Po wyzwoleniu na terenie obozu wciąż pozostają tysiące schorowanych i zagłodzonych więźniów. Józef Bellert wraz z grupą lekarzy, pielęgniarek i wolontariuszy wyjeżdża do Oświęcimia. Tworzy szpital PCK, w którym pomoc w ciągu pół roku znajduje ponad 4600 chorych z dwudziestu kilku krajów. „Stryjek Józio był pogodny, niewysoki, grubiutki, korpulentny, z wąsikiem. Opowiadał przeróżne dowcipy” – wspomina go Ewa Bellert-Michalik.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Lilka jest w ostatnim miesiącu ciąży, kiedy zaczyna czuć się źle – zaburzenia wzroku, zawroty głowy. Jej matka wysyła telegram do doktora Józefa Bellerta. Ten odpisuje: “natychmiast przywieźcie ją do Krakowa, tu w szpitalu będzie już łóżko czekało”. Pewnie z doświadczenia spodziewa się, że chodzi o zatrucie ciążowe. Ale czasu ani możliwości, by wieźć kobietę z Zagłębia nie ma, więc mała Ewa Bellert rodzi się w Dąbrowie Górniczej.
„Stryjek Józio – bo tak zawsze mówiliśmy o Józefie Bellercie, stryjku mojego taty – był wyrocznią, można było na nim polegać. Zawsze wiedziałam też, że był najbardziej zasłużony w naszej rodzinie i najwięcej się w jego życiu działo” – mówi dziś Ewa Bellert-Michalik.
Wilczy bilet
Józef Bellert przychodzi na świat w 1887 roku w Samsonowie, małej świętokrzyskiej wsi. Wcześnie traci ojca. Razem ze starszą siostrą Heleną i młodszym bratem Piotrem (czyli dziadkiem Ewy Bellert-Michalik) wychowuje się na plebanii, gdzie proboszcz zatrudnia ich matkę jako gospodynię. Jadwiga Bellert przez kilkadziesiąt lat przenosi się z księdzem z parafii do parafii. Dzięki tej pracy może wykształcić dzieci.
Józef i Piotr idą do gimnazjum męskiego w Kielcach. Tego samego, w którym dwadzieścia lat wcześniej uczy się Stefan Żeromski.
„W 1905 roku, kiedy Józio jest w klasie maturalnej, przez Polskę przechodzi fala strajków w obronie języka polskiego. Razem z bratem też są w komitecie organizującym strajk, w grupie postępowej. Po kilku miesiącach wszyscy, którzy brali w nim udział, zostają relegowani ze szkoły i dostają tzw. wilczy bilet, czyli zakaz kontynuowania nauki na terenie Królestwa Polskiego. A szkołę trzeba gdzieś skończyć. Wybór pada na Petersburg” – opowiada E. Bellert-Michalik.
Po maturze Józef rozpoczyna studia medyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tytuł doktora uzyskuje po wybuchu I wojny światowej. Zgłasza się jako ochotnik do oddziału strzelców Józefa Piłsudskiego.
Jest już wtedy żonaty z Sabiną Głuchowską, prawdopodobnie poznaną w czasie strajków w Kielcach. Mają też razem pierwszą córkę, Zosię.
Piłsudski
„Zachowały się dwie kartki Józefa z okopów, pisane ołówkiem do żony, kochanej Sabci – mówi E. Bellert-Michalik. – Jest też jego zdjęcie z Piłsudskim, bardzo niewyraźne, tuż przed bitwą pod Polską Górą na Kresach”.
Bellert jest zastępcą lekarza I Baonu i uczestniczy w walkach na Ponidziu. W maju 1915 roku zostaje komendantem szpitala polowego II Brygady, potem służy jako lekarz V Baonu, komendant szpitala w Radomiu i wreszcie w Kielcach. Tam też zasiada w komisji werbunkowej. Udaje mu się zmobilizować do Legionów Polskich 200 ochotników, za co zostaje wydalony do Rembertowa.
„Po wojnie jest związany z Kielecczyzną – w Chęcinach zwalcza epidemię duru plamistego. Sam się nim zaraża, ale na szczęście udaje mu się wyzdrowieć. Tam też zakłada straż ogniową. Potem przez 8 lat pracuje jako ordynator szpitala w Pińczowie” – tłumaczy E. Bellert-Michalik.
