Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jak traumy z dzieciństwa rzutują na dorosłe życie? Czy konieczne jest wybaczenie rodzicom? Jak to w ogóle zrobić? O tym, czy możliwe jest wypełnienie braków z dzieciństwa mówi Sylwia Sitkowska, psycholog, psychoterapeutka, autorka książki „Dzieciństwo do poprawki. Uwolnij się od cienia rodziców, energetycznych wampirów”.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Trudne dzieciństwo, zaznane od rodziców krzywdy, traumy… W dorosłości już wszystko stracone?
Sylwia Sitkowska: Absolutnie nie! Z trudnego dzieciństwa nawet można czerpać siłę, ale to ostatni etap poradzenia sobie z nim i spojrzenia na doświadczenia jak na coś, co nas zbudowało, stworzyło nas takimi, jacy jesteśmy, z naszymi wadami, ale i zaletami. Często trudne doświadczenia ciążą i kładą się cieniem na życiu, jednak po latach pracy jako psychoterapeuta chcę powiedzieć, że można z tymi doświadczeniami żyć i to nawet całkiem dobrze. Najważniejsze to uświadomić sobie, że dzieciństwo miało na nas wpływ – wtedy łatwej zrozumieć siebie, swoje zachowania, reakcje, emocje. To pierwszy krok do ewentualnej zmiany.
Jak rozpoznać schematy, w które wchodzimy i się ich pozbyć?
Zachęcam do obserwowania swojej mowy wewnętrznej. Zdarza się, że mówimy do siebie powtarzalnymi zdaniami, myślimy w utarty sposób. W wydarzeniach szukamy potwierdzenia, że ten sposób myślenia jest słuszny. Np. studentka o wysokich standardach dostaje 4 z egzaminu, i myśli: „ Jestem głupia, przecież to było banalne, jak mogłam wyłożyć się na takiej prościnie”. Dlaczego? Bo tata powtarzał: „Jak możesz tego nie rozumieć?”. Piękna dziewczyna widzi w lustrze „grubaskę”, bo mama mówiła jej, że ma grube uda. Schematów może być wiele. Osoby nie dostrzegają, że są wystarczające, ich uwaga kieruje się w stronę braków, w głowie odzywa się krytyk wewnętrzny, najczęściej to głos krytycznego rodzica.
Dlaczego relacja z matką jest tak istotna?
To, jak opiekowała się nami kluczowa osoba, najczęściej matka, na najwcześniejszym etapie życia, wpływa na to, jakie relacje nawiązujemy w życiu dorosłym. Jeśli matka jest responsywna, przewidywalna, opiekuńcza, odpowiadająca na potrzeby dziecka, uczy się ono, że świat jest bezpieczny, jego potrzeby są ważne. Tak rodzi się bezpieczny styl przywiązania i on najlepiej rokuje na dalsze życie.
A jeśli matka jest inna?
Nieprzewidywalna, odpychająca czy w inny sposób nieodpowiadająca na potrzeby dziecka matka sprawia, że w dziecku wykształca się pozabezpieczny styl przywiązania. Dziecko uczy się, tego, że nie ma wpływu na to, co dzieje się wokół niego, co może skutkować wyuczoną bezradnością, koduje, że zgłaszanie przez niego potrzeb nie niesie za sobą nic dobrego. W wyniku długotrwałego, bezskutecznego nawoływania opiekuna zwiększa się ilość kortyzolu we krwi, czyli tzw. hormonu stresu, co nie pozostaje bez wpływu na życie dorosłe na poziomie biologicznym.
Dlaczego wchodząc w dorosłość można odciąć się od dzieciństwa, układać życie, ale zostając rodzicem, braki czy krzywdy wychodzą? Bywa, że ktoś zachowuje się wobec dzieci tak, jak rodzice wobec niego, choć przysięgał sobie, że nie powtórzy ich błędów.
To zdarza się bardzo często. Ucieszyły mnie maile od czytelników „Dzieciństwa..”, że czytając książkę „leczą” nie tylko swoje rany z dzieciństwa, ale również stają się lepszymi rodzicami.
W życiu jest tak, że korzystamy z tego co umiemy, znamy, czego się nauczyliśmy. Jeśli w domu rodzinnym nauczyłam się, że różnica zdań równa się kłótni, to tak komunikuję się z innymi, chyba, że zdam sobie z tego sprawę i postanowię to zmienić. Jeśli w domu jest przyzwolenie na ocenianie, krytykowanie, to pewnie nawet nie będę uważała tego niewłaściwe. Powielam to, czego się nauczyłam.
Da się wyjść z tego błędnego koła?
Na terapię trafiają osoby, które uczą się podstaw dobrego funkcjonowania z innymi. Z jednym z pacjentów przez trzy sesje rozmawiałam o tym, czy to, że ma kochankę wpływa na jego małżeństwo. Dopiero po trzech sesjach zaczął dostrzegać, że fakt jego zaangażowania się w zewnętrzny związek może wpływać na związek małżeński. Nie widział w tym negatywnego wpływu, taka formę bycia wyniósł z domu rodzinnego. Dla niego było totalnym odkryciem, że jeśli spróbuje poświęcić całą uwagę małżeństwu, może ono być lepsze.
Trudne dzieciństwo robi w nas „dziury”, które próbujemy wypełniać na różne sposoby.
