Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Debiut naszego synka w przedszkolu okazał się katastrofą. Nie to, żeby mu się nie podobało, bo podobało się bardzo. Przez pierwsze pięć dni. Potem nadszedł czas chorób przerywanych jedno- lub góra dwudniowymi wizytami w placówce. Efekt? Kilka tygodni następujących po sobie chorób i ciągłej antybiotykoterapii. Pamiętam, że wyglądało to bardzo podobnie, gdy dwójka naszych starszych dzieci chodziła do przedszkola. Ten czas jaki się w moje głowie jako okres swego rodzaju ciemności. Dziś jednak, mam już trochę inne podejście. Wiem, że są sposoby, by sobie i swojej rodzinie w tym czasie pomóc.
Nie możesz zmienić? Zaakceptuj
Po pierwsze, pomaga akceptacja stanu rzeczy. Jednym z najbardziej wyzwalających momentów było dla mnie odkrycie, że - w odróżnieniu od innych instytucji - celem istnienia tej, którą jest rodzina nie jest wcale „efektywność”. Tu nie obowiązują zasady konkurencji, rywalizacji i skuteczności. Rodzina to miejsce, gdzie człowiek jest przyjęty takim, jakim jest i gdzie może liczyć na wsparcie, zwłaszcza gdy nie miewa się zbyt dobrze. Tu razem możemy szukać, co służy i pomaga każdemu z nas. Tu dla dobra wszystkich możemy i potrzebujemy wychodzić z perfekcjonizmu i pozbywać się wyśrubowanych ambicji.
Rodzina to też takie cudowne miejsce, gdzie dopasowujemy krok – czyli rytm naszego życia – do najsłabszego - „najmniejszego” członka. Widać to jak na dłoni, gdy w domu pojawia się noworodek. Niedojrzali rodzice nie porzucają dotychczasowego stylu życia i zachowują się tak, jakby nic się nie zmieniło. Jednak ludzie gotowi na zmianę i dawanie miłości, mimo pewnego trudu - łatwiej skupiają uwagę na tym, który aktualnie jest najbardziej bezbronny i kto nie obejdzie się bez ich czułej obecności i troski.
Podobnie i choroba dziecka pokazuje naszej rodzinie realia, jakiego stylu życia możemy się teraz spodziewać. Akceptacja pomaga uporać się z uczuciem zawodu, że „nie tak miało być”. Z powodu chorób weryfikujemy część planów, rezygnujemy z części spraw, spotkań czy wyjazdów. I to jest ok. W to miejsce pojawia się za to więcej przestrzeni dla nas samych.
Choroba to z jednej strony czas zwiększonej mobilizacji. W grafik wpisujemy inhalacje i podawanie lekarstw, zaopatrujemy się w wartościowe, witaminowe produkty. To, że „coś” robimy, pozwala nie poddać się rezygnacji i uczuciu bezsilności.
Być bliżej siebie
Na drugim jednak biegunie trybu „walki z chorobą” znajduje się po prostu „bycie”. Możemy zwolnić tempo i być bliżej siebie. Może to być czas przytulania, czytania książek, rysowania, układania puzzli, żartów i leżenia na kanapie, gdy nie ma na nic sił. Zdecydowanie nie warto planować wtedy generalnych porządków, remanentów w szafach czy kolejnych pilnych, ale kompletnie nieważnych zadań, które tylko niepotrzebnie zwiększą presję. Co więcej, choroba może być źródłem dobrych, ciepłych wspomnień – o ile spróbujemy przeżywać ją jako szansę, nie zaś tylko „zło konieczne”, od którego nie ma ucieczki.
Wspieraj siebie
Uświadamiam sobie też, jak - w czasie nieprzespanych nocy i domowego szpitala - potrzebuję zadbać o siebie jako mama. Jeśli spędzam czas głównie z chorymi dziećmi, potrzebuję także wyjść z domu – wyjść na świeże powietrze i choć na chwilę - zmienić otoczenie. Prawdą jest, że z pustego i Salomon nie naleje.
By okazywać chorującym dzieciom miłość i wsparcie, muszę znajdować sposoby na to, by wspierać też samą siebie. Nie tylko dobrą myślą i dobrym słowem („radzisz sobie dobrze w tej sytuacji”, „jest ci trudno, to sporo kosztuje”), ale też czynem miłosierdzia wobec samej siebie. Naprawdę warto uczyć się prosić o pomoc w opiece nad chorym dzieckiem czy w załatwianiu rozmaitych spraw. I nie chodzi tylko o męża, który też może już ledwo ciągnąć. Szukajmy wokół nas ludzi, na których możemy w takich sytuacjach liczyć.