Po wyzwoleniu Homs ludzie wchodzili do swoich domów, nieświadomi, że były tam nierozbrojone bomby, umieszczone w miejscach, o których nikt by nie pomyślał! Na przykład w lodówkach. Wielu zginęło na miejscu – opowiada 22-letnia Lilian Nazha, związana z parafią oo. Jezuitów w Homs.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Od 13 czerwca w krakowskich Polach Dialogu* na ul. Stradomskiej 6 można obejrzeć wystawę fotografii Oblicza Syrii – Oblicza Wojny. Ich autorką jest właśnie Lilian Nazha. Posłuchajcie jej historii.
Początek wojny w Syrii
Weronika Pomierna: Miałaś 15 lat, gdy rozpoczęła się wojna w Syrii. Pamiętasz, jak wyglądał pierwszy dzień walk w Twoim rodzinnym mieście Homs?
Lilian Nazha**: Byłam wtedy w drugiej klasie liceum. Codziennie wstawałam o 6:30. Tego dnia zerwałam się z łóżka już o 6:00. Obudził mnie huk wybuchających bomb i strzały. Gdy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam uzbrojonych po zęby żołnierzy. Byliśmy zaskoczeni. Wprawdzie docierały do nas wiadomości na temat walk w innych miastach, ale u nas do tej pory było spokojnie. Dom trząsł się w posadach. Nie było mowy o pójściu do szkoły. To było jak film sensacyjny, tyle że w realu.
Byliście w stanie wyjść choć na moment?
Dopiero po dwóch dniach. Wcześniej na ulicy trwały regularne walki. Gdy sytuacja uspokoiła się, spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, parę ubrań na zmianę i wyszliśmy na zewnątrz, żeby spędzić najbliższe 2-3 noce u krewnych. Rodzice bali się, że jeśli nie wyjdziemy wtedy, to potem będzie już tylko gorzej. Gdy otworzyłam drzwi, zobaczyłam czołg i żołnierzy z karabinami. Wszędzie unosił się dym. Szłam i płakałam, ponieważ dotarło do mnie, że nasz dom, w którym spędziliśmy całe dzieciństwo nie należał już do nas.
Wyszliście na parę dni. Wróciliście dopiero po 3 latach.
Nie spodziewaliśmy się tego! Musieliśmy uciekać z Homs. Zamieszkaliśmy w położnym przy granicy z Libanem Tartus. Myśleliśmy, że spędzimy tam tydzień, góra miesiąc. Byliśmy tam niemal rok. W domu zostało prawie wszystko, co mieliśmy. Nie miałam ze sobą żadnych podręczników. Brakowało nam pieniędzy na jedzenie. Później przeprowadziliśmy się w okolice Homs, żebym mogła studiować. Przez prawie 3 i pół roku miasto było oblężone. Nikogo nie wpuszczano do środka, nikt nie mógł się stamtąd wydostać. Brakowało wody, jedzenia, prądu. Mimo tego wiele osób zdecydowało się zostać. Między innymi 76 chrześcijan z mojej dzielnicy. To właśnie nimi opiekował się holenderski jezuita, o. Frans van der Lugt. Zamordowano go miesiąc przed wyzwoleniem Homs.
Homs – miasto duchów
Wróciliście do Homs miesiąc po wyzwoleniu miasta. Co zobaczyliście po powrocie?
Pamiętam tę euforię, gdy w wiadomościach ogłoszono, że możemy wracać do domu. To był maj 2014 r. Gdy przyjechaliśmy i zobaczyłam moją dzielnicę, nie mogłam jej rozpoznać. To była jedna wielka ruina. Szliśmy środkiem ulicy, aby wiszące na ostatnim zawiasie drzwi lub osuwające się fragmenty ścian domów nie spadły nam nagle na głowę. W czasie oblężenia umieszczono w domach wiele bomb. Ludzie bardzo chcieli wejść do środka, a żołnierze nie mieli czasu, aby sprawdzić wcześniej, czy wszystkie budynki są czyste. Gdy otworzyłam drzwi do domu, zapytałam żołnierza: Sprawdziliście, czy nie ma tu żadnych bomb? Odpowiedział: Tak, możesz wejść. Gdy stanęłam w korytarzu, zobaczyłam ładunek wybuchowy i od razu zawołałam: Ale tu jest bomba! On odpowiedział: Wiem, właśnie ją rozbroiliśmy. Potem zobaczyłam kolejną w pokoju.
Ludzie wchodzili do swoich domów, nieświadomi, że były tam nierozbrojone bomby, umieszczone w miejscach, o których nikt by nie pomyślał! Na przykład w lodówkach. Wielu zginęło na miejscu. Naciskali klamkę, wchodzili do środka i nagle cały dom wybuchał. Pierwszego dnia, gdy wynosiliśmy gruz z domu, nagle usłyszeliśmy wybuch w kościele. Ktoś wszedł do środka, nie wiedząc, że była tam bomba. Zginął na miejscu. Miasto było totalnie wyludnione. Brakowało prądu, po godzinie 18 na ulicach było zupełnie pusto. Zero ludzi plus ciemność. Miasto duchów.
To prawdziwy cud, że Twoja rodzina przeżyła! A propos cudów. Doświadczyłaś w czasie wojny sytuacji gdy pomoc przychodziła nagle, zupełnie nieoczekiwanie?
Doświadczyłam niejednego, a wielu cudów! W czasie wojny wszystko jest 100 razy trudniejsze niż zazwyczaj. Nieraz czuliśmy, jakby jakaś niewidzialna ręka podnosiła nas i przenosiła na drugą stronę. Gdy znaleźliśmy nowy dom, szybko okazało się, że musimy go opuścić. Szukaliśmy taniego domu w okolicy i nic! Wszystkie były za drogie. I nagle dzwoni telefon. To znajomy rodziców, który nie miał pojęcia, że nie mieliśmy gdzie mieszkać: Mamy dla Was dom na wsi, możecie od razu się wprowadzić! Mieszkaliśmy tam za darmo przez 4-5 miesięcy. Gdy przygotowywałam się do matury, nie miałam pieniędzy na korepetycje. Bałam się, że obleję egzaminy. I wtedy koleżanka zaproponowała mi, żebym chodziła za nią na jej korepetycje. Przez kilka miesięcy, za darmo!
Opustoszały kościół
W jakim stanie był wasz kościół?
Górne piętro klasztoru zostało zniszczone w czasie bombardowań. Dół udało się uratować i został odnowiony. Chcieliśmy jak najszybciej odbudować zarówno kościół, jak i nasz dom. Trzy miesiące zajęło mojej rodzinie usunięcie gruzu i wstawienie nowych okien w całym domu. Przed wojną w mojej dzielnicy mieszkało ok. 10000 chrześcijan. Po oblężeniu miasta ostało się tam ok. 23 chrześcijan.
Po wyzwoleniu na początku w ogóle nie było ludzi w kościele. Gdy w naszej dzielnicy pojawiło się kilka rodzin z dziećmi, razem z koleżanką postanowiłyśmy przygotować dla nich zajęcia w kościele. Nie chciałyśmy, żeby dzieci bawiły się same na ulicy. Pierwszego dnia przyszło aż 35 dzieci. Chciałyśmy, żeby te dzieci pomimo wojny miały dobre wspomnienia z dzieciństwa. Zaczęłyśmy regularnie organizować im czas. Teraz na zajęcia w klasztorze przychodzi ok. 250 dzieci chrześcijańskich. Gdy skończyło się lato, zauważyłyśmy, że wiele dzieci ma zaległości w nauce. Zaczęłyśmy pomagać im w ramach Jesuit Refugee Service, gdzie stworzono Centrum Edukacyjne, otwarte dla wszystkich.
Również dzieci muzułmańskich?
Tak. Tutaj zawsze żyli obok siebie muzułmanie i chrześcijanie. Teraz jest wojna. Powinniśmy szczególnie sobie pomagać i okazywać miłość. Prowadziliśmy te zajęcia przez ponad 2 lata dla ok. 200 dzieci. Przychodziły do nas po szkole. Najpierw pomagaliśmy im w lekcjach, a potem razem jedliśmy i bawiliśmy się. Choć Centrum Edukacyjne już nie istnieje, to nadal prowadzimy zajęcia dla dzieci w kościele. Teraz mamy już ok. 25-30 młodych liderów odpowiedzialnych za dzieci. Moja rodzina wróciła tuż po wyzwoleniu. Widzę, ile się zmieniło. Ludzie zaczynają prowadzić normalne życie, wychodzić do restauracji. W pierwszym miesiącu po wyzwoleniu było tylko 10 chrześcijańskich rodzin w naszej dzielnicy. Teraz jest już ok. 5 000 osób, które wróciły z innych części Syrii.
Gdy wracałaś po 3 latach do Homs, nie wiedziałaś, czy wasz dom w ogóle jeszcze istnieje. Nie prościej było wyjechać wtedy z Syrii i zacząć budować życie w bezpieczniejszym miejscu?
Gdy tylko wyzwolono naszą dzielnicę, byłam tak szczęśliwa, że mogę wrócić. Gdy zobaczyłam, że kościół został zniszczony, wiedziałam, że chcę pomóc w odbudowie. To mój dom, tyle tam otrzymałam. Chcę spłacić ten dług wdzięczności. Jeśli wtedy bym wyjechała, to kto pomógłby go odbudować?
Słyszałeś już o naszej czerwcowej kampanii #30 DNI MODLITWY? Módl się w naszej międzynarodowej wspólnocie w intencji chrześcijan prześladowanych na Bliskim Wschodzie!
* Pola Dialogu to nowy projekt krakowskiego biura Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Jest to pierwsze w Polsce centrum edukacyjno-kulturalne zajmujące się tematyką prześladowań chrześcijan, praw człowieka, łamania wolności religijnej w świecie. To jedno z niewielu miejsc, gdzie można porozmawiać na powyższe tematy i dowiedzieć się, jaka jest sytuacja chrześcijan w danym kraju na świecie.
** Lilian Nazha jest absolwentką Wydziału Tłumaczeń Uniwersytetu Al-Baath w Homs, animatorką katechezy i wydarzeń studenckich. Po powrocie do Homs w 2015 roku, jako wolontariuszka zaangażowała się w niesienie pomocy dzieciom dotkniętym skutkami wojny. Przez dwa lata współpracowała z Jesuit Refugee Service.