Aleteia logoAleteia logoAleteia
sobota 27/04/2024 |
Św. Zyty
Aleteia logo
Duchowość
separateurCreated with Sketch.

Matrix nie istnieje. O filmach, które uczą jak żyć i o granicy, za którą seriale stają się zgubą [rozmowa]

FILM

Thomas William/Unsplash | CC0

Katarzyna Kamińska - 23.02.20

„Może się wtedy okazać, że swoje prawdziwe życie przepuściłem przez palce, zmarnowałem”. A szczęście jest gdzie indziej. Gdzie? Przeczytajcie rozmowę z ojcem Michałem Leganem, zakonnikiem i filmoznawcą.

Kasia Kamińska: Przepraszam, ale psuje mi ojciec wizerunek zakonnika znany z filmów. Gdy się jest zakonnikiem, to się siedzi w klasztorze i medytuje, a ziemianie, by się w nim wyciszyć, walą do niego oknami i drzwiami. A tymczasem ojciec proponuje wywiad o 22.30, bo ciągle gdzieś pędzi…

Ojciec Michał Legan OSPPE: Zakon daje szansę, by żyć trochę wolniej i ciszej, spokojniej. Ale to na pewno nie oznacza, że jest okazją, by się oderwać od świata. Zrezygnować z niego. Wprost przeciwnie.

Patronem naszego zakonu jest święty Paweł Pierwszy Pustelnik. Młody człowiek, który spędził na pustyni w Egipcie 90 lat, a po tym czasie pierwszego napotkanego człowieka zapytał: „co się dzieje w dużych miastach, kto rządzi i czy są budowane duże budowle?”. Nawet na pustyni człowiek myśli o świecie i chce dla tego świata żyć.




Czytaj także:
Franciszek spotyka się z „bluźnierczym” artystą. Martin Scorsese w Watykanie

Ojciec jest jakby cały z filmu. Fragmenty z biografii ze strony ojca są jak kadry, nic tylko kręcić. Taki fragment: jakaś dziwna siła ciągnęła mnie na spacery Plantami, później wzdłuż Wisły i na Skałkę, do takiego pięknego klasztoru, w którym raz dziennie można zaobserwować dziwne wydarzenie. Siedząc na murku, widzi się, jak po obiedzie kilkudziesięciu roześmianych i szczęśliwych kleryków w białych habitach przechodzi z klasztoru do seminarium.

Czasem człowiek tak układa wspomnienia w głowie, żeby tworzyły kadry. Zofia Nałkowska w książce „Węzły życia” (to myślenie jest też bliskie Krzysztofowi Zanussiemu) napisała o myśleniu przełomowym, że potem wszystko wokół niego się organizuje.

W moim życiu te ważne chwile zostały zapamiętane w formie jakiegoś kadru czy obrazu filmowego.

Filmy katolickie to nuda straszna… Sztampa.

Gdy film jest katolicki, to jest wielkie niebezpieczeństwo katechetyczne, a jak jest katechetyczny, to zapewne jest nudny i nie warto go oglądać. Od katechizowania są katecheci, wykładowcy od wykładania, a twórcy filmowi są od tego, by unikając wykładu czy katechezy, zadawać prowokacyjne, mądre i wielkie pytania. Film musi być filmem, a nie wykładem.

Jakie filmy we wspomnianym klimacie są ważne?

Milczenie Martina Scorsese, Uczta Babette Gabriela Axela, Andriej Rublow Tarkowskiego, Dziennik wiejskiego proboszcza Roberta Bressona, Boże ciało Jana Komasy. To filmy, które prowokują i można liczyć, że coś w człowieku naprawią.

Ojciec kocha kino, studiował filmoznawstwo, a wybrał zakon…

Była bardzo wielka pokusa, by zająć się tworzeniem filmów, ale mam przekonanie, że w życiu w ogóle nie warto mówić o tym, co mogło się zdarzyć, o rzeczywistościach równoległych czy alternatywnych, bo one nie istnieją.

Nie ma Matrixu?

