separateurCreated with Sketch.

Piotr Głowacki o „Mistrzu”: nawet w takim piekle jak Auschwitz można pokonać zło [wywiad]

MISTRZ
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Akcja filmu „Mistrz” w reżyserii Macieja Barczewskiego rozgrywa się w obozie Auschwitz. To historia Tadeusza Pietrzykowskiego, boksera, którego świetnie zapowiadającą się karierę sportową przerwała wojna. Legendarny „Teddy” w jednym z pierwszych transportów trafił do obozu, gdzie stoczył kilkadziesiąt walk o przetrwanie. Tytułowego mistrza zagrał Piotr Głowacki, z którym rozmawiamy z okazji kinowej premiery filmu.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Anna Gębalska-Berekets: To pan zagrał tytułowego mistrza, Tadeusza Pietrzykowskiego. O czym jest ta opowieść i co to znaczy być mistrzem?

Piotr Głowacki: Film jest opowieścią o niezwykłym człowieku, który dzięki pasji do sportu, ale i posiadanym umiejętnościom pokazał, że nawet w takim piekle jak Auschwitz można pokonać zło. Tytuł „Mistrz” traktuję zaś jako słowo, które ma wiele różnych znaczeń i interpretacji. W zasadzie mogę powiedzieć, że cały film jest próbą odpowiedzi na pytania: Co to znaczy być mistrzem? Jakie konsekwencje niesie to określenie?  Czego dowiadujemy się o sobie, wchodząc w tę rolę? Te i inne pytania stawialiśmy nie tylko sobie, ale chcieliśmy postawić także widzom, aby pracowały w odbiorcach i wzbudziły refleksje.

Co było dla pana najbardziej istotne w zetknięciu się z tą historią?

Tadeusz Pietrzykowski trafia do Auschwitz. W tamtym miejscu, korzystając ze swoich umiejętności, wywalcza sobie przetrwanie. Pierwszą walkę bokserską w obozie stoczył w marcu 1941 roku. W sumie odbył ich kilkadziesiąt. Ich stawką było to, co wówczas wydawało mu się najcenniejsze – życie. Więźniowie pokładali w nim ogromną nadzieję. Z obozu wyszedł zwycięsko, jako mistrz wszechwag. Po wojnie porzucił jednak ring i został nauczycielem wychowania fizycznego.

„Mistrz” jak lustro: warto się w nim przejrzeć

W jednym z wywiadów powiedział pan, że „kino służy do zadawania pytań, na które każdy z nas musi sobie odpowiedzieć sam”. Na jakie pytania pan sobie chciał odpowiedzieć, grając główną rolę w tym filmie?

Przede wszystkim pytania dotyczące ceny przetrwania w sytuacji wojny, kiedy największym wrogiem był strach. Myślę, że tamta historia ma szansę rezonować także we współczesności, w której się znajdujemy. W czasie pandemii przetrwanie stało się przewodnim tematem naszego istnienia. Mieliśmy okazję zadać sobie pytania dotyczące tego, jak się powinniśmy w danym momencie zachować, pomyśleć nad tym, czy nie boimy się narazić własnego zdrowia dla innych, jak rozumiemy nasze zadanie, które mamy do spełnienia w tym świecie. Mam nadzieję, że film opowiadający historię Tadeusza Pietrzykowskiego, którą tak naprawdę napisało samo życie, pozwoli zastanowić się nad własnymi wyborami w codzienności. Przygotowując się do tej roli, ciągle dowiadywałem się o śmierci, czytałem dokumenty, zapiski. Zdałem sobie sprawę, że kiedy „Teddy” trenował, walczył na ringu, to mimo kolejnych zwycięstw towarzyszyło mu także poczucie winy.

„Obraz może dać nadzieję, że jeśli się mocno w coś wierzy, jeśli ciężko na coś pracujemy, jesteśmy w stanie pokonać wszelkie przeciwności” - to jedna z pana wypowiedzi na temat filmu. Pana zdaniem współczesny widz potrzebuje takich właśnie filmów jak „Mistrz”?

Tak, ale nie jako lekcji historii o tym, że byli ludzie dobrzy i źli. Bardziej chodzi mi metaforę. Kino jest sztuką i niemożliwe jest przedstawienie czyjegoś życia sekundę po sekundzie. Jako metafora jest natomiast pewnego rodzaju lustrem, w którym możemy zobaczyć – nieraz wyolbrzymione – dylematy naszego codziennego życia.

Pietrzykowski ratując siebie, ratował innych

Tadeusz Borowski w jednym z opowiadań „U nas w Auschwitzu” pisał: „Jeszcze tu pamięć o numerze 77, który niegdyś boksował Niemców, jak chciał, biorąc na ringu odwet za to, co inni dostali na polu”. Walki Pietrzykowskiego miały symboliczną formę: tam sportowe umiejętności pozwalały na przetrwanie, dawały nadzieję na odzyskanie wolności...