Fajny ciuch, lampka wina to te najbardziej znane. Wszelkie uzależnienia dają ulgę na chwilę, niosą więcej złego niż dobrego. Ale uzależnienia to tylko czubek góry lodowej. W ramach kompensacji potrafimy zrobić wiele. Ktoś, kto czuł się nielubiany, próbuje zdobyć sympatię wszystkich, albo twierdzi, że mu na tym w ogóle nie zależy, a ktoś, kto słyszał, że nie jest dość dobry, będzie starał się o profesurę itd.
Dlaczego to nie działa?
Bo motywacja wypływa z braku. Braki z dzieciństwa są nie do zasypania w życiu dorosłym, dobrą drogą jest ich akceptacja. To sposób myślenia: „OK, mogę nie być najlepszy, to nie świadczy o mnie jako o człowieku”, „nie wszyscy muszą mnie kochać, lubić, jestem nadal tak samo wartościowa”. Spojrzenie na siebie z perspektywy i danie prawa do niedoskonałości wspaniale wpływa na jakość życia. Nie musimy dokonywać syzyfowej pracy, próbując zasypać dziury nie do zasypania. Akceptacja to cudowne, uwalniające uczucie.
Miłości rodzica nie zastąpi żadna inna miłość?
Miłość partnerska czy przyjacielska jest inna niż rodzicielska. Jeśli nie czułeś się kochany przez rodzica w dzieciństwie, to najpewniej już nie poczujesz się tak w dorosłym życiu. Zawsze będzie czegoś brakować. Pozbycie się tej nadziei otwiera na inne formy miłości. Trzeba pogodzić się z tym, już nikt nie pokocha nas tylko za to, że jesteśmy, a życie i inni będą stawiali przed nami wyzwania. Mamy jednak szanse na budowanie zdrowych relacji, w których jesteśmy biorcami i dawcami. Bez nierealistycznych oczekiwań.
Wybaczenie rodzicom jest ważne, by móc iść dalej, ale to trudne.
Są teorie mówiące, że nie trzeba wybaczyć, by iść dalej oraz te, które twierdzą, że bez wybaczenia się nie da. Wybaczenie to heroizm, nie wymagałabym od ofiar rodziców dodatkowego ciężaru w formie przymusu wybaczenia. Są takie krzywdy, które wybaczyć jest szalenie trudno. Uważam, że wybaczenie daje ulgę i bywa uwalniające, ale nie podoba mi się przymuszanie do tego. Przymus rodzi poczucie winy u osób, którym trudno wybaczyć. To tak, jakby dorosłe dzieci miały wykonać dodatkową pracę tylko dlatego, że urodziły się w domach, w których doświadczyły krzywd. Jedni wybaczą, inni nie i to też jest w porządku.
Napisanie listu zawsze działa? Znam ludzi, którzy na „chłodno” potrafią zdystansować się od przeszłości, ale… regularnie wypominają rodzicom krzywdy.
Listy są skuteczne, choć nie jest to oczywiście remedium na całe zło. Ważne, by w liście pojawiły się emocje, nie tylko rozum. Na rozum jesteśmy w stanie przeanalizować wiele rzeczy, a ból pozostaje. Jako dzieci bywamy blokowani w przeżywaniu emocji, dlatego czujemy je, ale nie możemy wyrazić, bo „nie zwraca się tak do rodziców”, „nie wypada” itd. Emocje w nas zostają. Listy pozwalają wykrzyczeć to, co zalega. Dają ulgę.
Może to tym trudniejsze, im bardziej rodzice nie dostrzegają swoich win. Dlaczego nie potrafią przyznać się do błędów? Można wybaczyć bez tego?
Rodzice to tylko ludzie. W naszej kulturze istnieje kult matki Polki. Jak przyznać się, że byłam złą matką? To rzutuje na ocenę życia. Rodzicielstwo to dla wielu fundamentalna rola. Do tego trzeba mieć dużo pokory i samoświadomości. Niewielu ma jedno i drugie. Dlatego kiedy w dorosłym życiu powiemy o naszych cierpieniach możemy usłyszeć w ramach informacji zwrotnej, że wcale tak nie było, oraz wiele innych raniących słów. Każdy lubi myśleć o sobie dobrze. Rodzice pamiętają dobre chwile, a dzieci często zapamiętują trudne momenty. Nasze wspomnienia i interpretacja tych wydarzeń przez rodziców mogą się różnić.
Odcięcie od krzywd z dzieciństwa nie musi oznaczać zerwania relacji z rodzicami?
Zdecydowanie nie. Człowiek jest istotą społeczną, a celem psychoterapii nie jest odseparowanie, ale jak najlepsze zaadaptowanie do zastanych warunków. Oczywiście, czasami separacja, choćby tymczasowa, to najlepsze wyjście, ale generalnie nie jest celem pracy nad sobą i relacjami.
Czy zawsze niezbędne jest przejście procesu terapii?
Niekoniecznie. Każdy ma swoją wrażliwość, doświadczenia, inaczej interpretuje świat. Jedna osoba będzie miała większe pokłady odporności, inna mniejsze. Nie ma jednej miary dla wszystkich. Jednemu wystarczy szczera rozmowa z przyjacielem, inny przeczyta książkę, która dobrze na niego wpłynie, a jeszcze inny spędzi trzy lata na terapii. To bardzo indywidualne.