Nie ma, a takie gdybanie o tym, co mogłoby być, jest bezcelowe. Lubię myśleć o tym, co się zdarzyło, o prawdzie i rzeczywistości, która jest wielka, piękna, a nawet święta. W przeciwieństwie do tego, co się nie zdarzyło i nie ma w tym żadnego błogosławieństwa.

Nigdy nie rozważam swojego życia w taki sposób, co by się zdarzyło, gdybym nie poszedł do zakonu. Mogę powiedzieć coś odwrotnego: gdybym miał dokonać raz jeszcze wyboru – byłby taki sam. Jestem przekonany, że zostałem powołany do życia w zakonie, inaczej byłbym nieszczęśliwy.

Wróćmy do filmów. To obrazy czyjejś wyobraźni, a wielu z nas czasem uczy się życia z nich. Jest nawet filmoterapia.

Film to jest coś więcej niż wymysł człowieka, bo może dotykać tego, co w nas archetypiczne. By film był wartościowy, musi spełnić trzy podstawowe warunki: być prawdziwy, dobry i piękny.

Piękno ma różne oblicza. Myślę na przykład o filmie Pasja Mela Gibsona, gdzie przez przerażający obraz przebija się metafizyczne piękno. Dobro jest czymś, czego wszyscy pragniemy i szukamy, i czasem film potrafi pokazać je w sposób zawoalowany i dyskretny, ale głęboki, a nie naskórkowy.

Taki właśnie jest film Boże Ciało Jana Komasy. Pokazuje wielką prawdę o człowieku, który aż dotknął świętości. Choć pokazuje też, że jesteśmy w połowie drogi między byciem aniołem, a bestią.


BOŻE CIAŁO

Czytaj także:
Kleryk o „Bożym Ciele”: Znalazłem w filmie istotę kapłaństwa

Jakie powinny być filmy?

O człowieku i dla człowieka.

Ojciec jest odważny, bo mówi się, że Jasna Góra jest zdominowana przez polityków i jest na cenzurowanym, a ojciec powiedział, że zrobi tam pokaz filmu Boże Ciało, który chyba nie wszystkim katolikom się podoba…

Mam wrażenie, że istnieją dwie Jasne Góry – pierwsza jest ta prawdziwa, gdzie ja żyję, a druga kreowana jest przez media. Z mojej perspektywy to wygląda inaczej: jestem na Jasnej Górze od 8 lat i widzę miliony ludzi, którzy tu pielgrzymują. Widzę ludzi ze wszystkich partii politycznych, różne pokolenia, bo i dzieci pierwszokomunijne i emerytów, pielgrzymki tak od siebie różne, jak ta motocyklistów i ta Radia Maryja.

Przybywają tu i nacjonaliści i hipisi, pielgrzymi w czerwonych płaszczach od księdza Natanka i z czerwonym serduszkiem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Oni wszyscy są na Jasnej Górze i to jest prawdziwy obraz.

W końcu ma znaczenie religijne…

Ale jest też znaczenie narodowe. Przyjeżdżają pielgrzymki, które zapraszają polityków. Czy my jako gospodarze powinniśmy powiedzieć politykom: „usiądźcie w ostatnim rzędzie”?

Tak!

Jeśli oni pełnią funkcje państwowe, to nie tylko nie usiądą na końcu, ale dostaną mikrofon na kilka chwil, choć oczywiście nie w czasie liturgii. Problem polega na tym, że politycy wszystkich opcji wykorzystują Jasną Górę.

Kończąc smutny wątek z politykami, przypomniało mi się, że Wojciech Kilar, wybitny kompozytor filmowy, też kochał Jasną Górę!

On się bardzo dobrze u nas czuł. Miał swoje własne miejsce w wirydarzu, czyli naszym wewnętrznym ogrodzie. Lubił tam palić papierosy i cieszył się, że ma swój zakątek. Gdy się ogląda filmy Zanussiego z muzyką Kilara, to czuć, że jest ona organicznie związana z filmami. A gdy słucha się jej poza filmem, to czuć, jak wiele inspiracji czerpał z Jasnej Góry.