Tak. Walki, które toczył, miały symboliczne znaczenie również dla niego samego. Z każdą kolejną rodziła się nadzieja, że to obozowe piekło kiedyś się skończy. Ratując siebie, ratował też innych. Ale w kontrze, w jednej z wypowiedzi kapo skierowanej do Pietrzykowskiego, padają słowa: „ty chcesz po prostu przeżyć”. Postawienie siebie między różnymi opiniami, wzięcie odpowiedzialności za siebie i innych zmusza do refleksji, na ile samo przetrwanie jest wartością.

Na planie filmowym obecna była także córka Tadeusza – Eleonora Szafran. Często rozmawialiście?

Nie. Świadomie zrezygnowałem z rozmów. Przygotowując się do roli, korzystałem z archiwalnych zapisków, które posiadała pani Eleonora.

Czemu pan z tego zrezygnował?

Pani Eleonora znała swojego ojca już po obozie. A ja miałem zagrać rolę kogoś przed trafieniem do Auschwitz i w trakcie pobytu w nim. Świadomie chciałem odciąć się od odtwarzania osoby żyjącej w pamięci bliskiej mu osoby – córki. Moim zadaniem było tworzenie bohatera ze scenariusza filmu.

Piotr Głowacki: przygotowanie do roli mistrza

Wiem, że reżyser filmu, Maciej Barczewski dał panu sporo czasu na przygotowania do głównej roli. Co było dla Pana najtrudniejsze w tym procesie?

Zagranie Pietrzykowskiego to była długa podróż, w której plan zdjęciowy był tylko zwieńczeniem wielomiesięcznych zmagań z samym sobą. Wiele godzin spędziłem na salach treningowych, musiałem zmusić swój organizm do niecodziennego wysiłku, by posiąść umiejętności pięściarskie. Przez rok pracowałem z własnym ciałem, patrzyłem w lustro, wchodziłem na wagę i sprawdzałem, czy wszystko idzie w dobrym kierunku i czy są postępy. Przez cały czas towarzyszyło mi poczucie, że jeszcze powinienem coś więcej zrobić, coś więcej osiągnąć. Pierwsze treningi rozpocząłem 14 miesięcy przed filmem. Każde minimalne wahnięcie wagi w niewłaściwym kierunku, dodatkowe kalorie podjedzone w chwili słabości czy trening, który nie przyniósł przełomu, wywoływały poczucie winy. To praca z własną wolą, rozciągnięta w tak długim czasie, była najistotniejsza, ale i najbardziej zbliżyła mnie do „Teddy'ego”.

W filmie przeplatają się ze sobą obrazy siły, bezsilności, życia, śmierci, obrazy zwycięstwa, ale i obrazy porażki. Trudno było je zagrać?

Zależało mi najbardziej na zachowaniu spójności postaci oraz jej wolności. Nie patrzyłem na to jak na sceny aktorskie. Moja koncentracja była nakierowana na otaczający mnie świat, partnerów, aby być jak najbliżej postaci, prowadząc ją do celu, przetrwać. Emocje pojawiały się same.

Tadeusz Pietrzykowski: mistrz sportu czy życia?

Pietrzykowski to bardziej mistrz życia czy sportu?

To trudne pytanie, bo nie miałem dostępu do każdej sekundy jego życia. Bez wątpienia Pietrzykowski był mistrzem sportu. Trenował w warszawskiej Legii. Przed wybuchem II wojny światowej odniósł wiele sukcesów, uzyskał tytuł wicemistrza Polski i mistrza Warszawy w wadze koguciej. W kronikach sportowych zapisał się pod pseudonimem „Teddy” – „bokser gentelman”, „mistrz uników”. Jego zmagania ze światem i sobą, jego własne zastanowienia nad mistrzostwem chyba najlepiej oddaje decyzja, że będąc mistrzem sportu, zrezygnował po wojnie z dalszych startów i stał się nauczycielem WF-u.

„Być to być najlepszym” to słowa boksera wypowiedziane w obozie Auschwitz. Jak pan je rozumie?

Ważną umiejętnością jest świadome i odpowiedzialne korzystanie z tego cudownego „narzędzia”, jakim jest nasz umysł i ciało. Miarą jest to, jak podchodzimy do cudu życia, aby poprzez konkretne działania stać się najlepszą wersją siebie i w ten sposób uczynić wartością to, czym zostaliśmy obdarowani.

Jak by pan zachęcił widzów do obejrzenia filmu „Mistrz”?

Naszym celem było stworzenie poruszającego obrazu kinowego, który przybliży losy niezwykłego człowieka Tadeusza Pietrzykowskiego, ale i – przy wykorzystaniu wszystkich elementów sztuki filmowej – wywoła w widzach pytania o ich własne wybory życiowe dziś. Miałem szczęście oglądać już film w kinie pełnym widzów. Była cisza, głębokie oddechy, łzy, a po pokazie długie, niezwykle ciekawe rozmowy. Ten film zdecydowanie trzeba zobaczyć w kinie, przeżyć go razem.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!