separateurCreated with Sketch.

Stefania Łącka: w Auschwitz trzymała za rękę konających, chrzciła noworodki, zanim Niemcy je uśmiercili

STEFANIA ŁĄCKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kiedy po ucieczce kilku więźniarek kobiety stały na placu, spodziewając się śmierci, przerażona Helena Panek usłyszała od Stefanii Łąckiej: „Nie martw się, Helenko. Gdyby wyczytali twój numer, to ja wystąpię z szeregu za ciebie”. Trwa jej proces beatyfikacyjny.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Świętość jest dla nas na wyciągnięcie ręki

8 sierpnia 2021 roku bp Andrzej Jeż wydał oficjalny dekret informujący o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Stefanii Łąckiej. W diecezji tarnowskiej, której ksiądz biskup jest ordynariuszem, historia tej młodej i naprawdę wyjątkowej dziewczyny jest dość znana, ale Polska dopiero ją odkrywa.

Na jej przykładzie widać, że świętość jest dla nas na wyciągnięcie ręki, tu i teraz, musimy tylko drobnymi krokami do niej zmierzać. Kropla po kropli napełniać serce Bożą miłością do człowieka, aż przyjdzie moment, że naczynie się przeleje…

Ona dała świadectwo pełni w skrajnych warunkach, w obozie Auschwitz-Birkenau. Nieco przypomina ojca Maksymiliana Marię Kolbego. W jej przypadku bardziej jednak widać, że życiowe decyzje nie są dziełem chwili, nagłego „porywu świętości”, lecz owocem uczenia się miłości w zwykłym, szarym, codziennym życiu. Wyrywania z siebie drobnych chwastów egoizmu.

Będzie dobrym wzorem na XXI wiek, w którym zanika ideał pielgrzyma, na rzecz kolekcjonowania doraźnych wrażeń – bez celu.

Wsparcie rodziców i księży

Stefania przyszła na świat 6 stycznia 1914 roku w wiosce Wola Żelichowska pod Gręboszowem. W zwyczajnej, chłopskiej rodzinie, w której dzieci od małego pomagały rodzicom w gospodarstwie na miarę swoich sił. Pomagała paść krowy, sadzić ziemniaki i robiła wszystko to, co jej rówieśnicy. Z dwoma wyjątkami.

Bardzo lubiła chodzić do kościoła i modliła się tam z własnej potrzeby, nie tylko „w niedziele i święta”. Była też bardzo inteligentna i garnęła się do nauki. Rodzice wspierali ją w tych sprawach. A ponieważ proboszcz parafii w Gręboszowie, ks. Piotr Halak, kupował mnóstwo książek do parafialnej biblioteki i upowszechniał czytelnictwo, dziewczynka mogła się rozwijać.

Miała dużo szczęścia do dobrych i mądrych księży na swej drodze, co pokazuje, jak ważne jest świadectwo żyjących wiarą, dojrzałych kapłanów. To oni ją formowali.

Liderka i dziennikarka

Stefania kształciła się najpierw w Woli Żelichowskiej, w Dąbrowie Tarnowskiej. Potem trafiła do I Żeńskiego Seminarium Nauczycielskiego im. bł. Kingi w Tarnowie, założonego i kierowanego przez ks. Józefa Chrząszcza, przyjaciela ks. Halaka.

Do dziś żyją jego nieliczne uczennice, dla których był ogromnym autorytetem (na jego grobie w Tarnowie zawsze są kwiaty, choć zmarł w 1935 roku). Seminarium było jego oczkiem w głowie. Uczennice wychowywał jak duchowy ojciec. To on załatwił Stefanii stancję u państwa Kalicińskich, dzięki czemu, mając skromne środki, mogła kontynuować naukę.

Dziewczyna była wzorową uczennicą, ale też bardzo lubianą. Wieść niesie, że dawała koleżankom odpisywać od siebie na klasówkach, co jest mało chwalebne, ale świadczy o jej dobrym sercu. Nic dziwnego, że w cokolwiek się angażowała, była „liderką”.

Szefowała Sodalicji Mariańskiej, której duchowość wywarła na nią ogromny wpływ (katolickie stowarzyszenie świeckich, po Soborze Watykańskim II przestało istnieć; kontynuację stanowi w pewnym sensie Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży). Działała w harcerstwie, gdzie przez jakiś czas prowadziła kronikę.

Została redaktor naczelną szkolnej gazetki „Złota Nić”. To tam wykazała się talentem literackim, dzięki czemu po maturze trafiła do nowopowstałego tygodnika diecezjalnego „Nasza sprawa”. Ówczesny biskup tarnowski Franciszek Lisowski mianował redaktorem naczelnym ks. Chrząszcza. Na swój sposób Łącka przecierała szlaki katolickiemu dziennikarstwu. I to ono zaprowadziło ją do Auschwitz…

Aresztowanie i tortury

Jej wiara, dobroć i troska o bliźnich sprawiały, że sporo osób spodziewało się po niej wstąpienia do zakonu. Miała jednak inne plany. Mówiła, że chce kochać Boga dwoma sercami. Marzyła o mężczyźnie, który ją pokocha, o szczęśliwej rodzinie. Wiedziała, że Bóg nie wymaga od niej rezygnacji ze zwykłego życia, a każde powołanie jest powołaniem do miłości!

Wkrótce spotkała Zygmunta, studenta, z którym spędzała coraz więcej czasu. Kiedy jej się oświadczył, nie przyjęła pierścionka… Wyjeżdżał do Warszawy, nie chciała go wiązać, ograniczać. Czas pokazał, że jej szlachetność została wystawiona na ciężką próbę.

Po wybuchu II wojny światowej pismo „Nasza sprawa” nie mogło się już ukazywać. Nowy redaktor naczelny, ks. Józef Paciorek, ograniczył działalność do drukarni. 16 kwietnia 1941 roku (wkrótce po innych pracownikach drukarni) Stefania została aresztowana.

Niemcy podejrzewali ich o kolaborację z partyzantami. Była torturowana. Nikogo nie zdradziła. Już wtedy dała się poznać jako ta, która dodaje otuchy więźniarkom, niesie im nadzieję. 27 kwietnia 1942 roku, pierwszym kobiecym transportem, została wywieziona do obozu Auschwitz-Birkenau. Otrzymała numer 6886. 

Auschwitz-Birkenau

Była z nią Helena Panek, której świadectwo jest ważne w procesie beatyfikacyjnym. Podkreślała, że mimo kruchości fizycznej Stefania miała niezłomny charakter, a jej odwaga i determinacja ocaliły w obozie wielu ludzi. Nie tylko dlatego, że nie pozwalała im się załamać.

Kiedy po ucieczce kilku więźniarek kobiety przez wiele godzin stały w szeregu na placu, spodziewając się śmierci, przerażona Helena usłyszała: „Nie martw się Helenko, gdyby wyczytali twój numer, to ja wystąpię z szeregu za ciebie”. Nie ma wątpliwości, że oddałaby za nią życie.

Wiosną 1943 r. Stefania zachorowała na tyfus. Jakimś cudem, w straszliwych warunkach obozowego szpitala, wyzdrowiała. Dobrze mówiła po niemiecku, dzięki czemu została w szpitalnym baraku, pełniąc różne funkcje. Organizowała przy tym po cichu jedzenie, zdobywała lekarstwa, przynosiła bieliznę. Pisała listy do rodzin. Trzymała za rękę konających. Chrzciła noworodki, zanim Niemcy je uśmiercili. Opiekowała się chorymi.

Kiedy została pisarką blokową (schreiberin), podmieniała kartoteki, dzięki czemu część chorych nie dostała śmiertelnego zastrzyku z fenolu. Pamiętała też o modlitwie. Potrafiła sprowadzić do konających spowiednika. Za każdą z tych rzeczy mogła trafić do komory gazowej.

Wolność i dramat miłości

Tuż przed wyzwoleniem obozu (27 stycznia 1945 roku) zorganizowała ucieczkę – wraz z czterema kobietami. Wiele razy dawała przykład siły wybaczania. Jak wielką trzeba mieć zdolność do miłości, aby wytrzymać to ludzkie piekło?

Wydawałoby się, że czeka ją jakiś happy end! Przeżyła! Wycieńczona, poorana doświadczeniami, ale wróciła do domu. Tu spotkał ją jednak najgorszy cios. Wierzyła, że Zygmunt na nią czeka, że będą razem... Tymczasem okazało się, że on się ożenił, ma małe dziecko. Myślał, że Stefania nie żyje.

Ta znów pokazała, jak ważny był dla niej Bóg. Ukochany chciał do niej wrócić, starać się o stwierdzenie nieważności małżeństwa, naprawić błędy. Stefania mu nie pozwoliła. Straciła sens życia, lecz pozostała wierna temu, w co całe życie wierzyła. Sakrament małżeństwa wiąże, dziecko będzie cierpieć. Wyrzekła się ludzkiej miłości, przyjmując krzyż dobrowolnie. Jak Jezus na Golgocie.

Miała 33 lata

Próbowała się pozbierać. Zaczęła studiować polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Wkrótce u Stefanii zdiagnozowano gruźlicę płuc. Zaliczyła pierwszy rok, ale wyczerpany organizm nie dawał sobie rady z chorobą. 4 listopada 1946 roku w ciężkim stanie trafiła do szpitala.

Koleżanki z obozu zdobyły dla niej lek „nie do zdobycia”, który był jedyną szansą na wyzdrowienie. Ale ktoś go ukradł! Stefania powiedziała: „To nic nie szkodzi, komuś widocznie jest bardziej potrzebny niż mnie”. Zmarła 3 dni później. Miała 33 lata.

W kościele w Gręboszowie wisi tablica z napisem: „Była człowiekiem głębokiej wiary. Niosła uśmiech i nadzieję, wielu jej zawdzięcza przetrwanie obozowej gehenny, a wielu nawet życie. Jej dobroć była opatrznością w tym piekielnym dnie ludzkiego cierpienia”.

Patrząc na nią, poważnie się zastanawiam, dlaczego na odwagę mówi się „męstwo”? Tak wielkiej odwagi i to wytrwałej, konsekwentnej i cierpliwej, jaką wykazała się ta kobieta w mrocznych czasach, nie ma żaden żołnierz czy wojownik. Może być wzorem dla każdego. I drogowskazem w czasach, gdy miłość staje się wartością samą w sobie, dla siebie, pozbawioną Boga.

Ona takiej miłości nie chciała. Czy bez Boga byłaby zdolna do kochania ludzi tak ofiarnie, bohatersko i czule?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.