Na siedzeniu w aucie znajduję flizelinową, odblaskową kamizelkę w żółtym kolorze. Na plecach widnieją czarne litery: „ZOBACZ MNIE”. Nie wiem, kto ją zostawił. Może nasz nastoletni syn, który pełnił rolę przewodnika dla uczestników ESM Taize, przyjeżdżających do naszej wsi pociągiem. A może mój mąż, gdy czekał na lawetę do naszego auta, które zepsuło mi się przy zjeździe na obwodnicę w Nowy Rok. Porusza mnie ten napis ogromnie, bo wiem, że to o jednej z najważniejszych ludzkich potrzeb.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
To ta potrzeba woła w nas o zaspokojenie, gdy wykrzykujemy swoje pretensje, inwektywami albo zdaniami niejednokrotnie złożonymi. To o niej jest płacz niemowlęcia i o niej opowiada dziecko tupiące w sklepie. Nastolatka farbująca włosy na czerwono i paznokcie na czarno albo która przestaje jeść. Starsza pani, która przychodzi do lekarza i opowiada wcale nie o zdrowiu, ale o całym swoim życiu.
Zobacz mnie
„Zobacz mnie” – to wołanie, by ktoś potwierdził nasze istnienie. Prośba o dowód na to, że jesteśmy kimś ważnym. Że nie jesteśmy przezroczyści. Taka jest potrzeba bycia dostrzeganym. Potrzeba bezpieczeństwa i pewności, że nie zostaniemy pominięci, że świat o nas zapomni, że czegoś ważnego dla nas zabraknie. Jak w kolejce po chleb, do którego dopchać się mogą tylko najsprytniejsi i ci o największej krzepie.
Pierwszym miejscem, gdzie ta potrzeba ma szansę zostać zaspokojona, ale także bardzo często zdarza się, że tak się nie dzieje – jest dom. Może być on takim miejscem, gdzie członkowie rodziny widzą siebie nawzajem (albo przynajmniej starają się to robić), lub takim, w którym mieszkają ludzie niewidzialni. Ocierają się o siebie, mijają, wymieniają między sobą słowa – ale nikt nie czuje się widziany z tym wszystkim, kim jest.
Jak patrzymy na dzieci?
Ogromnie poruszający cytat Daniela Siegela zamieściło na swojej stronie ostatnio Bliskie Miejsce, zajmujące się wspieraniem rodziców i dzieci: “Zastanówmy się przez chwilę (…) czy nasze dzieci czują się przez nas »widziane«. Czy czują się widziane naprawdę takie, jakimi są, a nie takie, jakimi chcielibyśmy, żeby były? Czy umiemy patrzeć na nie bez filtra naszych własnych lęków albo pragnień?” Odsłania on wiele na temat tego, że patrzeć na kogoś jeszcze nie oznacza go widzieć.
Można na przykład postrzegać kogoś tylko naprawczo. „Jak ty się ubrałeś?” „O której ty jesz śniadanie?” „Bądź ciszej”. Można spoglądać kontrolnie. „Jak tam w szkole?” „Co dostałeś z kartkówki?” „Nie zjadłaś zupy”. Można też cały czas przymierzać do ideału, jaki nosimy w głowie. Grzecznego dziecka, dziecka-wizytówki rodziny, dziecka-które-nie-sprawia-kłopotu, idealnego nastolatka. I patrzeć wtedy tylko po to, by sprawdzać, na ile nasze wyobrażenia zostały spełnione.
To samo dotyczy relacji między dorosłymi. Można widzieć bliskiego człowieka, który zrobił bajzel i zostawił ubrania na krześle, albo kogoś zmęczonego po całym dniu. Można widzieć kogoś, kto sobie „nie radzi”, albo właśnie kogoś, kto sobie radzi najlepiej, jak umie. Można widzieć obok siebie kogoś, komu nic się nie chce, albo kogoś, kto przeżywa przygnębienie i smutek, ma kłopoty w pracy, przeżył rozczarowanie.
Widzę cię
Potrzeba bycia dostrzeganym prosi: zobacz mnie w całości. Nie kawałek mnie, jaki ci jest teraz potrzebny albo taki, który ci pasuje, ale także resztę mnie. Dostrzeganie drugiego można sobie wyobrazić jako wieloetapową drogę, by widzieć coraz więcej. Pierwszym, co wymyśliliśmy, by tej potrzebie wyjść naprzeciw, są pozdrowienia. „Dzień dobry”, „witaj”, „miło cię widzieć”. I po to, by naprawdę widzieć, możemy pytać dalej. Czego potrzebujesz? Na czym ci zależy? Co jest dla ciebie ważne? Czego się lękasz? Co jest dla ciebie trudne?
Możemy sprawdzać, na ile w naszym byciu z innymi ludźmi te pytania są obecne. I ile możemy im dać owego „widzę cię”, które pomaga drugiemu poczuć się kimś. Ważnym, bezpiecznym, dostrzeganym. Żeby nie musieli zakładać fluorescencyjnych koszulek „zobacz mnie” – czyli zwracać na siebie uwagi krzykiem, płaczem, „dziwnym” zachowaniem, które ma sprowokować reakcję, albo w końcu strajkiem wycofania z relacji.
Czytaj także:
By codzienność miała sens – wyzwanie noworoczne
Czytaj także:
Czy warto być szczerym w relacjach?