Aleteia logoAleteia logoAleteia
sobota 27/04/2024 |
Św. Zyty
Aleteia logo
Styl życia
separateurCreated with Sketch.

Terapia par małżeńskich. Czy psycholog musi być wierzący? I jak to wygląda w praktyce? [rozmowa]

TERAPIA MAŁŻEŃSKA

Photographee.eu | Shutterstock

Jarosław Kumor - 24.01.22

– Zależy mi, by osoby z pary pokazały w terapii swoją kruchą część, której nie pokazują na co dzień, bo nie czują się bezpiecznie. Chcę, by doświadczyły zupełnie nowej rzeczywistości związku: on/ona zaczyna mnie poruszać, a nie denerwować i złościć – o swojej pracy opowiada Błażej Szostek.

Z psychologiem, terapeutą par, teologiem Błażejem Szostkiem rozmawia Jarosław Kumor.

Jarosław Kumor: Czy terapia par jest dla każdego, kto jest w związku?

Błażej Szostek: Terapia pary najczęściej dzieje się w kontekście jakiegoś kryzysu, ale może to też być terapia rozwojowa. W gabinecie jest miejsce i dla tych, i dla tych. Mniejsza część par przychodzi po to, żeby zrobić krok do przodu, bo gdzieś utknęli. Nie ma w tym żadnego dramatu ani cierpienia, ale chęć, by ktoś pomógł znaleźć kierunki dalszej pracy nad relacją. Natomiast większość par to pary stojące w miejscu, w którym pada już pytanie o to, czy się rozstać, czy nadal być ze sobą. Często pojawiają się też różne oczekiwania wobec terapii. Jedna osoba chce się rozstać, a druga chce ją zatrzymać i próbujemy wtedy oczyszczać intencje, z którymi przyszli.

Ma to dla ciebie znaczenie, czy jest to małżeństwo sakramentalne, cywilne, czy związek niesakramentalny?

Dla mnie są to po prostu ludzie – na ogół cierpiący – którzy potrzebują pomocy, więc nie ma to znaczenia. Jako terapeuta jestem nastawiony na to, by im pomóc – by jakość tej relacji była lepsza.

Terapia par: Zmieniam siebie czy drugą osobę?

Czy często bywa tak, że jedna osoba z pary oczekuje od ciebie pomocy w zmianie tej drugiej osoby?

Regułą jest, że widzimy winowajcę kryzysu związku w drugiej osobie. Oczywiście zdarzają się od tej reguły wyjątki. Ja jako terapeuta mam za zadanie doprowadzić obie osoby z pary do miejsca, w którym zobaczą, że każda z nich osobiście wnosi coś, co buduje związek i coś, co go niszczy. Osoby trafiające do gabinetu jako para bardzo lubią opowiadać o tej drugiej osobie, a mnie zależy na tym, by mówiły o sobie, o swoich emocjach, o swoim cierpieniu. W taki sposób, by tej drugiej osoby nie oceniać, nie powodować, że ona jeszcze bardziej się odsunie.

Czyli muszę sobie uświadomić, że zmiana w moim małżeństwie czy związku zaczyna się ode mnie.

Mogę zmienić tak naprawdę tylko siebie. Jeśli będę zmieniał siebie, jakość związku będzie się poprawiała.

Myślę, że wciąż, mimo upływu lat, psychologia czy psychoterapia jest obłożona stereotypami. Czy spotykasz się z opiniami, że terapia jest “dla psycholi” albo że chodzi tu o wyciąganie pieniędzy za nic?

Jest tego coraz mniej. Na ogół takie spojrzenie jest domeną w mężczyzn, bo oni za bardzo nie wiedzą, co mieliby w takim miejscu i procesie robić. Z drugiej strony coraz więcej z nas cierpi w relacjach. Coraz więcej też mówi się o terapii w mediach, tłumaczy się jej istotę. Przez to coraz więcej ludzi rozumie, że tutaj chodzi o to, żeby osoba w terapii mniej cierpiała i po prostu lepiej się czuła.

Mężczyźni i kobiety – ich podejście do terapii

Czy jest jeszcze coś, co, ogólnie mówiąc, nie gra u mężczyzn, jeśli chodzi o podejście do terapii?

Mężczyźni mają duży poziom wstydu. Często uważają, że sami rozwiążą swoje problemy i problemy w swoich związkach. Na przestrzeni lat widać tu jednak duży postęp i większą świadomość, że takie myślenie jest wchodzeniem w ślepą uliczkę.

Wnioskuję z tego, że na ogół to kobiety są w terapii par bardziej aktywne. Kiedy tak się dzieje, starasz się tego mężczyznę jakoś aktywizować?

Oczywiście czuwam nad tym, żeby była równowaga. Jeżeli widzę, że jedna osoba jest mniej aktywna, pytam, co się dzieje, dlaczego milczy. Jest to okazja, żeby zdiagnozować jakiś aspekt, o którym oni nie wiedzą, a który wpływa na ich relacje. Pilnuję też siebie, żeby nie stawać po żadnej ze stron.

Terapeuta katolik czy niekoniecznie?

Znajomy kapłan powiedział kiedyś mi i mojej żonie: “Idźcie do terapeuty, ale nie szukajcie katolickiego”. Ale znowu – kilka osób pytało mnie już, czy znam dobrego katolickiego terapeutę. Jak to jest? Będąc katolikiem czy będąc w sakramentalnym małżeństwie, warto szukać terapeuty katolika?

Warto szukać po prostu dobrego specjalisty. Czasami obawiamy się, że specjalista, który nie jest katolikiem, będzie nas namawiał do rozwodu. To jest stereotyp. Każdemu terapeucie, zajmującemu się parami, zależy na tym, żeby ludzie byli ze sobą szczęśliwi. Jeżeli para przychodzi razem, to znaczy że podjęła już jakąś decyzję. Oboje chcą być razem. Próbują, ale im to nie wychodzi. Oczywiście w skrajnych sytuacjach separacja czy rozstanie jest konieczne, ponieważ ludzie robią sobie krzywdę, ale to zawsze jest ich suwerenna decyzja.

A może chodzi też nieraz o to, że czujemy się pewniej z terapeutą, co do którego mamy pewność, że jest katolikiem. Osobiście miałem pewien zgrzyt wewnętrzny, kiedy w ramach terapii mówiłem coś o mojej relacji z Panem Bogiem, a naprzeciwko mnie siedziała osoba, co do której nawet nie wiedziałem, czy jest wierząca. Pojawiała się wtedy pewna doza skrępowania, bo być może ten człowiek nie ma pojęcia, o czym mówię, albo ma mnie za idiotę.

Dobry terapeuta, nawet kiedy jest niewierzący, wie dobrze, że zdrowa religijność to dobry punkt wyjścia do rozwoju. Ale oczywiście psychoterapia nie należy do sfery duchowości. Nie jest to miejsce na rozmowę duchową. Granice kompetencji są tutaj bardzo istotne.

Para przychodzi, siada i… co dalej?

Myślałem swego czasu o terapii, że jest ona procesem, w którym ja jestem brany w obroty przez terapeutę, jest jakiś wystandaryzowany schemat działania, w który wchodzę. Specjalista mnie przez to przeprowadza, jakieś checkpointy zostaną zaliczone i wychodzę odmieniony. Opowiedz proszę, jak to wygląda od środka. Przychodzi para, siada na kanapie i co się dzieje?

Da się o tym opowiedzieć na wysokim poziomie ogólności, bo każdy jest inny. Zaczynamy od wywiadu. Chcę poznać ludzi, którzy do mnie przyszli i zdiagnozować, gdzie leży problem. Druga faza to praca nad tym problemem, który oni sygnalizują. Chodzi w niej o to, by osoby z pary zaczęły doświadczać siebie, ale w inny sposób niż do tej pory. Zależy mi, by pokazały swoją kruchą część, której nie pokazują na co dzień, bo nie czują się bezpiecznie. W gabinecie jest bezpiecznie i dana osoba z pary może wyciągać i mówić o sobie bardzo głębokie rzeczy, a druga osoba, będąc świadkiem tego, może doświadczyć zupełnie nowej rzeczywistości: on/ona zaczyna mnie poruszać, a nie denerwować i złościć, a nawet jeżeli w czasie terapii mnie złości, to potrafię jej/jemu to zakomunikować w odpowiedni sposób.

Co możemy powiedzieć czytelnikom, którzy widzą potrzebę terapii w swoim związku, ale druga osoba nie chce o tym słyszeć?

Warto mówić w perspektywie “ja” – “cierpię w tym związku”, “jest mi bardzo trudno”, “pomóż mi”. Takie komunikaty są zawsze bardziej skuteczne niż ogólne stwierdzenia i namowy.

Tags:
kryzysmałżeństwoterapia
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail