separateurCreated with Sketch.

„7 uczuć” Koterskiego – to powinien być film na receptę

7 UCZUĆ, KOTERSKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

„7 uczuć” Koterskiego powinien być na liście filmów obowiązkowych (na wzór kanonu szkolnych lektur). Nawet nie o to chodzi, że są filmy czy książki, których nie wypada nie znać. Chodzi o to, jak bardzo ten film może człowiekowi pomóc.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

A w czym może pomóc komedia? – może ktoś zapytać po obejrzeniu trailera „7 uczuć”. A ten jest mylący. Chociaż starzy fani twórczości Marka Koterskiego mogą się domyślić, że pod warstwą żartów i nieudolności Adasia Miauczyńskiego reżyser chce nam przekazać coś więcej. I tak jest tym razem, bo Koterski przekazuje bardzo dużo. O nas samych przede wszystkim.

 

Adaś Miauczyński wraca do szkoły

„7 uczuć” otwierają słowa Wiktora Osiatyńskiego o tym, że w szkole nauczono go wielu rzeczy, ale nie tego, że jest siedem podstawowych uczuć, które trzeba umieć wyrażać. To świetne wprowadzenie do filmu, którego akcja dzieje się w szkolnym entourage’u.

Nie podejrzewam, że celem Koterskiego było demonizowanie szkoły jako takiej, udało mu się jednak wytknąć najważniejsze, często popełniane w tej instytucji błędy. Bo czy nie jest tak, że wychodzimy ze szkoły znając na pamięć wszystkie dopływy Nilu, daty koronacji polskich królów i pierwszy rządek pierwiastków w tablicy Mendelejewa, na co otrzymujemy glejt w postaci świadectwa (z paskiem lub bez), ale o samych sobie wiemy niewiele albo nic.

Bo nikt nas w szkole tego nie uczy – rozpoznawania tego, co czujemy, nazywania tego, ani – co gorsza – radzenia sobie z trudnymi emocjami. Ba, one są spychane gdzieś na margines, bo kto by się tam przejmował uczuciami, skoro na teście gimnazjalnym czy maturze tego nie będzie. Konsekwencje są opłakane…

 

Michał Koterski: Nikt nas nie uczy radzić sobie z emocjami

„7 uczuć” to film, jak mówił Michał Koterski w naszym wywiadzie, o relacjach dorosłych z dziećmi, traumach z dzieciństwa i sztuce przeżywania emocji. Czym jest to przeżywanie emocji? 

To jest coś, czego nikt nas nie uczy. Umiejętność radzenia sobie z nawet najgorszymi emocjami, jakie nas spotykają. Ja się po czasie dowiedziałem, że alkoholizm czy narkomania to nie są choroby związane z używkami, tylko z nieradzeniem sobie z emocjami – mówił Koterski.

Ta nieumiejętność nazywania tego, co się czuje, brak relacji z samym sobą powoduje, że stajemy się kimś innym, pozujemy, wchodzimy w role, jakich oczekują od nas inni, świat. Tylko że to jeszcze bardziej pogłębia „odklejenie” od samego siebie…

…z moją narzeczoną stwierdziłem, że nie interesuje mnie związek na zasadzie udawania kogoś, kim nie jestem. Nie będę udawał macho, skoro nie jestem macho. Nauczyłem się akceptować swoje wady i zrozumiałem, że pokazywanie swoich emocji i trwanie w prawdzie z samym sobą daje mi siłę i stanowi o prawdziwym męstwie – dodawał Koterski.

 

Kim będziesz, jak będziesz dorosły? Sobą!

Jaki w tym wszystkim udział ma szkoła? A gdzie indziej, jeśli nie w szkole, można wpaść w mechanizm wyścigu szczurów, w kołowrotek? Nie wszędzie, jasne, wśród nauczycieli są też całkiem fajni ludzie, pedagogowie z doświadczeniem, nieprzekładający na uczniów własnych frustracji (ja na takich trafiłam!). Ale jakże często zdarzają się tacy, jak w filmie Koterskiego, których na łopatki rozkłada deklaracja ucznia, że „chce zostać sobą”. A przecież w życiu, jak przekonywała uczniów filmowa nauczycielka, trzeba być kimś – kosmonautą, odkrywcą, filmowcem… Najlepiej jeszcze uznanym, bo przecież nic tak nie potwierdza naszej wartości, jak opinie innych.