Ostatnio odkryłem, że Exodus Kilara to utwór, który właściwie oparty jest na rytmie, melodii i dysonansie, który pochodzi z Bazyliki Jasnogórskiej. Jak się u nas śpiewa nieszpory, to się je śpiewa w bardzo szczególny sposób. Kilar – łącznie z pomyłkami muzycznymi, fałszami – wpisał to w Exodusie.

Piękne! Kino, muzyka filmowa to często balsamiczne doznania. Można się podbudować, ale i zdołować. Jak ogarnąć modną obecnie filmoterapię?

Komunikacja jest możliwa, kiedy dwie strony decydują się, by odnaleźć wspólny język. Dlatego trudno czasami pokazać dramat człowiekowi, który oczekuje komedii. Pokazać prawdę komuś, kto szuka rozrywki. Komunikacja jest możliwa tylko wtedy, gdy obie strony zechcą się skomunikować.

Mam prawo oczekiwać po filmach bardzo wiele, ale najpierw trzeba się zgodzić na to, żeby posłuchać, co one do mnie mówią. Tego, co artysta chce mi powiedzieć. Czasem się chętnie z tym zgadzam, a kiedy indziej czuję się oszukiwany, indoktrynowany, wtedy to odrzucam.

Pierwszy odruch widza powinien być taki, że wchodzi w świat, który mu zaproponowano. Przyjmuję ten świat, jego zasady i reguły. Przyjmuje całe przymrużenie oka, które powoduje, że na niektóre rzeczy nie zwraca uwagi. To ważne szczególnie w kinie gatunkowym. Na przykład, że Bond wystąpił w 30 filmie i ciągle jest w tym samym wieku (śmiech).

Kino ma rolę hipnotyzującą, bo ta ciemna sala, niczym łono matki, w którym docierają do nas cienie i blaski innego świata, pozwala przeżyć jaskinię platońską, w której dostrzec się da zarysy jakiejś idei.


RANKING FILMÓW RELIGIJNYCH

Czytaj także:
Nie znasz tych tytułów? Koniecznie to nadrób! 10 filmów religijnych, które trzeba znać

Z drugiej strony kino może się stać ucieczką, jak sam ojciec mówił.

Nałogiem, który sprawi, że przestaję żyć swoim życiem, a zacznę tym, co jest oderwane ode mnie. Proszę spojrzeć na fenomen seriali. Stały się wysoką formą sztuki filmowej, która polega na tym, że filmowy dramat może wreszcie trwać 10 czy 20 godzin i to jest odpowiedź na najżywotniejszą potrzebę widza.

Chodzi o to, by jak najdłużej trzymać odbiorcę daleko od jego życia. Gdy mam do wyboru: być w swoim realu, w mieszkaniu z dziećmi, z kotem czy chorobami albo dzięki kinu mogę być w na konklawe w Watykanie, walczyć o przetrwanie naszego gatunku w kosmosie czy pić kawę u Przyjaciół w Nowym Jorku, to wybieram taką ucieczkę, bo tam – pozornie i chwilowo – jest mi lepiej.

Hm… czy to jest złe?

Do pewnego stopnia. Jeśli to relaksuje i mam świadomość, że odpoczywam żeby pełniejszy i szczęśliwszy wrócić do swojego świata, to jest super. Kiedy jednak staje się nałogiem, ucieczką, żeby jak najrzadziej wrócić i jak najmniej być w swojej rzeczywistości, to jest już bardzo niebezpieczne, bo sprawia, że żyję cudzym życiem: życiem zastępczym, plastikowym. Może się wtedy okazać, że swoje prawdziwe życie przepuściłem przez palce. Zmarnowałem.

Nasze prawdziwe życie jest czasem nudne…

Tak może być do momentu, gdy nie wstaniemy i czegoś z nim nie zrobimy.

To wymaga pracy, a serial łatwo się ogląda.

