Maj 1998 r. Azita Milanian odmawia przyjaciółce, która zaprasza ją na zajęcia salsy. Sama nie wie dlaczego, ale tego wieczoru woli pobiegać ze swoimi labradorami w pobliskich górach. Na dodatek parkuje samochód ulicę wcześniej niż przez ostatnie 8 lat. I zakłada koszulkę z hasłem nawołującym do pomagania sierotom. Cały splot wydarzeń utwierdza ją w przekonaniu, że w życiu nie ma przypadków.
Azita i dziecko pogrzebane żywcem
Od wielu lat modliła się o to, by Bóg podpowiedział jej, co może zrobić dla opuszczonych dzieci, których los zawsze ją wzruszał. Angażowała się w pomoc charytatywną, przeprowadzała zbiórki dla sierocińców, ale wciąż czuła, że mogłaby zrobić coś więcej. Dziś mówi: „Uważaj, o co się modlisz, bo Bóg naprawdę wysłuchuje twoich próśb”.
Tamtego wieczoru w górach coś przykuwa uwagę jej psów. Skonsternowane zatrzymują się w zaroślach i nie reagują na nawoływanie opiekunki. Azita zamyka je w samochodzie i – choć ma ochotę jak najszybciej wrócić do domu – zawraca. Z ziemi wystają maleńkie stopy. Słychać też cichutkie kwilenie.

Czytaj także:
Miłość za drutami. Uciekli z Auschwitz, spotkali się po 39 latach
Chłopiec ma najwyżej 3 godziny. Jest zawinięty w niebieski ręcznik, ułożony w płytkim dole i przysypany ziemią. Z jego brzucha wystaje pępowina. Azita natychmiast oczyszcza jego usta i nos i dzwoni po pomoc, ale połączenie kilkukrotnie zostaje przerwane. Biegnie więc do drogi i zatrzymuje przejeżdżający samochód. Prosi kierowcę, by zaalarmował odpowiednie służby.
Kiedy czeka na przyjazd karetki, próbuje uspokoić chłopca. Przytula go i powtarza: „Nie umieraj, proszę. Ja cię nigdy nie zostawię. Kocham cię”. Kilka dni później wspomni w „LA Times”: „Chwycił mój nadgarstek i przestał płakać. To było bardzo emocjonalne. Jaki chory człowiek mógł zrobić coś takiego? Miał jeszcze pępowinę wiszącą na brzuchu”.
Dziecko zostaje zabrane do szpitala i szybko dochodzi do siebie, co ówczesny dyrektor oddziału neonatologicznego Huntington Memorial Hospital nazywa cudem. Media – za personelem szpitala – nazywają noworodka „Baby Christian”, a poruszeni historią Amerykanie ślą zabawki, ubranka i pieniądze.
Azita bardzo chce się nim zaopiekować, ale wie, że mogłoby się to okazać niebezpieczne. Każdy, kto sięgnąłby po gazetę z artykułem na ten temat albo obejrzał program telewizyjny z jej udziałem, dobrze wiedziałby, jak znaleźć chłopca.
W ciągu kilku miesięcy maluch zostaje adoptowany. Azita traci z nim kontakt. Na początku próbuje walczyć o jego utrzymanie, ale po kilku odmowach odpuszcza. Podejrzewa, że chłopiec nie jest świadomy, jak spędził pierwsze dni swojego życia. I ma rację. Jest jednak przekonana, że kiedyś go odnajdzie.
Cała historia staje się dla niej impulsem do założenia organizacji charytatywnej pomagającej sierotom na całym świecie – „Children on One Planet”.

Czytaj także:
Maciuś, śpiący królewicz. Odszedłeś bez zapowiedzi…
Azita i baby Christian – 20 lat później
O tym, co go spotkało, Matthew Christian Whitaker dowiaduje się w 2017 roku. „Jechałem samochodem z moją matką chrzestną, kiedy zaczęła rozmowę: «Czy ktoś opowiedział ci kiedyś prawdziwą historię o tym, jak cię znaleziono?». Ja odparłem: nie, zawsze było to dla mnie tajemnicą. Po czym opowiedziała mi o wszystkim” – wspomina. Jak dodaje, nie ma żalu do osoby, która go porzuciła. „To był twój najlepszy pomysł – zostawić mnie tam – więc dziękuję”.
18 maja 2018 r. Azita i Matthew zostają bohaterami radiowego programu „On Air with Ryan Seacrest”. Wśród łez i uścisków 58-letnia Azita mówi:
Ten dzień jest spełnieniem moich marzeń. Czekałam na niego 20 lat. Jesteś dokładnie taki, jak sobie wyobrażałam. Domyślałam się, jakiego jesteś wzrostu, dosłownie wszystkiego. Dziękuję ci za pojawienie się w moim życiu, zmieniłeś je.
Zobaczcie, jak wyglądało ich spotkanie.
Źródła: latimes.com, boredpanda.com, people.com, YouTube

Czytaj także:
7-latek pomógł dziewczynce z innego kontynentu. Spotkali się po latach…

Czytaj także:
Ich mały synek zmarł w szpitalu, ale nie chcieli wracać do domu sami…