Pudło! Głupota, w dodatku naiwna, bo jak ktoś inny może nas przekonać o naszej wartości, skoro dla samych siebie będziemy bezwartościowi? To tkwi w nas, w środku i jeśli nie będziemy o tym przekonani, to nikt i nic nie będzie nas w stanie o tym zapewnić. Więcej, może zdarzyć się, że 1000 osób powie nam, że jesteśmy świetni, ale jeśli znajdzie się 1, która nas skrytykuje, to będziemy żyć wyłącznie krytyką…

Ale udział w tym dogadywaniu się ze sobą mają też rodzice, bo to przecież nasi pierwsi nauczyciele. A ci też potrafią „dać do pieca”, słowami, które na długie lata zostają w głowie.

 

Komendy, polecenia czy… zapewnienia o miłości?

Nie rusz, zostaw, nie rzucaj łyżką, weź śmieci, nie baw się przy stole, opuść nogi… – w dzieciństwie słyszymy setki, jeśli nie tysiące komend. Ciekawe, czego jest więcej – czy tych poleceń czy zapewnień, deklaracji w stylu: kocham cię, jesteś piękny, jesteś dla mnie ważny, potrzebuję cię, jesteś mądrym człowiekiem.

Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek to policzył, ale czuję w kościach, że tych komend może być więcej. I to też widać w „7 uczuciach”, gdzie Koterski pokazuje rodziców skupionych bardziej na tym, co ludzie powiedzą, niż na tym, co czują ich dzieci. Rodziców, którzy zamiast cieszyć się z piątki, pieklą się, że była z minusem. Rodziców, którzy w problematycznych sytuacjach wysyłają starsze rodzeństwo („weź mu coś powiedz”). Rodziców, którzy są tak przygnieceni codziennymi obowiązkami, że sił nie starcza im na bycie. Po prostu. Ale też rodziców, którzy sami tak zostali wychowani, więc… powielają schematy.

O tym śpiewa Kasia Nosowska na nowym albumie „Basta”, na przykład w piosence „Mówiła mi matka”. Są tam słowa, które w piosenkarce siedziały całe życie, które wpędziły ją w kompleksy i nie pozwoliły cieszyć się z sukcesów. Słuchanie tej płyty może boleć. Bo budzi wspomnienia, które chciałoby się wymazać z głowy i serca. A jeśli już zostaliśmy rodzicami, zmusza nas do rachunku sumienia, czy sami bezwiednie nie powtarzamy tekstów, które nam zakodowano w głowie.

 

„7 uczuć” Koterskiego – film na receptę

Każdy z nas ma w sobie coś z Adasia Miauczyńskiego. A skoro tak, to każdy powinien ten film obejrzeć. Choć może to zakończyć się dość boleśnie.

Postulowałabym, żeby na bilecie jak na paczce fajek minister zdrowia ostrzegał: Oglądanie tej produkcji doprowadzić może do pierwszego od dawna płaczu z powodu tęsknoty za uczuciami, jakie nosiliśmy w sobie, gdy byliśmy dziećmi, a którym od dekad nie pozwalamy na dostęp do siebie. Bo tak nas wszystkich wychowano.

– napisała Anna Dziewit-Meller w „Tygodniku Powszechnym”. Od siebie dodałabym jeszcze, że warto byłoby przeznaczyć jedną lekcję w ramach szkoły rodzenia na „7 uczuć” – jako obowiązkowy punkt do refleksji, zanim na świat przyjdzie twoje dziecko… 



Czytaj także:
„Po co te emocje”, czyli jak zrozumieć to, co się w nas dzieje


Konrad Kruczkowski
Czytaj także:
Konrad Kruczkowski: Dlaczego mężczyźni nie okazują uczuć?



Czytaj także:
Dlaczego moje dzieci nie muszą mieć dobrych ocen

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.