Dlatego to jest takie niebezpieczne. Tu pojawia się filozoficzne zgoła pytanie, czym jest szczęście…

?

Najpopularniejsza i najbardziej niebezpieczna jest odpowiedź, że szczęście równa się przyjemność. W związku z tym nasuwa się wniosek, że największe szczęście przeżywaliby narkomani, bo oni w łatwy sposób osiągają stan przyjemności. Tylko wiemy dobrze, że takie ekstatyczne narkotykowe pseudoszczęście prowadzi do totalnej destrukcji.

Wniosek jest taki, że to nie przyjemność daje nam szczęście, bo nas degraduje. Przeprowadzono kiedyś badania na szczurach: podłączano im elektrody w mózgu i wystarczyło, że naciskały przycisk, a elektroda tak pobudzała konkretne ośrodki, że szczury osiągały orgazm. Szczury potrafiły tak długo go naciskać, że zdychały z wycieńczenia, bo łatwo osiągalna przyjemność stawała się nałogiem.

Żyjemy w świecie kompulsywnej, nałogowej przyjemności, którą mylimy ze szczęściem.

To co nim jest?

Prawdziwe szczęście najczęściej polega na uszczęśliwianiu innych. „Więcej jest szczęścia w dawaniu niż braniu” – to powiedział Pan Jezus. Ja w to wierzę. Dopóki człowiek dba o swoje własne szczęście, to się unieszczęśliwia. Bo kończy się to egoizmem, brakiem relacji i wielką samotnością. Pustką, bezsensem życia. Uszczęśliwiając innych, uczę się kochać, a kochać i być kochanym to najwyższe szczęście.

To zabranie kogoś do kina jest OK?

Odpowiem tak, jak kiedyś powiedział mi pewien staruszek paulin: jest tylko jedna definicja miłości. „Miłość to jest obecność”. Jak się idzie do kina, to bardziej, by film obejrzeć. Bycie dla kogoś – to jest ważne.

Czego nauczyły ojca filmy?

Piękne pytanie! Od wielkich rzeczy – z Uczty Babette nauczyłem się, czym jest Eucharystia, z filmów wojennych nauczyłem się, na czym polegają największe tęsknoty mojej chłopięcej duszy. Aż po rzeczy banalne i zwyczajne: że warto być idiotą – nauczył mnie Forrest Gump, bo człowiek na tym właśnie wygrywa swoje własne serce.

A pewności siebie, gdzie się ojciec nauczył?

Nie wiem, czy jestem pewny siebie… Wierzę bardziej w to co mówię, gdy mówię rzeczy dobre i piękne. Jeśli mam jakąś pewność siebie, to nie z filmu. Jest takie piękne zdanie księdza Grzywocza, że ojcem jest ten, który ci nadaje wartość. I jeśli mam jakieś poczucie własnej wartości, to chyba z faktu, że mam Ojca w niebie.

Za co ojciec kocha kino?

Od pewnego czasu już nie jest formą ucieczki, ale raczej szukam w nim inspiracji do mojej relacji z Bogiem. Ciągle je znajduje w kinie.

Co to był za moment, gdy kino przestało być formą ucieczki?

Nie mówię, że przestało. Robię wszystko, żeby nie było, by nie wpaść w pokusę ucieczki od rzeczywistości. Dojrzewanie sprawia, że człowiek nabiera chęci i odwagi (a nawet lekkiej arogancji), by wziąć się za bary z życiem. Wtedy wszystkie ucieczki zaczynają być przeszkodą.

I wtedy jest co?

Fascynacja życiem. Adrenalina, która płynie z faktu, że żyję, coś robię, tworzę, nie jestem biernym obserwatorem, ale tym, który ma w ręku swój los. Naśladuję Twórcę w tworzeniu rzeczywistości.

Trudne…

To jest jakiś etap, który chyba trzeba osiągnąć…


ADAM SZUSTAK OP

Czytaj także:
Ojciec Szustak poszedł do kina na „Kler”. W habicie…

Tags:
filmświadectwoszczęściezakonnik
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail