Aleteia logoAleteia logoAleteia
piątek 26/04/2024 |
Św. Anakleta
Aleteia logo
Styl życia
separateurCreated with Sketch.

Jako brzdąc rozwalił bratu gitarę. To był początek. Spotkanie z lutnikiem

STANISŁAW NOGAJ

fot. Michał Lichtański. Wyd. Znak Horyzont

Wydawnictwo ZNAK - 21.10.21

– Jako mały brzdąc siadałem na stopniach konfesjonału, fascynowały mnie te rzeźbione zdobienia. Nawet myślałem, że kiedyś fajnie by było coś takiego zrobić – wspomina Staszek Nogaj, który dziś jest specjalistą od lir korbowych.

Dojeżdżam do Starej Wsi i parkuję tuż obok murowanej figurki Maryi. Przed budynkiem pojawia się szczupły brunet w czarnych spodniach, granatowej bluzie z kominem i z okularami na nosie. To Staszek Nogaj. Uśmiecha się na powitanie i od razu prowadzi do pracowni zlokalizowanej na parterze.

Po wejściu do środka przeszklonymi drzwiami, za plecami zostawiamy nie tylko figurkę, ale też niewielki ogródek, wąską drogę, wysoki mur, a za nim Kolegium Ojców Jezuitów. (…)

Staszek Nogaj należy do osób, które opukują każdy kawałek drewna, jaki wpadnie im w ręce. Nie jestem zaskoczony, słysząc, że nawet własny dom badał pod kątem brzmienia. – Najlepszy jest słup podtrzymujący belkę stropową. Jak się w niego uderzy pięścią, to gra. Dwa dźwięki, w zależności z której strony uderzysz. Z jednej strony jest niski, a z drugiej wysoki.

Staszek jest wyspecjalizowanym lutnikiem. Buduje liry korbowe. Jak sam mówi, poświęcił temu zajęciu już pół życia i pewnie poświęci drugie pół. (…)

Staszek Nogaj i jego liry korbowe

– Jako mały brzdąc siadałem na stopniach konfesjonału, fascynowały mnie te rzeźbione zdobienia. Nawet myślałem, że kiedyś fajnie by było coś takiego zrobić.

Przygoda Staszka z instrumentami rozpoczęła się od aktu zniszczenia. – W podstawówce rozwaliłem bratu gitarę. Postanowiłem ją naprawić po cichu, by się nie wydało, że to moja sprawka. Oczywiście średnio wyszło, ale to wtedy spodobało mi się dłubanie w drewnie. Przyglądałem się tej gitarze, zastanawiałem się, jak rezonuje, jaki ma lakier.

Staszek wybierał zawód w czasach, kiedy w Polsce szalało bezrobocie. To dlatego najpierw aplikował do szkoły mechanicznej, ulegając namowom jednego z braci: „Zawsze będziesz miał robotę”.

– Dostałem się do mechanika, ale na inny kierunek, niż chciałem – tłumaczy Staszek. – Drewno siedziało mi w głowie, więc wziąłem papiery i zawiozłem do Technikum Drzewnego w Miejscu Piastowym, i tam mnie przyjęli. Chyba jakieś zrządzenie losu. W szkole nie mieliśmy aż tak dużo zajęć praktycznych, natomiast trzeba było zaliczyć praktyki. Odbywałem je u mojego wujka w Korczynie. Spędzałem u niego całe dnie. Jechałem rano o szóstej, wracałem wieczorem, też o szóstej. Bardzo dużo się wtedy nauczyłem. W szkole pokazywali nam podstawy, jak wykonać szafki z płyty wiórowej. A u wujka zacząłem od drzwi z półkolistym zwieńczeniem u góry. Trudna praca. Potem zrobiliśmy schody. Trzeba je było idealnie wyprofilować i po ułożeniu dopracować ręcznie strugiem. Byłem przekonany, że zrobiłem to świetnie, a wujek podchodził i mówił: „Tu jeszcze trochę dopracuj”. Pamiętam, że te schody osiągnęły jakąś kosmiczną cenę jak na tamte czasy.

Jednak Staszek już wtedy bardziej niż pieniędzmi interesował się instrumentami.

