„Miałyśmy piec piekarski – opowiada s. Andrzeja. – Zrobiłyśmy trzy ekipy, po osiem godzin każda. Piekłyśmy w dzień i w nocy. Żadnych okienek nie było, po prostu na podwórzu chleb się wydawało. Ludzie mówili: Bóg zapłać! Dziękujemy! Albo i nie mówili, tylko brali. I tak, póki tylko mogłyśmy, do ostatniej chwili”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Sporo już napisano o powstańczych kapelanach, a przecież do codzienności walczącej Warszawy ’44 należały też, nieco zapomniane, siostry zakonne. Przetrwały one tam do końca Powstania Warszawskiego, dzieląc z innymi jego najtrudniejsze chwile. Ich wkład we wspólny wysiłek był może mniej efektowny od udziału żołnierzy AK, ale nie mniej heroiczny. I bardzo potrzebny.
Co najmniej kilkanaście żeńskich domów zakonnych na całe dwa miesiące przekształcono wtedy w polowe kuchnie, szpitale i schroniska. W każdym wypadku stało się to dobrowolną, suwerenną decyzją matek przełożonych.
Bohaterskie siostry sakramentki
Tak było chociażby w przypadku sakramentek z Nowego Miasta. 9 sierpnia sędziwa podprzeorysza Roma Koperska, po wysłuchaniu w rozmównicy delegacji powstańczej służby zdrowia, oznajmiła w głębokim skupieniu: „Od 250 lat nie było precedensu, aby została złamana klauzura, która jest znamieniem naszego zakonu. Ale ta chwila dla Polski jest tak osobliwa, że zgadzam się”. Do klasztoru ewakuowano wówczas dwa szpitale.
Niemcy, skoro tylko zorientowali się, co się dzieje w klasztorze, natychmiast skierowali nań miotacze min, tzw. szafy. Od tej pory klasztor sakramentek był permanentnie niszczony. Siostry początkowo czuwały na dachach i strychach gasząc ogień, ale z czasem trzeba było, razem z rannymi, bezdomnymi i głodnymi, zejść do podziemi.
Przez ten cały okres nie ustawały w pracy. Miron Białoszewski w „Pamiętniku z powstania warszawskiego” wspomina: „Sakramentki się palą – mówiło się już odtąd codziennie. A sakramentki się paliły. I latały w welonach. I biły świnie i krowy. Codziennie. I rozdawały ludziom. I przyjmowały, i opatrywały u siebie ludzi. Coraz większe gromady. Tysiące”.
31 sierpnia z potwornym hukiem zawaliła się barokowa kopuła kościoła, grzebiąc pod sobą około tysiąca cywilów. Zginęło wtedy 35 opiekujących się nimi zakonnic. Ocalało zaledwie 11.
Urszulanki w ogniu Powstania
W kilku klasztorach siostry utworzyły ze swego grona patrole sanitariuszek, które wychodziły na ulice podczas walk, aby opatrywać powstańców, a także, jeśli się trafiło, rannych żołnierzy niemieckich. Urszulanki z ul. Księdza Siemca (dziś Wiślana) na Powiślu podzieliły się na pięcioosobowe ekipy.
Jedną z nich już 1 sierpnia, koło uniwersytetu, Niemcy ostrzelali i obrzucili granatami, gdy siostry usiłowały ściągnąć z ulicy rannego cywila. Zginęły wtedy cztery zakonnice-sanitariuszki, a kierująca patrolem siostra Jana Płaska została ciężko ranna. Tego samego dnia zginął też kapelan urszulanek, ks. Tadeusz Burzyński. Niemcy zastrzelili go, gdy na ulicznym bruku udzielał ostatniego namaszczenia umierającemu cywilowi.
Urszulański szpital polowy wyspecjalizował się w operacjach oczu dzięki siostrze Wojdo, która jeszcze przed złożeniem ślubów zakonnych pracowała jako wzięta chirurg-okulistka. „Ona miała swój pokój, bardzo prymitywny zresztą, ale robiła tam operacje” – wspomina s. Andrzeja (Maria Górska), której relację nagrało w 2006 r. Muzeum Powstania Warszawskiego.
„Niestety, bardzo często ludzie zostawali z jednym okiem. Pamiętam, była bardzo dzielna łączniczka. Siostra Wojdo schyla się i mówi: słuchaj, zostanie ci tylko jedno oko. A ona na to: jak to dobrze, że to jedno zostanie!”.
Czytaj także:
Dziewczyny z powstania: „Cechowała je niesamowita dzielność”
Siostry pieką i rozdają chleb. Na trzy zmiany
Dom urszulanek służył też całej okolicy jako piekarnia. Jeszcze przed wybuchem Powstania jeden z piekarzy ofiarował zakonnicom cały zapas mąki, z którego żyło potem pół Powiśla. „Miałyśmy piec piekarski” – opowiada s. Andrzeja. „Zrobiłyśmy trzy ekipy, po osiem godzin każda. Piekłyśmy w dzień i w nocy. Żadnych okienek nie było, po prostu na podwórzu chleb się wydawało. Ludzie mówili: Bóg zapłać! Dziękujemy! Albo i nie mówili, tylko brali. I tak, póki tylko mogłyśmy, do ostatniej chwili”.
Wszystko to działo się pod ciągłym ostrzałem, i to ze wszystkich stron, gdyż dom zakonny stanowił wysuniętą placówkę powstańczą. Jedyną drogą komunikacji był tunel, wykopany pod ulicą. Na początku września, po zbombardowaniu klasztoru, Niemcy przepędzili zakonnice, wraz ze szpitalem, na Wolę.
„Już było puste miasto. Już wiele trupów tylko leżało na ulicach” – wspomina s. Andrzeja. „Siostrę, która była ciężko bardzo ranna, miała kilkadziesiąt odłamków w swoim ciele, cała była zabandażowana, niosłyśmy na krześle, przywiązaną, na ramionach. Wtedy Niemcy chcieli ją zastrzelić: po co wy się tak męczycie? My się strasznie przejęłyśmy. Zdjęłyśmy ją, nisko skryłyśmy między nas. Tak ją doniosłyśmy do Pruszkowa”.
Ta siostra przeżyła, służąc Bogu długie lata w zakonie. Zmarła dopiero na tydzień przed tym, zanim s. Andrzeja złożyła swoją relację. Kilka dni przed nią odeszła do Pana siostra Jana, raniona 1 sierpnia koło uniwersytetu.
Służba w Powstaniu: oczywisty chrześcijański obowiązek
Szpital polowy sióstr szarytek przy Tamce, niedaleko domu urszulanek, służył powstańcom i cywilom znacznie dłużej: ewakuowano go dopiero 27 września, na kilka dni przed zaprzestaniem walk.
Służba rannym i potrzebującym cywilom była tutaj traktowana jako oczywisty chrześcijański obowiązek, ale nie wszystkie domy zakonne zgodziły się na przyjęcie powstańców. Tak na przykład uczyniła przełożona klasztoru karmelitanek bosych na ulicy Wolskiej. Jej decyzja ocaliła zgromadzone tam kilkaset kobiet i dzieci.
Gdy 5 sierpnia, w dzień rozpoczynającej się rzezi Woli, do klasztoru weszli Niemcy, jedna z sióstr, znająca niemiecki, ryzykując własnym życiem stanowczo wyperswadowała oficerowi, iż obiekt ten nie jest placówką oporu. Niemcy rozstrzelali wtedy chroniących się tam cywilnych mężczyzn i chłopców, pozostałym darowali jednak życie.
Gdy w styczniu 1945 r. do ruin Warszawy zaczęli wracać jej byli mieszkańcy, siostry znalazły się w pierwszych, pionierskich szeregach. Prawie wszystkie domy zakonne leżały w gruzach i trzeba je było od podstaw odbudować – także rękami samych zakonnic. Dziś, spacerując wiślaną skarpą i patrząc na barokowe szczyty sakramentek albo szarytek, trudno w to uwierzyć.
Czytaj także:
Moja babcia przeżyła okupację, ale o tym jednym wydarzeniu z Powstania nigdy nie chciała mówić…