieja! Znaleźli coś i teraz wiedzą już, gdzie szukać!”.
Kiedy ratownicy układali Erica na noszach, w głowie miał jedną myśl. „Wrócę do każdej wartościowej relacji i sprawię, żeby znów nabrała znaczenia. Naprawię wszystko, co zostało zniszczone”.
Czytaj także:
Baby w górach, czyli o ratowniczkach TOPR
Eric LeMarque: straciłem nogi. Dostałem życie
„Temperatura jego ciała wynosiła 30 stopni. Był poważnie odwodniony i stracił 18 kilogramów. Co gorsze, lekarze musieli amputować mu obie stopy” – wspomina Susan.
To te stopy, które zabrały mnie dookoła świata, które pomogły mi osiągnąć talenty i umiejętności, spełniać marzenia. Natychmiast je złapałem. Trzymałem tak długo, jak mogłem i płakałem – mówi Eric.
Tamtego dnia zaczął się modlić o siłę. „Pojechałem do kościoła na wózku inwalidzkim. Uklęknąłem. Zacząłem wychwalać Boga, poprosiłem, żeby przyszedł do mojego serca i tak się stało. To zmieniło moje życie – opowiada. – Do tej pory w takich warunkach ludzie żyli maksymalnie 2 dni. Ja przeżyłem 7 i to jest powód, dla którego jestem tutaj. Żyję, żeby chwalić Boga. Przeszedłem przemianę”.
Niedługo potem lekarze musieli amputować mu także łydki. Ale i to go nie złamało. 48-letni dziś Eric ma żonę, dwóch synów i… nadal śmiga na snowboardzie!
Jego historia zainspirowała twórców filmu „Siła przetrwania”.
Źródła: cbn.com, „Siła przetrwania” (reż. Scott Waugh, 2017), latimes.com