STANISŁAW NOGAJ

Staszek Nogaj: “Byłem oszołomiony tym spotkaniem”

– W czwartej klasie technikum dostałem od kogoś namiary na Stanisława Wyżykowskiego. Trzeba było poprawić progi w mojej gitarze, a Wyżykowski uchodził za najlepszego lutnika w okolicy. Od razu do niego pojechałem. Wszedłem do jego pracowni, obejrzałem te wszystkie instrumenty, które zgromadził, a budował też cymbały, kontrabasy, skrzypce, viole da gamba*.

Zaczął opowiadać o lirze korbowej i swojej pracy. Wyżykowski to 100 procent pozytywnej energii. Byłem oszołomiony tym spotkaniem. Wyszedłem z myślą, że praca z takim człowiekiem byłaby dla mnie czymś wprost wymarzonym, i miałem to w głowie przez całe lata.

Staszek skończył technikum i nawet przez moment studiował technologię drewna, a że nie chciał zostać projektantem w fabryce, porzucił ostatecznie ten kierunek dla pedagogiki na Akademii Ignatianum w Krakowie. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

– Mój brat jest jezuitą. Poszedł na studia leśne, miał być leśnikiem, a wstąpił do zakonu. Pracował na misjach w Sudanie, był też przez trzy lata w Starej Wsi, a teraz jest dyrektorem liceum jezuickiego w Krakowie. Nadal jeździ w Bieszczady na konkursy dla sygnalistów.

Stanisław Wyżykowski

Staszek jeszcze przez moment pozostał w Krakowie. Zatrudnił się w jezuickim – a jakże – studiu nagraniowym przy ulicy Kopernika, ale przepracował tam zaledwie półtora roku. – Ciągle wracałem do pracowni Wyżykowskiego. Nieraz zbierałem instrumenty od znajomych i zawoziłem mu do naprawy. To był zwykły pretekst. Te spotkania trwały czasami po parę godzin. Chciałem pogadać albo po prostu z nim pobyć, zobaczyć, co robi, pograć na lirze. W 2001 roku stwierdziłem, że albo teraz, albo nigdy. Zebrałem się w sobie i pojechałem do Wyżykowskiego zapytać, czy nie chciałby mnie przyjąć do swojej pracowni. Serce mi waliło chyba dwieście razy na minutę z obawy, że odmówi. Zapytał: „No dobrze, ale czy ty znasz obróbkę drewna?”. Mówię: „Jestem po szkole drzewnej, praktyki odbywałem w stolarni mojego wujka Józefa Pudły”. A wujek, ponieważ wykonuje dość skomplikowane zlecenia, na przykład rzeźbione ornamenty do kościołów, jest w okolicy znany. Jak to Wyżykowski usłyszał, powiedział tylko: „Ano, jak u Pudły, to już wszystko wiem. Możemy zaczynać”.

Tak Staszek zaczął trzyletnią naukę budowy instrumentów u mistrza Stanisława Wyżykowskiego. Nigdy się w jego towarzystwie nie nudził. (…)

– Wyżykowski jest już po dziewięćdziesiątce, dokładnie ma dziewięćdziesiąt cztery lata, ale nigdy nie słyszałem, żeby narzekał, a wiem na przykład, że bolą go palce. Uciął kiedyś dwa palce, ale nie przeszkodziło mu to w grze na skrzypcach. Kupił w Lublinie rękę manekina, odciął od niej palce, dorobił sobie nakładki. To zawsze było zabawne na naszych prezentacjach, bo ślinił te protezy, nakładał je i zaraz po tym zaczynał grać, jakby nigdy nic. Człowiek energia. Do tego ma w sobie mądrość życiową. Skończył ledwie pięć klas podstawówki, a i tak sam się dokształcał, czytając, zdobył ogromną wiedzę. Kiedyś mówi: „Tytułują mnie profesor, a ja nie jestem żadnym profesorem”. Początkowo był stolarzem, bo dawniej to stolarze naprawiali instrumenty tu w okolicy. Przy czym u niego w domu wszyscy na czymś grali, siostry śpiewały. Więc on sam grał po weselach, zajmował się introligatorstwem, w podstawówce rysował kolegom prace na zaliczenie i brał pięć groszy za rysunek, tak zarobił pierwsze pieniądze. Od czternastego roku życia już zarabiał na siebie. Mnie samemu pomógł sprzedać wszystkie instrumenty, które zrobiłem, ucząc się u niego. Po pewnym czasie chciałem już samodzielnie robić liry. (…)

Pracownia Stanisława Nogaja

Rozglądam się po pracowni Staszka. W rogu stoi piecyk do ogrzewania, ale pozostałe ściany są obstawione stołami do pracy albo maszynami do obróbki drewna. W powietrzu unosi się zresztą charakterystyczny zapach drzewnego pyłu.

– Rodzina się pukała w głowę: „Rzuciłeś pracę dla robienia jakichś instrumentów. Co to takiego te liry?”. Myśleli, że mi odwaliło. A ja wierzyłem w przewidywania Wyżykowskiego. I się nie mylił, rzeczywiście przyszła moda na dawne instrumenty. Ale bywało różnie. W pewnym momencie nawet wyjechałem do Irlandii, żeby zarobić na życie. Na początku nie miałem zbyt wielu zamówień. Nie było internetu. Nie tak jak dzisiaj, kiedy wystarczy na Facebooku napisać: „Jestem mistrzem budowy liry”, by wszyscy na świecie wiedzieli, że jesteś mistrzem budowy liry. Dziś ludzie niczego nie weryfikują, po prostu przyjmują to do wiadomości. Można się szybko wypromować. Ja swoją pierwszą stronę zrobiłem chyba w 2007 roku. Zainteresowanie wzrosło rok później. Od wtedy już miałem regularne zamówienia, i spokojne życie. Do renesansu liry potrzebne było także zainteresowanie muzyków, odświeżenie tradycji wykonawczej, artykuły w prasie i całe mnóstwo spotkań promocyjnych. Pomogło też zainteresowanie branży filmowej. (…)

Liry korbowe – pasja na zawsze

Staszek właściwie przez całą swoją opowieść sięga po lirę i odgrywa fragmenty utworów. Instrument ma orientalne brzmienie, rzewny zaśpiew. Ponieważ daje ciągły dźwięk, wspaniale wypełnia przestrzeń, jest właściwie samograjem. Nic dziwnego, że lira przyjęła się jako instrument akompaniujący głosowi. Świetnie podkreśla emocje.

– Można wydobyć przeróżne barwy. Kumple, którzy grają na lirze muzykę do spektakli teatralnych, cenią sobie to bogactwo dźwięków, jakieś flażolety, skrzeki, piski. Na lirze można robić cuda. Teraz jest wykorzystywana od repertuaru typowo dziadowskiego przez folk, neopogan, neofolk aż po jazz czy muzykę metalową. (…)

– Myślisz, że tak jak Wyżykowski będziesz lutnikiem przez całe życie? – pytam Staszka. – Myślę, że tak. Chociaż mam też inne pomysły, ale cały czas idą w odstawkę, bo ciągle napotykam nowe wyzwania. Drewno jest bardzo ciekawym materiałem. Na prezentacje instrumentów często zabieram ze sobą surowe kawałki drewna, i takie w trakcie obróbki, proponuję ludziom, żeby powąchali, dotknęli, złapali jakiś kontakt. Z drewna można wykonać około trzydziestu tysięcy różnych produktów. Pole do popisu jest ogromne. Jednak instrumenty to jest to, co mnie najbardziej cieszy. Masz klocek drewna, który za rok będzie gadać, grać na koncertach i cieszyć ludzi. To chyba największa satysfakcja, jak zrobisz coś, co nie tylko jest eksponatem w muzeum czy u kogoś w domu, ale gra, wydobywa dźwięki na scenie. I to ciągłe poszukiwanie doskonałego brzmienia. To ono spędza lutnikom sen z powiek.

*Viola da gamba – dawny instrument strunowy o wyrafinowanym brzmieniu, popularny zwłaszcza w baroku.

Fragment książki K. Nóżki, M. Sceliny i M. Kozłowskiego Zanim wyjedziesz w Bieszczady. Nocny pociąg, wyd. Znak Horyzont 2021.

Zanim-wyjedziesz_3D_PRESS.png

Tytuł, śródtytuły, podkreślenia i skrócenia pochodzą od redakcji Aleteia.pl

Tags:
muzykapasja
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail