Rozwód, zdrada, dziecko przeszkadzające w małżeństwie, a przede wszystkim egoizm w czasach Facebooka – to tematy, które w najnowszym filmie „Niemiłość” podejmuje Andriej Zwiagincew.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Historia, którą Andriej Zwiagincew pokazuje w „Niemiłości” dzieje się w rosyjskim mieście, ale tak naprawdę mogłaby wydarzyć się wszędzie. W końcu małżeństwa rozpadają się bez względu na szerokość geograficzną. W takim momencie, tuż po podjęciu decyzji o rozwodzie, poznajemy Żenię i Borysa. Ona, wciąż piękna i młoda, ale przytłoczona rodzinnym życiem i wychowywaniem dziecka wchodzącego w trudny, nastoletni wiek. On skoncentrowany na robieniu kariery, całe dnie spędza za korporacyjnym biurkiem.
„Niemiłość”: Dziecko przyczyną nieszczęścia rodziców
Choć w filmie nie jest to powiedziane wprost, nietrudno domyślić się, jak wygląda ich życie. Po prostu pewnego dnia orientują się, że nic już ich nie łączy, a jedyne, co do siebie czują, to nienawiść i wzajemne oskarżenia o zmarnowanie sobie życia.
A, przepraszam – jednak „coś” ich łączy, tyle, że wcale się z tego nie cieszą. To ich syn, 12-letni Alosza. Chłopiec jest jednak dla obojga rodziców wyłącznie ciężarem. Nie, nie dlatego, że jest jakiś specjalnie niegrzeczny czy sprawia problemy wychowawcze. Dlatego, że po prostu jest. Kiedy zapada ostateczna decyzja o rozwodzie, Żenia i Borys licytują się, do kogo trafi syn. „Zastanowiłaś się dobrze? Jesteś matką. To ciebie potrzebuje” – wyrzuca on. Na co ona odpowiada: „Jest w takim wieku, że potrzebuje raczej ojca. Choć może nie takiego, jak ty”.
Spór o dziecko kończy się awanturą i licytacją, kto komu bardziej zniszczył życie. Niestety, niemym jej świadkiem staje się Alosza, który w okrutny sposób dowiaduje się nie tylko, że nie jest kochany, że rodzice go nie potrzebują, ale że wręcz im przeszkadza. Odrzucony chłopiec znika. I to dosłownie.
Czytaj także:
Ratowanie małżeństwa ze względu na dzieci. Czy warto dać sobie szansę?
Zwiagincew o miłości w czasach Facebooka
Skoncentrowani na sobie rodzice zauważają zniknięcie dziecka dopiero na drugi dzień. Jak to możliwe? Możliwe, bo oboje intensywnie pracują nad układaniem swojego nowego życia. I właśnie w tym najbardziej przeszkadza(ł) im Alosza. Matka spędza dzień na poprawianiu urody (fryzjer, kosmetyczka, depilacja), a następnie romantyczny wieczór z kochankiem zakończony upojną nocą. Do domu wraca bladym świtem i zasypia. Borys tymczasem w ogóle nie wraca do domu, bo po pracy dogląda nowej partnerki (co ciekawe, w zaawansowanej mocno ciąży).
Dopiero zaginięcie syna sprawia, że Borys i Żenia zaczynają się nim interesować. Włączają się w poszukiwania, ale robią to… dość automatycznie – bo tak trzeba, w końcu to ich syn. Raczej chcą go jak najszybciej odnaleźć, bo to zaginięcie to tylko kolejny problem, który utrudnia im życie.
To mogło wydarzyć się wszędzie, nie tylko w Rosji
Najnowszy film Zwiagincewa to kino trudne, bolesne, wstrząsające. Ale reżyser unika zarówno taniego moralizatorstwa, jak i oceniania bohaterów. Nawet niekiedy stara się ich nieco usprawiedliwić – Żenia opowiada, że „zaszła w ciążę przez głupotę”, bała się urodzić, ale i bała się usunąć. Poród miała niezwykle bolesny, straciła przytomność, a kiedy ją odzyskała i spojrzała na syna, poczuła jedynie nienawiść.
Ale nieplanowana ciąża to nie jedyny powód, dla którego Żenia nie ma w sobie matczynych uczuć. Jest nieczuła, bo taka sama była dla niej jej matka, która wyłącznie ją krytykowała, a jeśli córce powinęła się noga, zamiast współczucia czy oferty przemocy raczyła ją okraszonymi soczystymi dodatkami „a nie mówiłam”. „Ten brak ciepła przekazywany jest w Rosji z pokolenia na pokolenie” – mówił reżyser w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów Extra”.
Film Zwiagincewa, choć dzieje się w Rosji, mógłby wydarzyć się wszędzie, także dlatego, że jest celną, aczkolwiek bolesną, alegorią naszych czasów. Czasów, w których siedzimy obok siebie, ale ze sobą nie rozmawiamy, bo scrollujemy Facebooka. Czasów, w których coś, czego nie pokazaliśmy w mediach społecznościowych, nie istnieje. Czasach, w których uśmiechamy się jedynie do selfie, bo tego wymaga kreacja naszego idealnego „ja”.
Czytaj także:
Moje dziecko się rozwodzi – jak stawić temu czoła?
Egoizm, nie dziecko – to najbardziej niszczy życie
Rosyjski reżyser, choć nie moralizuje, pokazuje kilka prostych, może nawet banalnych prawd, które jednak w tym wydaniu mocno poruszają i zostają w głowie jeszcze na długo po skończonym seansie. Pokazuje na przykład, że największą ofiarą rozwodu rodziców jest zawsze dziecko. Pokazuje religijną hipokryzję – dla Borysa największym zmartwieniem związanym z rozwodem jest lęk przed wierzącym szefem, który przyjął zasadę, że w jego korporacji nie ma miejsca dla rozwodników. Pokazuje – znowu oczywistą prawdę – że zapatrzeni w ekran smartfonów nie widzimy siebie wzajemnie, a w dłuższej perspektywie kończy się to dramatem.
I wreszcie pokazuje, że nie uczymy się na błędach. Żenia i Borys w nowych związkach popełniają dokładnie takie same błędy, jak w małżeństwie. Ona, skupiona na sobie i kreacji idealnego życia na Facebooku, biegnie na bieżni do lepszego życia (wciąż łudząc się, że ono jest gdzieś tam, daleko), on – egoistyczny, samolubny, spędzający wolne chwile na kanapie w towarzystwie TV wrzuca nowe dziecko do kojca, by mu nie przeszkadzało. Okazuje się, że największą przeszkodą do nowego, lepszego życia nie było ich dziecko, ale oni sami. Tylko, czy to kiedyś zrozumieją?
Jeśli nie widzisz wideo kliknij TUTAJ
Czytaj także:
Zmieniłeś już dziś status? Facebookowy nałóg – jak go pokonać?