Niestety, w czasie epidemii w Chęcinach umiera jego druga, najwyżej dwuletnia córka. W 1918 r. na świat przychodzi trzecia, Marynka. „Józio zawiadamia swoją mamę, a ta odpisuje: jeśli urodzi się jeszcze jedna dziewczynka, nawet mnie nie powiadamiajcie” – śmieje się E. Bellert-Michalik.
Józefowi Bellertowi nie wystarcza to, że zarządza szpitalem. Sen z powiek spędza mu sytuacja najuboższych. W małych miejscowościach zakłada więc ośrodki zdrowia, gdzie można uzyskać bezpłatną opiekę lekarską. Organizuje zawody sportowe, strzeleckie, darmowe wakacje dla robotników.
Wiele energii poświęca też budowie szkoły – pomnika Józefa Piłsudskiego w Starym Korczynie. „Zróbmy coś praktycznego – uważa. Twierdzi, że mieszkańcom Ponidzia, gdzie toczyły się zacięte walki, należy się jakaś rekompensata. Proponuje budowę porządnej szkoły. Jakiś ziemianin odstępuje kawałek gruntu, stryjek zbiera fundusze. To ma być szkoła podstawowa i zawodowa, z zapleczem sanitarnym, wspaniałymi salami gimnastycznymi, basenem – coś w tamtych czasach niewyobrażalnego! Ma być czynna od września 1939 r., ale nigdy nie rusza. Dziś jest placówką opiekuńczą” – opowiada E. Bellert-Michalik.
Czytaj także:
Dynamit w gorsecie, rewolwer pod spódnicą. Opowieść o Oli Piłsudskiej
Warszawa
W latach 30. Józef przenosi się z rodziną do Warszawy, gdzie obejmuje stanowisko lekarza naczelnego ZUS. W czasie II wojny światowej pracuje w szpitalu polowym, służy w Sanitariacie Okręgu Warszawskiego AK.
„Gdy wybucha powstanie, zakłada maleńki szpital na ul. Jaworzyńskiej. Młodsza córka mu pomaga. Gdy powstanie upada, wszyscy chorzy zostają ewakuowani, a stryjek razem z nimi, najpierw do Pruszkowa, potem do Krakowa – tłumaczy E. Bellert-Michalik. – Zaraz potem jest wyzwolenie Auschwitz i ma kolejny pomysł”.
Auschwitz
Po wyzwoleniu 27 stycznia 1945 r. na terenie obozu wciąż pozostają tysiące schorowanych i zagłodzonych więźniów. 5 lutego Józef Bellert wraz z grupą ponad trzydziestu krakowskich lekarzy, pielęgniarek i wolontariuszy wyjeżdża do Oświęcimia. Tworzy szpital PCK, w którym pomoc w ciągu pół roku znajduje ponad 4600 chorych z dwudziestu kilku krajów.
Więźniowie wyglądali jak szkielety pokryte skórą koloru ziemistego. Ważyli średnio po 20–35 kilogramów. Choć pracowałam wcześniej w szpitalu wojskowym, gdzie trafiały się ciężkie przypadki z frontu, to czegoś takiego nigdy nie spotkałam. Niektóre pielęgniarki, jak tylko zobaczyły, co nas tutaj czeka, od razu chciały wracać do Krakowa, nie wytrzymywały nerwowo i nie można się im dziwić. To była bardzo ciężka praca w strasznych warunkach – w rozmowie z portalem Onet.pl relacjonuje pielęgniarka Genowefa Tokarewicz. – Tego naprawdę nie da się opowiedzieć. Gruźlica, dur brzuszny, obrzęki, odleżyny, biegunki głodowe były na porządku dziennym. Brak wody, brak jedzenia, brak leków, brak kanalizacji. Jak pracować w takich warunkach? Wciąż na terenie obozu, obok baraków znajdowało się mnóstwo trupów, szczątki ciał, niedopalonych w krematorium ludzkich kości.
Ekipa sanitarna przez pierwszy tydzień pracuje praktycznie bez przerw na sen. Chorych trzeba przenieść do murowanych baraków na terenie obozu macierzystego, zapewnić im pojedyncze łóżka, odpowiednią dietę.
Więźniowie na początku bardzo się bali zastrzyków, jak tylko zobaczyli igłę, to chcieli się wyrwać i uciec, ale nie mieli na to sił, dlatego krzyczeli. Trzeba ich zrozumieć, w obozie za pomocą zastrzyków fenolu niemieccy lekarze wykonywali egzekucję. Kolejny problem pojawiał się, kiedy chcieliśmy zaprowadzić więźniów do kąpieli. W obozie mówiono o Żydach, którzy zamiast do sauny, szli prosto do gazu.
„Na zawsze zapamiętam słowa wypowiedziane przez doktora Bellerta: Kiedy dzisiaj wspominamy kilkumiesięczny okres pracy w obozie grozy i piekła, zdajemy sobie sprawę, że byliśmy tam bardzo potrzebni. To prawda. Dziś wiem, jak wiele dawaliśmy tym ludziom” – podsumowuje G. Tokarewicz.
Więźniowie opuszczają teren Auschwitz z wyprawką – cywilnym ubraniem, jedzeniem na drogę, zaświadczeniem potwierdzającym pobyt w obozie.
Po powrocie do Krakowa Józef Bellert pełni funkcję dyrektora Szpitala św. Łazarza w Krakowie (dziś Szpital Uniwersytecki). Po służbie w Oświęcimiu zostaje mu pamiątka:
U cioci Marynki w Warszawie wisiał rysunek przedstawiający główkę niemowlęcia. Stryjek dostał ją od więźnia w dowód wdzięczności. Ciocia zawsze myślała, że to jest jakieś dziecko, które się w Auschwitz urodziło. W l. 80. ze zdziwieniem odkryłam, że ta sama główka jest na produktach Gerbera. Ciocia zdjęła obrazek ze ściany – śmieje się E. Bellert-Michalik.
Czytaj także:
Kobiety z bloku 10. Przeżyły eksperymenty medyczne w Auschwitz
Stryjek Józio
Kiedy Ewa Bellert jest małą dziewczynką, czasem wpada z mamą w odwiedziny do stryjka Józia albo chociaż spaceruje z nim po rynku.
Z tych wczesnych wizyt pamiętam kosmatego szpica Pusię, bardzo wesołego. A stryjek nam różne sztuczki pokazywał, żeby nas zabawić. Pamiętam też mieszkanie, gdzie stryjek mieszkał ze swoją starszą córką Zosią, pracującą chałupniczo. W pokoju miała wielki warsztat tkacki – ten jeden raz widziałam taki warsztat z bliska.
Pewnego razu nastoletnia Ewa Bellert zostaje u stryjka na dłużej.
Zabrał mnie na spacer po Krakowie. Pamiętam, w jakim tempie on szedł, mimo swoich lat – a był już koło osiemdziesiątki. Maszerował bardzo szparko, co chwilę w jakąś bramę wchodził. Pokazywał mi dziedzińce – niektóre bardzo zapuszczone. No i w końcu zaprowadził mnie na dziedziniec Collegium Maius. To było dla mnie duże przeżycie. Mówił wtedy: może kiedyś będziesz tu studiowała. Ale na studia poszłam do Warszawy.
Już wtedy był u stryjka drugi pies, Szep, olbrzymi, chyba dalmatyńczyk skrzyżowany z dogiem. Jak stawał na tylnych łapach – a uwielbiał się tak witać – to opierał swoje łapy na ramionach moich i koniecznie chciał lizać twarz.
„Stryjek Józio to był wesoły człowiek, opowiadał przeróżne dowcipy, dużo się śmiał. Sporo się różnił od mojego dziadka Piotra, który był wysoki, władczy i poważny. Stryjek Józio był pogodny, niewysoki, grubiutki, korpulentny, z wąsikiem. Chętny, żeby oprowadzić takie dziecko po mieście. Niestety, nie mam więcej osobistych wspomnień o nim” – mówi Ewa Bellert-Michalik.
Doktor z Kleparza
Nim Józef Bellert przechodzi na emeryturę w wieku 82 lat, przez 18 lat pracuje jako lekarz rejonowy na krakowskim Kleparzu. Zdarza się, że w trakcie wizyt odciąża pacjentów w domowych obowiązkach.
W 1969 roku idzie na badania do szpitala. Dowiaduje się, że choruje na nowotwór. Umiera w kwietniu 1970 roku. Jego grób znajduje się na Starych Powązkach w Warszawie.
Czytaj także:
Tadeusz Pietrzykowski – nieustraszony bokser z Auschwitz
Czytaj także:
14-letnia więźniarka Auschwitz. Zobaczcie jej „ożywione” zdjęcia